Strony

wtorek, 31 stycznia 2006

E...ntuzjasta

Rodzice zabierający dzieci do kościoła wiedzą dobrze, jaki moment mszy jest dla dziecka najważniejszy. A mianowicie jest to chwila, gdy rozgrzany od długotrwałego ściskania w rączce pieniążek wreszcie ląduje na tacy. Mam wrażenie, że jest to równie istotny moment dla niektórych dorosłych - można się rozerwać, podpatrzeć kto ile wrzuca, a kogo można skarcić wzrokiem, że się od tego wymiguje. W niedzielę byliśmy w kościele w małym miasteczku, gdzie pewne zwyczaje dość mocno odbiegają od panujących w kościelnych molochach dużych miast. W pewne zdziwienie wprawił mnie fakt, że w trakcie ogłoszeń, ksiądz odczytał długą listę nazwisk darczyńców, wraz z podaniem wpłaconej kwoty. Po odczytaniu listy, ksiądz poinformował, że wpłynęła do kancelarii skarga z powodu faktu, że lista darczyńców nie jest odczytywana na mszy o 7 rano, za co kancelaria serdecznie przeprasza i obiecuje naprawić to niedopatrzenie. Tak więc widzicie, że niektórzy przychodzą do kościoła głównie po to, aby napawać się wygłoszeniem z ambony swojego nazwiska, jako wielkiego darczyńcy, zasilającego kasę parafii kwotą powiedzmy 10 zł. Jak to się ma do zalecenia, by dając jałmużnę "niech nie widzi lewica, co czyni prawica"?

Ale zostawmy te dygresje i wróćmy do ściskanego przez Stasia pieniążka. Otóż ksiądz z tacą się zbliża, Staś w rosnącym napięciu czeka na ten moment i wreszcie... JUŻ! Można wrzucić monetę! Sympatyczny ksiądz głaska Stasia po główce, na co Staś wykonuje słynny już gest premiera Marcinkiewicza, to jest unosi w górę ręce i woła "Yes yes yes!".

Gdy już opanowałam wybuch śmiechu, po głowie zaczęły mi krążyć rozważania na temat analogii pomiędzy sytuacją, w jakiej premier wykonał swój gest w Brukseli oraz tą, która zaszła przed chwilą. Doszłam do wniosku, że gdybym była eurosceptykiem, mogłabym doszukać się wielu zbieżności (w obu przypadkach chodziło o zasilenie cudzego budżetu i w obu nastąpił fakt głaskania po główce), ale że jestem euro-zrezygnowanym-zwolennikiem, nie wypada mi o nich pisać...


Gorzka cena

Nie mogę otrząsnąć się z przygnębienia z powodu sobotniej tragedii w Chorzowie. Z całego serca współczuję ofiarom tragedii i ich bliskim i wciąż myślę o tym, jak straszne musiały być ostatnie chwile tych, którzy zginęli, w zimnie, ciemności i niepewności. Myślę też o tym, jak nasze przeznaczenie wyznaczają drobiazgi. Ktoś nie przyszedł wcześniej, bo akumulator mu się rozładował. Ktoś nie miał ochoty wychodzić z domu w taki mróz, ale przecież szkoda całą sobotę przesiedzieć w domu. Ktoś już siedział w autokarze, gotowym do odjazdu, ale jeszcze cofnął się do hali.

Nie wrócili już do swoich niedokończonych spraw.

Słucham radia. Mówią o tym, że kara za nieusuwanie śniegu z dachu wynosi do... 5000 zł. Zatrudnienie ekipy do odśnieżania prawdopodobnie kosztuje więcej. Teraz rozpoczną się kontrole, jak zwykle po czasie. Czy u nas musi się wydarzyć tragedia, by ktoś się zainteresował zapobieganiem? Pamiętam, jak wskutek karygodnego stanu technicznego gimbusów, po serii wypadków, w których zginęły dzieci, wreszcie zaczęto kontrolować ich stan. Czemu to nie jest normą? Czy w przyszłym roku ktoś będzie jeszcze kontrolował odśnieżanie dachów? Czy może zarzucą to dopiero za 3 lata, a może za 5?

Gdzie jeszcze czycha na nas niebezpieczeństwo, wynikające ze zbiorowego zaniedbania? 

czwartek, 26 stycznia 2006

Za mało, by dzielić?

Czy kochać swoje dzieci po równo jest łatwo, czy trudno? W chwili obecnej nie wyobrażam sobie, bym jedno z dzieci mogła kochać bardziej niż drugie. Czy synka, bo bardziej rozumny i tak ładnie mówi, że mnie kocha najbardziej na świecie? Czy córeczkę, pulchną i zabawną, pędzącą przez całe mieszkanie, by dać mi buziaka? Z synkiem mogę porozmawiać, jest moim przyjacielem i towarzyszem, a z kolei córcia bardziej potrzebuje mojej czułości, opieki. Gdy tak się nad tym zastanawiam, całe to rozważanie wydaje mi się bez sensu, a mimo to na każdym kroku uważam, by sprawiedliwie rozdzielać swą miłość, zainteresowanie, a także upomnienia. Dlatego, że naczytałam się o matkach, kochających wybiórczo tylko jedno z dzieci, albo pomijających jedno w okazywaniu miłości. Nie chcę, żeby moim dzieciom trafiła się taka matka.

