Strony

piątek, 20 marca 2015

Łzawa historia

Nie znoszę płakać na filmach!

Kompletnie bezsensowne wydaje mi się tak emocjonalne reagowanie na zdarzenia, które wydarzyły się tylko w czyjejś wyobraźni i absolutnie mnie nie dotyczą. I co z tego, skoro "mam oczy w mokrym miejscu" i choćbym nie wiem jak się starała, nie umiem powstrzymać łez. A jednak był taki okres, że byłam twardzielem i nie ma zmiłuj, żadnego płakania. Trauma z dzieciństwa wysuszyła moje oczy na parę lat...

Nigdy nie wiadomo, co może stać się przyczyną traumy, a w dzieciństwie szczególnie jesteśmy na nią narażeni. Miałam wtedy 6 lat, a moim ulubionym serialem była "Pogoda dla bogaczy". Mimo późnej pory, rodzice nie robili problemów, bym z resztą rodzeństwa oglądała ten film. Gdy przyszła pora na ostatni odcinek, w którym zgładzono mojego ulubionego bohatera, zalałam się łzami nad jego losem, opłakując również kres niedzielnych wieczorów z ukochanym filmem. Rodzeństwo nie darowało mi tej chwili słabości. "Zakochałaś się!" - kpili bezlitośnie. "Taka siuśmajtka a za przystojniakami już się ogląda, patrzcie ją!". Pobiegłam wypłakać się gdzieś w kącie, z dala od wszystkich dokuczalskich. Upokorzona postanowiłam, że odtąd będę twarda.

Słowo się rzekło. Dorastałam trzymając się swego postanowienia. Mimo, że na niektórych filmach szczypało mnie w gardle ze wzruszenia, moje oczy pozostawały suche. Do czasu, gdy...

Byłam wtedy już na trzecim roku studiów. Wraz z przyjaciółką Agnieszką wybrałyśmy się na maraton filmowy do kina Orzeł, w którym teraz mieści się chyba Biedronka. Na maratony chadzało się bez specjalnego wybrzydzania co do treści, czasem nawet nie wiedząc dokładnie, jakich tytułów się spodziewać (zwłaszcza, że z różnych powodów czasem wyświetlano filmy inne, niż anonsowane). Tym razem jako pierwszy leciał film "Myszy i ludzie". Historia George'a i Lenniego tak mnie wzruszyła, że tym razem, mimo wszelkich starań, nie udało mi się powstrzymać łez. Tama pękła, a łzy płynęły obfitymi kaskadami. Nawet gdy film się skończył i minęła przerwa, ja nadal szlochałam, kompromitując się na całej linii. Niewylane przez lata łzy skumulowały się i musiałam dać im ujście, zużywając kolejne chusteczki higieniczne, podawane mi cierpliwie przez Agnieszkę.



Korek od wodospadu wypadł nieodwracalnie i teraz już nie potrafię zapanować nad łzami. Ach, jak ja strasznie płakałam na "Skazanym na bluesa" albo na "Siedem dusz". Płaczę nawet na kreskówkach! Masakra...

A Wy, lubicie wzruszające filmy? Jaki wzruszył Was najbardziej?
Napiszcie proszę w komentarzach :)


poniedziałek, 9 marca 2015

Jeden dzień w Grudziądzu

To nie był jeden dzień w Barcelonie ani w Neapolu, Paryżu czy Budapeszcie. Opowiem Wam o jednym dniu... w moim rodzinnym Grudziądzu.

Bywamy w Grudziądzu parę razy w roku, jednak zazwyczaj spędzamy ten czas z rodziną, w domu Taty. Zwykle jest za mało czasu, by ruszyć się gdziekolwiek. Trudno uwierzyć, ale minęło już grubo ponad 10 lat odkąd miałam okazję odwiedzić grudziądzką starówkę, pospacerować po ulicach, których nazwy już dawno wyleciały mi z pamięci. Odwiedzić miejsca, których mapę mam zapisaną w sercu. Ale zacznijmy od początku.

Data wyjazdu go Grudziądza została ustalona już jakiś czas wcześniej, gdy ogłoszono, że z okazji Dnia Kobiet w grudziądzkim parku odbędzie się Bieg Kobiet. Lubię brać udział w takich imprezach, dlatego zapisałam się na ten bieg bez wahania. Reszta rodziny miała mi kibicować. W niedzielny poranek wskoczyłam więc w mój strój do biegania, zaś ciuchy "niedzielne" spakowałam do torby i wyruszyliśmy. Pogoda była cudownie wiosenna, słońce przyjemnie grzało. Godzinę później znaleźliśmy się u celu. Dzieci natychmiast wypatrzyły wypasiony plac zabaw i tyleśmy je widzieli. Ja odhaczyłam swój udział w biurze biegu, a ponieważ została godzina do startu, przeszliśmy się z mężem na pobliski cmentarz, odwiedzić grób mojej Mamy i zanieść Jej kwiatki z okazji Dnia Kobiet.

