Strony

piątek, 30 grudnia 2005

Zapowiada sie niezapomniany Sylwester ;)

Pamietacie moze, ze nie tak dawno martwilam sie, ze fryzjer ostrzygl mnie zbyt krotko i bede miala nietwarzowa fryzure na Sylwestra? A wiec juz sie nie martwie. I wcale nie dlatego, ze fryzura stala sie bardziej twarzowa, co to, to nie. Ale jest cos, co bije ja na glowe - to cos, co stalo sie z moim nosem, ktory spuchl i stal sie caly czerwony. Stas stwierdzil, ze wygladam, jakby mnie pocalowal Swiety Mikolaj - ale czymze sobie zasluzylam na pocalunek Swietego i zarazenie mnie wielkim, czerwonym nosem???
Zastanawiam sie, czy do mojego nowego image a'la clown pasuje piekna sukienka w kolorze burgunda, ktora czeka na jutrzejszy wieczor. Moze zamiast tego powinnam namowic reszte towarzystwa na bal przebierancow?
Jedno jest dziwne w tym wszystkim - ze dobry humor mnie nie opuszcza. Mam zamiar sie swietnie bawic mimo czerwonego nosa i fryzury "na dzika". Wam wszystkim rowniez zycze swietnej zabawy do bialego rana!
Do zobaczenia w Nowym Roku 2006!!!

czwartek, 29 grudnia 2005

Sytuacja na zachodnim froncie

Trudno mi znalezc teraz czas, zeby siasc na dluzej przy komputerze, ale czytam wszystkie komentarze, ktore bardzo mnie ciesza. Po powrocie postaram sie nadrobic zaleglosci.
Dzieci prawie zdrowe. Kaszel jeszcze od czasu do czasu wraca, ale humor i apetyt dopisuja. Wczoraj Stas byl z kuzynka Jessi na sankach. Gdy wyszlam na balkon zrobic im pare zdjec, slyszalam jak nia komenderuje: "Szybciej! Za szybko! Teraz za wolno!" W nocy spadla kolejna porcja sniegu, wiec moze dzis znow wyjda na godzinke.
Na koniec maly dialog ze Stasiem podczas ubierania Danusi:
- Mamo, patrz! Ona ma kacze cialko!
- Co?
- No... ona ma gesie cialko!
Aha! Gesia skorka, jasne... :)

poniedziałek, 26 grudnia 2005

Halo halo! Nadaje z daleka!

Donosze w wielkim skrocie, ze dojechalismy szczesliwie. Jechalismy prawie 10 godzin, gdyz aura niezbyt nam sprzyjala - przez polowe drogi padal deszcz. Ale pewnie gorszy bylby snieg lub gesta mgla.
Swieta mamy cudowne, Mikolaj byl baaaardzo bogaty - chyba bylismy wszyscy wyjatkowo grzeczni. Stas juz zabral sie za pisanie nowych listow do Mikolaja, tego ktory przyjdzie za rok.
Godzinke temu zaczelo padac i za oknem juz jest pieknie bialo. Niestety jestesmy podziebieni, dzieci kichaja i kaszla, wiec z saneczek na razie nici...
Jeszcze raz dziekuje za piekne zyczenia - jestescie kochani!!! Do zobaczenia niebawem!

piątek, 23 grudnia 2005

Życzenia politycznie poprawne

Kochani moi!

Słyszeliście zapewne, że w USA dużym nietaktem może okazać się życzenie komuś "Wesołych Świąt", czyli "Merry Christmas", więc dla bezpieczeństwa należy życzyć "Happy Holidays". Pragnę więc przekazać Wam życzenia, do których nie powinien mieć zastrzeżeń nawet prawnik. A więc...


Życzenia Świąteczne v1.0
(c) 2005 Christmas & New Year Wish Foundation, Inc.


Ja zwany dalej Życzeniodawcą, proszę Was, zwanych dalej Życzeniobiorcami, o przyjęcie, bez zobowiązań wynikających z treści lub domniemanych, o zaakceptowanie moich najlepszych życzeń przyjaznych dla środowiska, odpowiedzialnych społecznie, poprawnych politycznie, bezstresowych, nieuzależniających, niedyskryminujących obchodów święta przesilenia zimowego, przeprowadzonych według najlepiej odpowiadających Życzeniobiorcom tradycji lub przekonań wynikających z preferowanej przez Życzeniobiorców religii czy też tradycji świeckich, z szacunkiem dla religijnych/świeckich tradycji/przekonań osób trzecich lub dla ich ewentualnego przekonania o braku konieczności uwzględniania
jakichkolwiek tradycji - religijnych, bądź świeckich.

Życzeniodawca, chciałby życzyć Życzeniobiorcom sukcesów finansowych, spełnienia osobistego i braku komplikacji natury medycznej w związku z nadchodzącym końcem uznanego ogólnie roku kalendarzowego 2005, respektując jednocześnie wybór jakiegokolwiek innego kalendarza, wynikającego z przynależności kulturowej, bądź sektowej Życzeniobiorców bez względu na ich rasę, przekonania, kolor, wiek, sprawność fizyczną, wiarę, platformę komputerową lub preferencje seksualne.