No i jeszcze... mam pewne wspomnienie z własnego dzieciństwa. Jak większość wspomnień, jest ono przejaskrawione i rozdęte do przesady. Gdy miałam lat może z 7, w mojej obecności zadano mamie pytanie, które z dzieci kocha najbardziej. Jak może pamiętacie, jest nas ośmioro rodzeństwa - widać niektórym nie mieści się w głowie, by tyle osób obdarzyć miłością po równo. Mama chwilę się zastanawiała, po czym odpowiedziała cicho, że chyba to najmłodsze, tak jak każda matka... To nie ja byłam tą najmłodszą córką, więc możecie zrozumieć, jak się w tej chwili poczułam. Teraz wiem, że to zdarzenie miało wpływ na wiele kolejnych lat mojego życia. Ja i bez tego stwierdzenia byłam zazdrosna o młodszą siostrę. To chyba normalne u dziecka, które przez 5 lat było najmłodsze, a potem nagle inna mała istotka zyskuje niemal całe zainteresowanie rodziców. Tak więc podsłuchane zdanie tylko potwierdziło moje podejrzenia...

Od tej pory zachowywałam się tak, by być w centrum uwagi. Musiałam być najlepsza, musiałam wciąż być chwalona... Może i wyszło to na dobre moim stopniom w szkole, ale z drugiej strony nieustanna zazdrość napewno poczyniła nieodwracalne szkody w mojej psychice. We wszystkim dopatrywałam się potwierdzenia, że rodzice kochają mnie mniej. Teraz już z tego wyrosłam i mam w mojej młodszej siostrze przyjaciółkę, ale ile lat straciłyśmy na kłótnie?

Usłyszałam niedawno zdanie: "Pokaż mi konkurujące ze sobą siostry, a pokażę ci matkę, która nie radzi sobie ze sprawiedliwym obdzielaniem dzieci miłością." Ile w tym jest prawdy...

Żeby było sprawiedliwie, muszę zaznaczyć, że mama naprawdę kocha całą ósemkę. Nie wiem, czy da się miłość podzielić równo na 8 części, może w pewnym okresie rzeczywiście najmłodsze dziecko było faworyzowane (a przecież ja też przez parę lat byłam najmłodsza). Mam jednak wielki żal do osoby, która bezmyślnie prowadziła ten dialog z moją mamą, ignorując obecność dziecka, będącego przedmiotem rozmowy. Pomimo tego, że minęło od tej pory ćwierć wieku, osoba ta wciąż znajduje się na krótkiej liście Osób Których Naprawdę Nie Cierpię (natomiast mamie jakoś potrafiłam wybaczyć, że na to pytanie odpowiedziała).

Ja z tego wydarzenia wyciągnęłam trzy bardzo ważne wnioski:

1. Dzieci słuchają, nawet gdy pozornie są zajęte czymś innym.
2. Niewybaczalne jest faworyzowanie jednego z dzieci.
3. Tak naprawdę nie wiemy, jaki nasz gest czy słowo utkwią w pamięci dziecka, dręcząc je później przez długie lata. Trzeba więc bardzo, ale to bardzo uważać, na to co się mówi czy robi w obecności dziecka.

środa, 25 stycznia 2006

Spożywczy antymarketing

Dostałam od Was wiele świetnych przykładów, jak można zachęcić dziecko do jedzenia, zmieniając nazwę dania. Ale czy można w ten sam sposób uzyskać efekt przeciwny, czyli zniechęcić małolata?

Gdy tłukę kotlety schabowe, często przypomina mi się moja mama, przygotowująca kotlety na jakąś ważną imprezę rodzinną, lat temu bez mała 30. Czasy były ciężkie, zdobycie schabu niełatwe, więc mama własną piersią gotowa była bronić kotletów przed domowymi wyjadaczami.

Skuszona zapachami dochodzącymi z kuchni, nadciąga pięcioletnia wówczas Ania i pyta:

- Mamusiu, co to jest?
- A to, córeczko, konina - mówi mama, w nadziei, że ta nazwa córcię zniechęci.

Ania łatwo odstraszyć się nie daje, bo przecież wie, że słoniny nie robi się ze słonia, a więc pochodzenie koniny wcale nie jest takie jednoznaczne. Częstuje się więc niewielkim kotlecikiem i z godnością opuszcza kuchnię.

Najwyraźniej bossski smak koniny utrwalił się małej Ani na dobre, ponieważ przy okazji imprezy u cioci, gdy podano schabowe, z radością zakrzyknęła:

- O, hurra, konina! Mamusiu, konina!

Miny cioci niestety nie pamiętam, ale huragan śmiechu, jaki rozpętał się przy stole, mam w uszach do dziś...

wtorek, 24 stycznia 2006

Szekspir nie miał racji


Cóż znaczy nazwa? To, co zwiemy różą,

Pod inną nazwą nie mniej by pachniało.

[Szekspir, "Romeo i Julia"]

Piękna sentencja. Ale w takim razie po co zastępy speców od marketingu trwonią czas na wymyślaniu nowych nazw dla perfum? Czy skusiłyby Was perfumy o nazwie, powiedzmy "Ładny zapach nr 38"? Nie zaprzeczam, że zapach ma podstawowe znaczenie, ale  przeważnie sięgamy na półkę sklepową po flaszkę z perfumami, bo zaciekawiła nas ich nazwa. Na przykład nazwa "In Love Again" tak do mnie przemawia, że w ciemno kupiłabym te perfumy, by pachnieć zakochaniem... oczywiście gdyby ich cena była w moim zasięgu. A nie jest.