Po powrocie na miejsce startu zobaczyliśmy kolorowy, radosny tłum o znakomitej przewadze kobiet. Jako że sponsor przewidział nagrody za najciekawsze stroje, wiele pań dało upust fantazji, zakładając barwne sukienki, peruki i ozdoby.



Podczas biegu mili panowie rozdawali uczestniczkom słodkości, a na mecie czekał ogromny tort.



Tak miło i aktywnie rozpoczęty dzień musiał potoczyć się znakomicie. Mój brat Piotr i jego żona Ela zaprosili nas na obiad, a później wspólnie wybraliśmy się na Klimek, któremu warto poświęcić parę słów.

Klimek to wieża, wchodząca w skład grudziądzkiego zamku krzyżackiego, zrujnowanego setki lat temu. Usytuowany na szczycie Góry Zamkowej, stanowił bardzo efektowny element grudziądzkiej panoramy. Chociaż zamek nie przetrwał XVIII wieku, sam Klimek dotrwał aż do marca 1945 roku, gdy został wysadzony przez żołnierzy niemieckich. Pod koniec ubiegłego roku został odbudowany i udostępniony zwiedzającym. Oczywiście jego obecna konstrukcja jest nowoczesna, budowanie murów o 3-metrowej grubości nie jest dziś konieczne, a schody są wygodne i przestronne. Wieża jest o 6 metrów niższa, niż pierwowzór, ze względu na przepisy dotyczące konstrukcji. No cóż, lepsza wieża niższa, niż żadna.



Odbudowa Klimka była dla mnie niespodzianką - dowiedziałam się o tym dopiero wtedy, gdy nowy Klimek już został udostępniony do zwiedzania, a w internecie pojawiły się pierwsze piękne zdjęcia. Od tamtej pory nie mogłam się doczekać, aż sama stanę w tym w pewnym sensie historycznym miejscu. Wiecie, w naszym rodzinnym domu na ścianie wisiał obraz autorstwa pana Czesława Szachnitowskiego, przyjaciela rodziny, na którym zakole Wisły ozdobione było wieżą Klimka. Jako dziecko myślałam, że ta wieża to wyraz fantazji artysty. A teraz ta rzekoma "fantazja" stała się dla mnie namacalną rzeczywistością. Uczucie było niesamowite, gdyż okolice Klimka pamiętałam dokładnie z wycieczek szkolnych, a nagle w tym miejscu wyrosły ruiny zamku krzyżackiego i całkiem nowa wieża. Ladorusie zawsze chętnie się wspinają na wszelkiego rodzaju tarasy widokowe, więc i dla nich wycieczka była udana.



Później przeszliśmy się na krótki spacer po starówce, odwiedzając między innymi kościół Farny. Jego wnętrze wydało mi się dziwnie małe, gdyż z dzieciństwa pamiętałam, jaki był duży. Natomiast Staś po wyjściu skomentował: "Mamo, jaki ten kościół jest wielki!". Za parę lat i dla niego się skurczy, taka jest kolej rzeczy.

Odwiedziliśmy jeszcze jeden punkt widokowy, usytuowany na osiedlu Strzemięcin - najwyżej położony punkt Grudziądza. Rozciąga się z niego piękny widok na Wisłę i praktycznie na całe miasto. Dzieci z zachwytu zaczęły wywijać akrobacje, taka radość je rozpierała.



Kolejny komentarz Stasia: "Mamo, w Toruniu mieszka się świetnie i bardzo to lubię. Ale jeśli nie mieszkalibyśmy w Toruniu, to chciałbym mieszkać w Grudziądzu."

Nie miałam pojęcia, że tak bardzo tęskniłam za Grudziądzem. To wielka radość pokazać dzieciom moje liceum, kościół, gdzie wzięliśmy ślub, szpital w którym się urodziłam, dziś już nieczynny...

Popołudnie spędziliśmy z rodziną mojego brata, skąd dzieci trzeba było zabierać wręcz siłą, tak dobrze się bawiły. Są już plany kolejnego spotkania, tym razem w Toruniu - dzieci chcą zaprezentować nasz rodzimy zamek krzyżacki, również zrujnowany... i inne swoje ulubione zakątki Torunia. A ja myślę po cichu o tym, żeby się wybrać do Grudziądza sama i odwiedzić stare kąty, niekoniecznie atrakcyjne dla reszty rodziny.

Spodziewajcie się fotorelacji z mojej wyprawy, mam nadzieję, że już wkrótce.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...