Akceptując powyższe życzenia, Życzeniobiorcy zobowiązani są zaakceptować poniższe warunki:

1. Życzenia niniejsze mogą być w każdej chwili poszerzone, uszczuplone, bądź wycofane całkowicie.
2. Życzenia mogą swobodnie przekazywane dalej, pod warunkiem pozostawienia bez zmian oryginalnych życzeń.
3. Z powyższych życzeń nie wynika w żadnym stopniu obietnica faktycznego spełnienia chęci wyrażonych w tejże korespondencji.
4. Niniejsze życzenia mogą nie być wykonywalne w niektórych systemach prawnych, jak również niekoniecznie ograniczenia w nich wyrażone muszą być wiążące w każdej lokalizacji geograficznej.
5. Zakłada się, że życzenia te bedą całkiem dobrze spełniać swoją rolę w granicach rozsądku, przez okres jednego roku lub do czasu wystawienia nowych życzeń świątecznych, w zależności od tego, która z tych okoliczności zaistnieje pierwsza.
6. Sprawa wymiany niniejszych życzeń lub wystawienia nowych pozostawiona jest do wyłącznej decyzji Życzeniodawcy.


Ufff.... Jeżeli ktoś nie miał siły przebrnąć przez ten potok słów, to nie mam mu tego za złe ;).

A teraz, dopóki w Polsce jeszcze nikt nikogo po sądach za życzenia nie ściga, chciałabym Wam wszystkim życzyć cudnych, rodzinnych, przytulnych, wesołych Świąt Bożego Narodzenia, aby zapadły Wam i Waszym dzieciom w pamięć na długo... A Nowy Rok niech darzy Was szczęściem, radością i miłością.


Dziękuję Wam za wszystkie życzenia i za kartki, które nam przesłaliście. Sprawiliście mi ogromną radość. Dziękuję Wam za wszystko, co daliście mi przez te pół roku. Jesteście moim wielkim skarbem.

PS. Dziś wyjeżdżamy - życzcie nam szerokiej drogi i sprzyjającej pogody. I żeby nam się dzieci nie pochorowały. Będę tu zaglądać, a może nawet coś napiszę. Wracamy w przyszłym roku :).

czwartek, 22 grudnia 2005

O chłopczyku który podeptał chleb

Danuśka chodziła sobie po domu z bułką, po drodze tą bułkę upuściła i poszła dalej. Staś, bezmyślnie zaczął tę bułkę przydeptywać nogą. Gdy to zobaczyłam, aż mną zatrzęsło, krzyknęłam na niego, że tak nie wolno robić! Kazałam mu podnieść bułkę i pocałować. Staś rozpłakał się, przeprosił i powiedział, że już tak nie będzie. Przytuliłam go i uspokoiłam... A mimo to po jakimś czasie przypomniał sobie tę sytuację i zaczął płakać. Powiedział, że jest mu bardzo przykro, że podeptał chlebek. Trochę się zawstydziłam swojej ostrej reakcji, ale z drugiej strony, może to dobrze? Może mu się utrwali, że chleb należy szanować?

Ja od dziecka pamiętam bajkę Andersena o dziewczynce, która podeptała chleb. Od chwili, gdy ją usłyszałam po raz pierwszy, mój szacunek do chleba jest podszyty lękiem przed karą. Jest to bajka o próżnej i samolubnej dziewczynce, która niosła bochen chleba dla swej głodnej matki. Przechodząc przez błoto, nie chciała pobrudzić bucików, więc położyła bochen chleba na ziemi i stanęła na nim. Natychmiast została wciągnięta przez błoto i trafiła prosto do piekła...

Pan Andersen miał wielką zdolność przemawiania do wyobraźni i moim zdaniem większość jego bajek nie nadaje się dla dzieci. Chociaż może nie mam racji? Pamiętam z dzieciństwa wiele jego smutnych bajek i w jakimś stopniu kształtowały mnie, choćby jak ta bajka o chlebie. Jeśli chcecie sobie tę bajkę przypomnieć, można ją przeczytać tu.

środa, 21 grudnia 2005

Po co ma się dzieci?

Przed chwilą zapatrzyłam się na moją koleżankę z pracy, która jest w szóstym miesiącu ciąży i nieświadoma tego, że ktoś ją obserwuje, położyła dłoń na brzuchu i cieszyła się chwilą sam na sam ze swoim dzieckiem. Poczułam się jak podglądaczka, więc szybko uciekłam wzrokiem, ale ten piękny obrazek mam nadal przed oczami.

Przypomniała mi się niedawna dyskusja w radio na temat decydowania się na posiadanie dzieci. Jedna z osób telefonujących do studia użyła sformułowania, że "Zrobi sobie dziecko po trzydziestce", na co inna odpowiedziała, że jej matka, decydując się na dziecko, napewno nigdy nie pomyślała, że robi sobie dziecko. Słuszna uwaga, pomyślałam. Teraz, w dobie antykoncepcji, każdy ma możliwość podjęcia decyzji, czy i kiedy chce "się rozmnożyć". Oczywiście antykoncepcja czasem zawodzi, ale generalnie mamy nad pewną władzę nad płodnością. Ale tak właściwie czemu decydujemy się na dzieci? Czy nie jest to zawsze decyzja trochę egoistyczna?