Podobna zasada obowiązuje w przypadku układania jadłospisów. Danie o niebanalnej nazwie z pewnością okaże się smaczniejsze, niż proste wyliczenie składników, typu "kotlet schabowy z ziemniakami i kapustą". Jakie danie jest według Was bardziej kuszące: "Czerwone bikini" czy "Grillowana pierś kurczaka w sosie serowym z krążkami pomidora"? Odpowiedź pewnie zależy od płci konsumenta...

Prosty przykład z naszego domu.  Przygotowałam dzieciom kluski kładzione z serka homogenizowanego, które mają bardzo przyjemną nazwę, która niestety wyleciała mi z głowy. W każdym razie związana jest z chmurkami, obłoczkami czy jakoś tak. Podaję  moim niejadkom kluseczki, na co Staś pyta:

- Mamusiu, a jak to się nazywa?
- To są kluseczki... niebiańskie - wymyślam w naprędce.
- Indiańskie? Hurrra! - zawołał Staś i przystąpił do pochłaniania kluseczek, pod nosem mrucząc coś o córce wodza Indian.

Danuśka najwyraźniej nie była w temacie Indian, bo zlekceważyła kluseczki.

I co Pan na to, panie Szekspir?

poniedziałek, 23 stycznia 2006

Babcia do wynajęcia

W ubiegły piątek Stasia grupa w przedszkolu organizowała imprezę dla Babć i Dziadków. Niestety z różnych względów nie udało się ściągnąć żadnego z dziadków na tę imprezę. Moi rodzice nie mogli przyjechać ze względów zdrowotnych, a Jarka tata musiał iść do pracy. Nie wiem, jak Staś przeżył to, że do innych dzieci przyszli dziadkowie, a do niego nie. Gdy go odbierałam, była już druga zmiana pań przedszkolanek i nie potrafiły mi powiedzieć, co się działo rano, a Stasia nie chciałam wypytywać, żeby go bez potrzeby nie ranić. Serce mi się krajało, gdy oglądałam przepiękne laurki, których Staś nie miał komu wręczyć.

Na szczęście Staś nie chował urazy i złożył przez telefon piękne życzenia babci, a dziadkowi zaśpiewał prześliczną piosenkę, od której łzy mi stanęły w oczach. Dziadkowi pewnie też:

Dziadku, drogi dziadku
Przytul mocno mnie
Już zgaszone światło
A ja boję się.

Opowiedz bajeczkę, jedną albo dwie
I pamiętaj zawsze, że ja kocham Cię.

Księżyc już na niebie
Liczy gwiazdki swe
Nie mogę dziś zasnąć
Przytul mocno mnie.

Opowiedz bajeczkę, jedną albo dwie
I pamiętaj zawsze, że ja kocham Cię.

W przyszłym roku chyba kogoś wynajmę. Reflektuje ktoś na stanowisko "dorywczej babci"?




Zdjęcie sprzed roku z imprezy w żłobku

piątek, 20 stycznia 2006

Zdobyliśmy Biegun Północny!

Mój mąż pojechał na szkolenie na Mazury. Moim zdaniem organizowanie szkoleń (w dużej części polegających na rozrywce) zimową porą to perfidne utrudnianie życia żonom, pozostawionym w domu bez samochodu, przy iście syberyjskich temperaturach zewnętrznych. Nie wspomnę już o dzieciach, otulonych w liczne warstwy odzieży, zmuszonych do pieszej wędrówki do miejsca dziennej przechowalni. Dziwne, ale latem droga do żłobka, przedszkola i pracy jest znacznie krótsza, niż dziś. Moje dzieci po bohatersku zniosły tę poranną wędrówkę. Po pozostawieniu Danuśki w żłobku, drogę do przedszkola pokonaliśmy biegiem, ścigając się, kto będzie pierwszy. Oczywiście Stasia krótkie nóżki szybko się zmęczyły i spory kawałek musiałam go nieść, ale najważniejsze, że rozbawiony nie myślał o mrozie. Do pracy dotarłam skostniała, z soplami zwisającymi z rzęs i ze zlodowaciałą pupą, która do tej pory nie odtajała.

Chyba wezmę urlop, zadekuję się z dziećmi w domku i nie wyjdę do wiosny. Żywić się będziemy pizzą na telefon, a Discovery nakręci o nas film w stylu "Supersize me"*.

A oto jedyna, możliwa do zaakceptowania forma sportów zimowych:



* "Supersize me" to film o facecie, który przez miesiąc żywił się tylko w McDonalds.

czwartek, 19 stycznia 2006

Na moich oczach!

Ostatnio gdy odbierałam Stasia z przedszkola, podbiegła do niego dziewczynka ze starszej grupy i pocałowała go w policzek.
Staś przyjął tego buziaka ze stoickim spokojem. Czyżby był przyzwyczajony do takich oznak uczuć? Dziewczynka zwracała się do mojego synka per "rycerzu Stasiu", a więc nie był to przypadkowy buziak dla przypadkowego chłopca.

Warto wspomnieć, że mój synek ma w przedszkolu przyjaciółkę imieniem Julka, o której często mi opowiada z wielkim przejęciem. Niestety nigdy jej nie widziałam, bo rodzice odbierają ją wcześniej.

O sile Stasiowego uczucia może świadczyć, że gdy nie ma rano ochoty na wyjście do przedszkola, wystarczy, że wspomnę:

- Jak ciebie nie będzie w przedszkolu, to Julce będzie smutno. I z kim będzie się bawić? Może z Michałem? - strzelam.

