Strony

środa, 26 października 2005

Winna Wam jestem parę słów prawdy...

Przejrzałam pobieżnie Ladorusiowego bloga i widzę, że jest on bardzo nierzetelny. Czytając go można mieć wrażenie, że moje życie upływa radośnie z moimi aniołkami, które tylko by się przytulały i wyznawały miłość mamusi. Nic bardziej mylnego!  Spróbuję opisać Wam, jak to naprawdę czasami wygląda. Czytelnikom o słabych nerwach radzę przed przeczytaniem wypić melisę ;).


Poniedziałek wieczór. Poprzedniego wieczoru dzieci o 19.30 już spały, więc czemu nie spróbować takiego wyczynu ponownie? Tak więc o 19 pakuję się z dziećmi do łóżka.

A teraz mała dygresja: co można zrobić przez 2,5 godziny? Można obejrzeć film w kinie, można zrobić na drutach pół swetra, można przygotować ekstrawagancką kolację, można... wiele atrakcyjnych rzeczy można.

Gdy usnęła Danuśka była 20, a Staś nadal nie okazywał oznak senności. Ja zdążyłam się nawet zdrzemnąć, ale Staś mnie obudził, jak tylko pojawiły się przyjemne sny... Można łatwo obliczyć, że zasnął dopiero o 21.30. Normalnie Dana usypia po 19, a Stasia kładę o 21. Nigdy więcej nie będę próbować uśpić obojga jednocześnie!

Możecie sobie wyobrazić, że gdy spędziłam tyle czasu w łóżku, wcale nie miałam ochoty do niego wracać, gdy na mnie przyszła pora spać. Kładę się więc do łóżka absurdalnie późno i mam wrażenie, że mija chwilka od zaśnięcia, gdy o 6.20 zaczyna dzwonić budzik...


Dziś rano.
Poranne przygotowania do wyjścia mają sens wyłącznie w takiej sytuacji, gdy dzieci jak najdłużej śpią. Zdążę wtedy wykąpać się, porządnie przygotować do wyjścia, a nawet zjeść śniadanie. Do niedawna bez śniadania nie ruszałam się z domu, ale życie zweryfikowało także i ten zwyczaj... Dzieci budzę dopiero, gdy do wyjścia pozostaje parę minut, sprawnie je ubieram i wychodzimy. Niestety przeważnie scenariusz jest taki, jak dziś, to znaczy Dana budzi się razem ze mną i sprawia, że moje przygotowania do wyjścia zajmują 3 razy więcej czasu.

Zdopingowana wczorajszym sukcesem, sadzam Danę na nocniku. Niestety tym razem traktuje to jako zabawę, natychmiast wstaje i rusza z gołą pupą w pogoń za mamą. Patrzę, co się dzieje... a tu Dana znaczy swój ślad czymś rzadkim i cuchnącym... Wspominałam, że ma od paru dni rozwolnienie?
Szybko sprzątam, zanim ktoś w to wdepnie, a Dana nadal biega z gołą pupą, zaraz się przeziębi! Próbuję się rozdwoić. Myję ją, szukam czegoś do ubrania, mała się wyrywa, bo bieganie na golaska bardzo jej się podoba. Staje przed lustrem golusieńka i podziwia swoje kształty... Gdy jest już czysta i ubrana, zauważam kolejny problem, czyli brak jej bucików. Podczas dalszej krzątaniny po domu próbuję namierzyć te buty. Mogą być wszędzie - w pudle z zabawkami, pod jednym z łóżek, a nawet w szafce z ciuchami - Dana jest pod tym względem bardzo pomysłowa. Budzi się Staś i chce usiąść na nocniku, którego nie zdążyłam jeszcze umyć po wyczynach Danuśki. Myję nocnik, Staś siada i zaczyna narzekać na ciężki los przedszkolaka. Ubieram go, jednocześnie próbując dobudzić mojego męża. O dziwo, udaje się to dość szybko. Dopiero teraz mogę się szybciutko wykąpać, chociaż czas wyjścia z domu zbliża się nieubłaganie. Dzieci wbiegają do mnie do łazienki, zostawiają drzwi otwarte, robi się zimno jak na dworze.
Szybko się ubieram i udaje mi się znaleźć jeden z bucików Danusi. Gdzie? W szafce z butami, moja porządna córka sama go tam schowała. Szkoda, że tylko jeden. Decyduję się założyć jej kozaczki, gdy kątem oka dostrzegam drugi but, wciśnięty pod łóżko. Wcześniej go tam nie było, przecież sprawdzałam!
Mąż niestety nie może mi pomóc w ubieraniu dzieci, gdyż one na to nie pozwalają. Za dobrze by mi było...
Im bliżej wyjścia z domu, tym bardziej Dana robi się niespokojna. Boi się, że będzie musiała wyjść beze mnie albo że ja wyjdę bez niej. Ryczy, uczepiona mojej nogi, uniemożliwiając mi ubranie się. Jarek ze Stasiem wychodzą już do samochodu, w przedpokoju robi się luźniej, ale wcale nie ciszej. Zakładam na siebie jakiś żakiet, mając nadzieję, że będzie pasował do reszty stroju, bo na zaglądanie do lustra nie ma już czasu. Łapię kurtkę, torebkę, Danę chwytam pod pachę i nareszcie możemy wyjść z domu, uffffff...

Jeżeli dotarliście dzielnie do końca tego przydługiego opisu, to wiedzcie, że parę ciekawych szczegółów pominęłam... Choćby jak Danusia uparła się pomalować sobie oczy moim tuszem do rzęs. No i fakt, że Staś był dziś wyjątkowo grzeczny, gdyż tylko trochę pomarudził i nie było trzeba używać siły, by go wyekspediować do przedszkola. Tak więc mogło być znacznie gorzej...

I co, jak sądzicie, przesadziłam z tą melisą na początku posta?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...