Chwila-moment i już jest ubrany. W końcu najlepsza recepta na udany związek, to ufać bezgranicznie i nie spuszczać z oka.

Tylko ciekawe, jak Julka znosi obcałowywanie Stasia przez obce, a w dodatku starsze kobiety.

środa, 18 stycznia 2006

Słuchacie czasem Trójki?

W czasach mojego dzieciństwa, radio zawsze grało gdzieś w tle. Telewizja, ze swoimi dwoma programami, nie stanowiła dla radia żadnej konkurencji. Tak więc budziłam sie przy dźwiękach radia, jadłam, a nawet czasem zasypiałam. Przeważnie była to Trójka, która dzięki temu poprostu weszła mi w krew. Do tej pory pamiętam, jak pewnego popołudnia leciał program poświęcony UFO. Zasłuchałam się wtedy po raz pierwszy w słowach, emitowanych na falach radiowych, gdyż wcześniej docierała do mnie tylko muzyka. A jak wielkim, wręcz epokowym odkryciem dla mnie była Lista Przebojów Programu Trzeciego, prowadzona przez Marka Niedźwieckiego! Od tej pory sobotni wieczór zawsze spędzałam z uchem przy odbiorniku. Nagrywałam piosenki, spisywałam kolejność (fonetycznie, a jakże), wysyłałam głosy na kartkach pocztowych... Miałam przyjaciółkę, taką samą maniaczkę - pisywałyśmy do siebie listy w czasie tego programu - trochę o piosenkach, trochę o życiu, o chłopakach, o uwielbianym Marku Niedźwieckim... To była moja najlepsza przyjaciółka ever. Tereso, zwana Beatą, gdzie teraz jesteś?...

Mam jeszcze parę z tych listów od Beaty. Trochę śmieszne, bardzo wzruszające, zabawne, skrzące się dowcipem... Listy te zwałyśmy "recenzjami". Ale nie o tym miałam pisać, tylko o radio.

Gdy poszłam na studia, Trójka poszła trochę na bok. Pojawiły się wtedy nowe stacje - RMF FM i Zet, zresztą zajęta uprawianiem szeroko pojętego życia towarzyskiego, (nauką też byłam zajęta, ale w nauce radio nie przeszkadzało) nie miałam czasu na słuchanie. Ale po latach, gdy znów zaczęłam słuchać radia, okazało się, że komercyjne stacje, hałaśliwe, "przebojowe", poprostu mnie drażnią. Wróciłam do Trójki i jestem teraz w ścisłym gronie wiernych słuchaczy.

A Wy - słuchacie czasem Trójki? A wczoraj wieczorem, słuchaliście może? Bo jeśli słuchaliście wczoraj programu Radiowy Dom Kultury, przed godziną 20, to mieliście szansę usłyszeć mnie, piszącą te słowa (i Danuśkę w tle). Wzięłam udział w konkursie "Trzy słowa", polegającym na ułożeniu zdania z trzech słów, podanych przez prowadzącą, panią Agnieszkę Szydłowską. Im bardziej odjechane zdanie, tym lepiej. Wczorajsze słowa to: Berlin, orzeł i anioł. Ułożone przeze mnie i zwycięskie zdanie brzmiało: "Fred, w drodze do Berlina, wywinął takiego orła, że przed oczyma ujrzał anioły...". Wygrałam - książkę. Bardzo chciałam wygrać i wierzyłam, że wygram. Wręcz czekałam na dźwięk mojego telefonu, odwlekając moment położenia Danusi spać. I zadzwonił! Ale to były emocje! Serce mało mi nie wyskoczyło z piersi!

I co, słyszał mnie ktoś, jak się jąkałam?


wtorek, 17 stycznia 2006

Ojciec Matejki

Staś uwielbia rysować. Kawałek kartki, coś do pisania i mój synek znika na długie godziny, po czym z dumą prezentuje swoje nowe dzieło. Panie przedszkolanki bardzo go chwalą. Również dlatego, że jako jedyny w grupie, Staś potrafi podpisać rysunek swoim imieniem. Wczoraj usłyszałam, że może za czas jakiś zrobią Stasiowi w przedszkolu wystawę!

Opowiadam o tym wszystkim mężowi, na co on mówi, patrząc na mnie porozumiewawczo:
- Ale nie oszukujmy się, Staś nie ma talentu plastycznego.
- Jak to nie ma? Wszyscy mówią, że jak na swój wiek, wyjątkowo ładnie rysuje! - odpowiadam lekko skonsternowana.
- To chciałabyś mieć syna artystę?

Aha, to o to chodzi... Rzeczywiście, artysta to wyjątkowo mało męski zawód...

I wyobraziłam sobie Matejkę seniora, z troską patrzącego na małego Jasia, który nic tylko rysuje i rysuje... Wziąłby się do jakiejś sensownej roboty, a nie wciąż te gryzmoły!

A czemu właśnie Matejko przyszedł mi do głowy? Wzięło się to z następującego zdarzenia:
Staś przyszedł do mnie po kolejną czystą kartkę. Dałam mu taką dużą, formatu A3, mówiąc:
- Proszę, Stasiu - na takiej dużej kartce można narysować nawet Bitwę pod Grunwaldem!

Po pewnym czasie Staś przybiega do mnie wołając:
- TADAM! Bitwa pod Gunwaldem, proszę, mamusiu!

Normalnie Grunwald jak żywy! Tylko czy tam napewno były smoki i malbasy? I Jagiełły nie rozpoznałam... Ale Krzyżacy byli, a ponadto wikingowie i kilku barbarzyńców.
Ciekawe kto zwyciężył... 

poniedziałek, 16 stycznia 2006

Elektroniczny tłumacz

Danuśka wchodzi do kuchni, trzymając w dłoni elektronicznego tłumacza. Przyciska odpowiedni guzik i tłumacz odzywa się:

- Halo, jak się masz?
- Wszystko w porządku, Danusiu. - odpowiadam. - Proszę, masz tu czekoladkę.
- Dziękuję, do widzenia! - mówi Danusia głosem elektronicznego tłumacza i wychodzi.

Szkoda, że tłumacz zna tylko te dwa zdania... Może ktoś wie, skąd można ściągnąć bardziej rozbudowane oprogramowanie do dziecinnego telefonu komórkowego?

oczko

sobota, 14 stycznia 2006

Mój synek Sir Budyń

- Stasiu, czym tak ubrudziłeś bluzę?
- Utytułowałem się budyniem czekoladowym, mamusiu!

rozarozaroza
- Mamusiu, daj mi czystą kartkę!
- Dobrze, ale to będzie Cię kosztowało trzy buziaczki.
- Wolałbym pięć.

Zgadzam się na tę propozycję, co tam, nie będę się targować.

Licząc po cichu buziaki doliczam się... piętnastu. Ten mój synek - Sir Budyń, napiwki rozdaje iście po hrabiowsku! 

piątek, 13 stycznia 2006

Sen o końcu świata

Nie lubię pełni. Księżyc w kształcie litery "D" zawsze budzi mój niepokój, że już niedługo znów niespokojne noce, dzieci płaczące przez sen, koszmarne sny, które natychmiast chciałoby się zapomnieć...

Pamiętam jednak sen o końcu świata, po którym obudziłam się czując spokój. Świat czekała zagłada z powodu bomby czy może zbliżającego się meteorytu. Ludzie biegali bezładnie, a ja panicznie bałam się tego, co ma nastąpić. Ale gdy koniec był już naprawdę blisko, czułam wielką ulgę, że moja rodzina jest przy mnie. Objęliśmy się mężem, osłaniając ramionami malutkiego wtedy Stasia, przytuliliśmy się mocno i w spokoju czekaliśmy na koniec. 
 
 

czwartek, 12 stycznia 2006

Wiosna idzie, jeże wypuszczają liście!



Jako że mój ulubiony kwiatek nie wytrzymał rozłąki z nami i na przełomie roku poprostu usechł z tęsknoty, postanowiłam, że będę hodować jeża, który jest bardzo mało wymagającym stworem (jeszcze nie zdecydowałam, czy uznam go za zwierzaka, czy za roślinkę).
Jednocześnie cofam wszystkie dobre słowa na temat zimy. A to dlatego, że dziś w nocy spadł marznący deszcz, a następnie na nowo przymroziło, wskutek czego nasz samochód rankiem trzeba było odkuwać za pomocą kilofa i zestawu dłut. Teraz pewnie znów się ociepli i do domu będę wracać, brnąc przez szarą, rozdyźdaną breję.

I jak mantrę powtarzam słowa piosenki VooVoo:

Myślę sobie że
ta zima kiedyś musi minąć...

środa, 11 stycznia 2006

Z różnych beczek

1. Kontrowersyjny temat

Jako że minęły już 3 tygodnie od pamiętnej wizyty u fryzjera, moje włosy osiągnęły już taką długość, że mogę przestać rozpaczać. Wczoraj spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że jest nieźle. Wszystkim Wam dziękuję za słowa pocieszenia i wyrazy aprobaty stanu moich włosów. Naprawdę jestem Wam wdzięczna, chociaż zdanie na ten temat miałam przeciwne.
Najważniejsze, że to już za mną.

2. Kolejne okienko

Dziś w "Okienku dobrych wiadomości" w żłobku przeczytałam, że Danusia:
- pięknie wymawia słowa: ciocia, Asia, Adaś
- zasypia sama

Co do wymawianych pięknie słów, mogłabym jeszcze kilka dorzucić, chociaż mimo wszelkich wysiłków nie daje się jej wpoić, że kotek nie robi "hau hau". Dana wykazuje w tej kwestii niezłamany upór (odziedziczony w linii prostej po tatusiu). Ale drugie zdanie z okienka poprostu mnie powaliło. Skoro moja córcia zasypia sama, to co ja robię co wieczór przez co najmniej godzinę, próbując skłonić ją, by w końcu zamknęła oczka? Fakt, że jest to godzinka miłych wrażeń. Ostatnio świetnie się razem bawimy, chichrając się na cały głos, między innymi z tego, jak robi kotek. Nie musicie mi mówić, że moje metody usypiania są mało efektywne - sama świetnie to widzę... ;)

3. Jeszcze w kwestii usypiania

Nie tak dawno pisałam z dumą, że usypianie Stasia przejął Jarek. Niestety muszę przyznać się do porażki. Od tamtej pory Staś zaledwie kilka razy zgodził się być usypiany przez tatusia, chociaż tatuś bardzo się starał i wymyślał naprawdę piękne bajki o rycerzach, jednorożcach i innych bajkowych stworach. Staś poprostu lubi przytulić się do mnie, pogłaskać mnie po brzuszku, a widać tatusiowy brzuszek jest niezdatny do głaskania. Szkoda, bo miałam nadzieję, że te wspólne wieczory wzmocnią więź pomiędzy moimi chłopakami, bo w ciągu dnia nie mają szans na wspólne spędzanie czasu...

4. Rozmowa z psychologiem

Byliśmy ze Stasiem odebrać Danuśkę ze żłobka i trafiliśmy na panią psycholog, która właśnie kończyła dyżur. Zagadnęła Stasia i zaczęli rozmawiać, podczas gdy ja przysłuchiwałam się ubierając Danusię. Miło było posłuchać, jak Staś opowiada pani psycholog (bardzo młodej i miłej) o swoich zainteresowaniach - o rycerzach, smokach, wikingach... Pani psycholog powiedziała, że Danusia to szczęściara, że ma brata - dzielnego rycerza, który się nią opiekuje i broni, bo ona na razie jest malutka.

- Tak, ona ma mały rozumek i nic nie rozumie. Tylko jak mama mówi "Idziemy się kąpać" to Danusia rozumie i idzie do łazienki.

Uśmiałam się z tego serdecznie. Tak naprawdę Danuśka rozumie już prawie wszystko, co się do niej mówi, czemu więc Stasiowi ta kąpiel tak utkwiła w główce?

57 stare komentarze

wtorek, 10 stycznia 2006

Idzie ku dobremu

Wczoraj po wyjściu z pracy, kilkakrotnie sprawdziłam, która jest godzina, gdyż miałam wrażenie, że wyszłam o godzinę za wcześnie. Ostatnio zawsze wychodziłam w mrok, rozświetlany z lekka lampami ulicznymi. Czy to możliwe, by po zakończeniu pracy było jeszcze tak jasno i słonecznie?

Pomimo mrozu postanowiłam przejść się pieszo, nałykać się na zapas świeżego powietrza. Byłam ciepło ubrana - puchowa kurtka a'la ludzik Michelina, czapka, szal i rękawiczki. Śmieszna sprawa - jeszcze parę lat temu nikt by mnie nie zmusił, bym wyszła z domu w czapce, nie mówiąc już o puchowej kurtce. Teraz myślę sobie, czy czyjekolwiek krzywe spojrzenie warte jest tego, by trząść się z zimna? Ot jak z wiekiem zmieniają się priorytety. A ludzkie spojrzenia i tak nie wyrażają nic poza obojętnością...

Dotarłam do przedszkola moją ulubioną, z lekka okrężną drogą. Moje samopoczucie psychiczne i fizyczne poprawiło się o kilkanaście punktów procentowych. To wszystko dzięki słońcu, którego brak tak mocno ostatnio dawał się we znaki. Odebrałam Stasia - i kolejna miła niespodzianka. Nie musiałam ciągnąć go na siłę, przy wtórze marudzenia, a nierzadko i szlochów. Dla odmiany Staś maszerował dziarsko obok mnie, konwersując z księżycem, który wcześnie pojawił się na niebie. Księżyc został zaproszony do naszego mieszkania, żeby tam zrobić siusiu i napić się gorącego kakao na rozgrzewkę. Wyobraźnia dziecięca chodzi niepojętymi drogami...

Ze żłobka wyszliśmy już w półmrok i światło lamp, ale nadal w dobrym humorze. Danuśka podśpiewywała sobie pod nosem, a Staś zapraszał do nas kolejno parę zmarzniętych piesków i biedronkę z reklamy wiadomej sieci marketów. Mój synek ma bardzo czułe serduszko...

Patrzę na okno w suficie mojego biura i znów widzę bezchmurne niebo. Może dziś znów droga do domu będzie tak przyjemna?

Najkrótszy dzień roku mamy już za sobą. To zdecydowanie najlepsza wiadomość ostatnich dni.

poniedziałek, 9 stycznia 2006

Na wagę złota

Staś przed snem staje na wadze łazienkowej.

- Co robisz Stasiu?
- Mamusiu, przecież muszę zobaczyć, ile kosztuję!

Warto wspomnieć, że inna uwaga Stasia na temat przeznaczenia wagi łazienkowej skłoniła mnie parę miesięcy temu do założenia bloga. Jeśli ktoś ciekawy, zapraszam tu.

sobota, 7 stycznia 2006

Łańcuszki

Dostałam dziś trzy razy email następującej treści:

Tytuł: PRZEŚLIJ GDZIE MOŻESZ W NIEZMIENIONEJ FORMIE

Ola wygrała z ogniem bój o życie , teraz walczy o swoja przyszłość!

14-sto miesięczna dziewczyna ma spaloną skórę , uszkodzone kości czaszki na skutek wysokiej temperatury , nie ma połowy twarzy. Trafiła do krakowskiego szpitala w Prokocimiu i jest pod opieką chirurga - specjalisty od oparzeń doc. Jacka Puchały po pożarze w minionym tygodniu.

Czekają ją kolejne operacje i długa rehabilitacja, na którą potrzebne są pieniądze

NIE MAMY NIC - RODZICE SĄ BEZSILNI

Nie zmieniaj tresci tego maila tylko po prostu prześlij go dalej. Ciebie kosztuje to tylko kliknięcie a rodzice dostają 3 grosze za każdego maila przesłanego w tej formie. Mail zawiera skrypt html który zlicza ile raz był wysłany a płaci firma zajmująca się badaniami skuteczności mailingu jako formy marketingowej.


Jako załącznik przesłano zdjęcie ciężko poparzonego dziecka.

Do tego dołączona była lista adresów mailowych odbiorców tej poczty. Cel akcji jest jasny - część tej korespondencji trafia do autora maila, wraz z bagażem adresów mailowych - bardzo cennych dla różnego rodzaju spamerów (tzn. osób wysyłających drogą mailową różnego rodzaju reklamy do osób, które sobie tego nie życzą). Może zastanawiacie się czasem, jakim cudem do Waszej skrzynki mailowej trafiają oferty sprzedaży Viagry, Rolexów czy taniego oprogramowania? Bardzo możliwe, że Wasz adres był dołączony do jednego z takich czy innych łańcuszków.

Zastanawia mnie, jak można być tak pozbawioną serca osobą, by dla własnych interesów wykorzystać tragedię, która komuś się wydarzyła. A żerowanie na ludzkiej naiwności i chęci niesienia pomocy woła o pomstę do nieba. Nie ma takiej technicznej możliwości, by skrypt html zliczał ile razy post był wysłany, aby jakaś firma mogła zapłacić za to pieniądze. Bzdura kompletna, chociaż dla laika może brzmieć wiarygodnie.

Poszperałam w internecie - okazało się, że tragedia dziecka była prawdziwa. Może słyszeliście o Oli Kuczmie, która uległa poparzeniu latem ubiegłego roku? Rodzice rozsyłali maile z prośbą o wpłaty na konto. Ktoś niestety usunął z maila dane dotyczące numeru konta, a zamieścił te bzdury o 3 groszach i badaniach marketingowych. Nie wiem już, czy to tylko niesmaczny żart czy polowanie na dane adresowe?

Łańcuszki mailowe bardzo przypominają wirusy komputerowe, bo rozchodzą się tą samą drogą, rozsyłane pod adresy znajdujące się w książce adresowej. W przeciwieństwie do wirusów, rozsyłane są dobrowolnie przez użytkowników poczty, którzy odwalają krecią robotę.

Czasami dostaję mailem parę mądrych zdań, wartych przemyślenia, ciekawych sentencji... a pod koniec czytania czeka mnie niemiła niespodzianka: "Prześlij to mailem do 10 osób, bo jak nie to zdarzy ci się coś strasznego! A jeśli roześlesz szybciutko, to spotka cię miłość i szczęście". Mądrość płynąca z pierwszych zdań roztapia się w złości, że znów ktoś mi coś każe, w dodatku grożąc... Ech :(.

A słyszeliście może o łańcuszkach sms-owych? Ostatnio krąży podobno (bo do mnie nie trafił) łańcuszek Jana Pawła II, który należy rozesłać do 4 dobrych osób, bo jak nie, to coś złego się nam stanie. Łańcuszek taki, oparty przecież na zabobonie, obraża pamięć naszego Papieża. Naprawdę są tacy, którzy wierzą, że gdy nie wyślą 4 sms-ów to przydarzy im się nieszczęście? Luuudzie!

piątek, 6 stycznia 2006

Wyspa dzieci

Przy okazji rozmów o becikowym, w radio usłyszałam starą piosenkę, która miała nawiązywać do tego tematu. Gdy usłyszałam pierwsze dźwięki, zamarłam, bo chyba nie słyszałam jej od kilkunastu lat - była przebojem w latach mojego dzieciństwa, a później odeszła do lamusa. Cudownie było usłyszeć dobrze znane, a zapomniane dźwięki i słowa, które wciąż tkwiły w pamięci, chociaż kiedyś wcale się w nie nie wsłuchiwałam i nie szukałam ich sensu. Odkąd ją usłyszałam, piosenka wciąż chodzi mi po głowie, sama mi się śpiewa.

Czy ktoś jeszcze pamięta zespół 2+1? Gdy zdarza mi się usłyszeć jakąś ich piosenkę, przypomina mi się dom, grające cicho radio, poranne wstawanie do szkoły, mama przynosząca mi do łóżka bardzo słodką herbatę i delikatnie budzącą mnie ze snu. Robi mi się ciepło na sercu...
Okazało się, że płytę za złotymi przebojami 2+1, zawierającą piosenkę, która mnie tak urzekła, można kupić za niewielkie pieniądze na merlinie, więc lada dzień będę mogła sobie zapodawać wspomnienia z dzieciństwa, kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota.
Znalazłam w necie słowa, ale tylko pierwszą zwrotkę z refrenem.

Jest wyspa, wyspa za morzem dziewięciu miesięcy,
Gdzie dzieci rosną, rosną, rosną na drzewach.
A słońce rozdaje im złote szturchańce
I mogą, i mogą, i mogą jak jabłka dojrzewać.
A kiedy, kiedy wichura nadejdzie od morza
I gałąź o gałąź, o gałąź, o gałąź zastuka,
Zaczyna się wielkie jesienne spadanie
Za brzdącem brzdąc, za brzdącem brzdąc leci jak grucha.

Bęc, bęc już jeden leci,

Pac, pac, pac już drugi spadł,
Bęc, bęc sypią się dzieci
Pac, pac, pac tłusty różowy grad.

Piosenkę tę dedykuję wszystkim dziewczynom wypatrującym bociana. Może jak będziecie sobie podśpiewywać tę piosenkę, to zadziała i przeniesie Was na wyspę dzieci? Życzę Wam tego z całego serca!
Ale co będzie, jeśli ta piosenka ma naprawdę w sobie taką magię i podziała też na mnie?

czwartek, 5 stycznia 2006

Znikjąca lala

Dostałam od Siostry laleczkę, wypchaną pachnącymi płatkami i powiesiłam ją na lustrze w łazience. Co było do przewidzenia, Danuśka ją wypatrzyła i zarządała, żeby ją jej dać. Posłusznie odczepiłam lalę. Mała wzięła ją, ale nadal stoi z rączką w górze, domagając się czegoś, z niejaką konsternacją na twarzy.
No tak, przed chwilą były dwie lale, a gdzie się podziała ta druga???

Przy okazji pochwalę się, że niedawno w "Okienku Dobrych Wiadomości" w żłobku znalazłam karteczkę głoszącą, że: "Danusia rozróżnia kolory: czerwony, zielony, niebieski, żółty, biały, czarny, pomarańczowy". A ja nawet nie zaczęłam jej tego uczyć! A dziś Danuśka założyła samodzielnie rajstopki, trafiając nóżkami w odpowiednie nogawki! Dla porównania - Staś do tej pory nie umie sam założyć rajstop, a spodnie zazwyczaj zakłada tył na przód. Ale może to taka męska strategia...

środa, 4 stycznia 2006

Partacze

Danuśka dostała od Mikołaja lalkę, której natychmiast po wyjęciu z opakowania odpadła główka, a rączki i nóżki trzymały się tylko dzięki ubranku. Co chwilę Danusia przychodzi do mnie ze słowami "Lala ałałaaa!", prosząc o przyczepienie główki i kończyn, które po paru sekundach znów odpadają. Kolejną cudowną zabawką był pociąg, który puszczał bańki przez komin i jeździł, odbijając się od przeszkód i wydając różne odgłosy. Pociąg był ulubioną zabawką dzieci przez trzy dni, po czym przestał jeździć, a po kolejnych dwóch dniach przestał również puszczać bańki. Nie była to kwestia zużycia baterii - pociąg poprostu się "zużył".
Druga sprawa to dziecinne ubranka. Czy moje dzieci są obdarzone ogromnymi głowami i przykrótkimi rączkami? Takie mam czasem wrażenie. Przeciskanie główki przez przyciasny otwór chyba kojarzy się dziecku z porodem, natomiast rękawy są zawsze za długie. Kto te ubranka projektuje?
Trzecia sprawa to metalowy termos, który kupiliśmy z myślą o podróży. Gdy miałam zrobić herbatę na drogę okazało się, że brakuje zasadniczej części, czyli korka. Nie miałam już wtedy paragonu, a zresztą gdybym miała, czy to by pomogło? Jakoś nie mam jeszcze nawyku sprawdzania, czy kupowany produkt jest kompletny - chyba pora sobie taki nawyk wyrobić.
Wczoraj kupiłam mężowi na kolację kaszankę, bo lubi, a ja nie miałam czasu na szykowanie czegoś bardziej pracochłonnego. Kaszanka okazała się zupełnie niejadalna, musiałam po niej wietrzyć kuchnię, a Jarek musiał się zadowolić odmrażaną pizzą. To nie to, że kaszanka była stara czy zepsuta. Poprostu była... fuj, brrrr, okropna!

Paradoksalnie, jak mówią - biednego nie stać, żeby kupować tanio. Ale produkty markowe (pomińmy tu kaszankę) są czasem kilkakrotnie droższe i czasem poprostu nie ma szans, żeby wygrzebać na nie pieniądze. Jak można produkować taką tandetę, byle tylko ją sprzedać, niech się potem rozpadnie, niech jest niezdatna do użytku, to już nie moje zmartwienie?


wtorek, 3 stycznia 2006

Cały rok taki?

Ufff... chyba nareszcie udało mi się złapać oddech.

Zacznę od tego, że Sylwester się udał. Nos zapudrowałam, włosy spryskałam lakierem z brokatem i chociaż nie można powiedzieć, bym była zadowolona ze swojego wyglądu, to jakoś dało się wytrzymać. Najważniejsze, że było wesoło.
Udało mi się jakoś uśpić Danusię krótko przed północą. Stasiowi pozwoliliśmy zaczekać na fajerwerki. Nie był nimi zachwycony - te gwizdy i huki w środku nocy trochę go wystraszyły. Prawie każdy obywatel czuł się w obowiązku odpalić parę rakiet, więc huku było co nie miara. Ciekawe, czy w obrębie tego jednego miasta poszło w powietrze kilkaset tysięcy, czy kilka milionów Euro.

Jeżeli w przysłowiu "Nowy Rok jaki, cały rok taki" jest źdźbło prawdy, to większość nadchodzącego roku spędzę na pakowaniu, upychaniu i bezładnym bieganiu po domu. Trzeba było jakoś zmieścić te wszystkie prezenty w naszym samochodziku. W pewnej chwili wydawało się, że uda się to wszystko załadować tylko pod warunkiem, że zostawimy jedno z dzieci, ale na szczęście Jarek dokonał cudu i wyładowani po dach, ruszyliśmy przygniatając maksymalnie resory. Dzieci dość szybko usnęły i obudziły się dopiero pod domem. Znów jechaliśmy prawie 10 godzin. Tym razem musieliśmy się przedzierać przez gęstą mgłę. To było przerażające - chwilami widoczność spadała niemal do zera.

Gdy nareszcie dojechaliśmy do mostu na Wiśle, widok panoramy Torunia zasypanego śniegiem wydał mi się jednym z najpiękniejszych widoków w moim życiu. Mieszkańcy i sympatycy Torunia wiedzą, jak pięknie wygląda nocą, a po tak długiej i męczącej podróży ten swojski widok bardzo zapada w serce...




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...