Widzę wśród znajomych pary, które tak właściwie nie lubią dzieci i wcale nie mają ochoty ich mieć, a mimo wszystko decydują się na jedno dziecko. Bo tak wypada? Bo trzeba trochę rozruszać kilkuletni związek, który wykazuje powoli objawy wzajemnego znudzenia? Bo trzeba mieć kogoś na starość? Takie dzieci są przeważnie wzorowo zadbane, prawie od niemowlęctwa uczone języków obcych, a gdy trochę podrosną - tenisa, jazdy konnej, gry na instrumentach muzycznych, chodzą do najlepszych prywatnych przedszkoli i szkół. Zajęci zarabianiem na to wszystko rodzice nie mają wiele czasu dla dzieci, a dzieci mają tyle zajęć dodatkowych, że i tak nie miałyby czasu dla rodziców.

Ja jako matka nie potrafię do końca rozstrzygnąć własnych pobudek. To było oczywiste, że będziemy mieć dzieci. Bo tak właściwie po to ludzie dobierają się w pary. Bo tak każe instynkt i ludzka natura. Ale czy nie ma w tym egoizmu, chęci posiadania? Staram się pamiętać, że dziecko nie jest moją własnością, a przynajmniej nie w większym stopniu, niż ja jestem własnością moich dzieci. Tak łatwo o tym zapomnieć w chwilach, gdy dziecko przestaje realizować plany i marzenia swoich rodziców.

Wiem, że to rozważania czysto filozoficzne. Tak naprawdę pobudki decydowania się na dziecko nie są tak istotne, jak długo pamiętamy o tym, że dziecko nie jest po to, by spełniać oczekiwania rodziców - to rodzice są po to, by pomóc dziecku się rozwijać, a nie kształtować według swojego upodobania. Wątpię, czy uda mi się dać dzieciom tyle szczęścia, ile one mi dały - ale będę się starać, bo one sprawiły, że czuję że żyję.


wtorek, 20 grudnia 2005

I tak najpiękniejsza jest naga...

Naszą przygodę z choinką rozpoczęliśmy w niedzielę. Jako że mój mąż pracuje w handlu, w niedzielę musiał iść do pracy, a mi się już marzyła choinka, bo tak właściwie jeszcze nigdy nie mieliśmy takiej z prawdziwego zdarzenia. Postanowiłam się więc wybrać się z dziećmi na pobliski rynek i sprawdzić, czy damy radę kupić i donieść do domu jakieś drzewko. Dzień wcześniej wpadły mi w oko choinki wysokości może pół metra, osadzone w kręgu drewna, w cenie 10 zł za sztukę. Taki egzemplarz chyba dałabym radę dostarczyć do domu. Niestety te choinki, a właściwie czubki choinek okazały się żółtawe i zachodziło ryzyko, że niosąc ją do domu, po drodze pogubię wszystkie igły. Ale sprytny pan sprzedawca pokazał mi cudną choinkę mojego wzrostu, rosnącą sobie w doniczce, zieloniutką, gęstą, pachnącą... Próbowałam ją podnieść - uff, waży z 15 kg, jak ja ją mam donieść do domu? Taki ciężar to ja mogę nieść o ile się do mnie przytula i trzyma mnie mocno za szyję, a nie kłuje i drapie. No i przecież muszę jeszcze pchać wózek z Danusią. Ale cóż się nie robi, żeby sprzedać choinkę - miły pan sprzedawca umieścił choinkę za oparciem wózka, tak że nieźle się trzymała. Uiściłam 25 złotych zapłaty, starając się omijać myślami kwestię wyjęcia choinki z miejsca zakleszczenia oraz aspekty wytrzymałości wózka, za resztę pieniędzy kupiłam ozdoby w kolorze żółtym i złotym i powędrowaliśmy do domu w nastroju iście świątecznym. Szczegóły pominę, grunt, że wózek się nie rozleciał, choinka się nie połamała i udało mi się nie podrapać Danusi wnosząc obie - ją i choinkę - po schodach na piętro (ufff) pierwsze.

Wczoraj, po zakupie przedłużacza, nareszcie zabraliśmy się do przystrajania choinki. W trakcie wieszania na niej ozdób, mina jakoś mi rzedła... Obwieszona świecidełkami choinka straciła swój niepowtarzalny charakter. Ale za to dzieci miały uciechę. Szkoda, że zdjęcia z ubierania choinki mi "się skasowały". Efekt finalny jest następujący:




PS. W temacie wczorajszego posta: przed chwilą mój szef powiedział z uznaniem: "Aniu, teraz Twoja fryzura przypomina dzika, którego ustrzeliłem wczoraj, tylko on był bardziej... rudawy." Zastanawia mnie, czy mogę to uznać za "pierwszy komplement". Aaaa, i farbowanie na rudo zdecydowanie odpada! Jeszcze mnie kto ustrzeli...

poniedziałek, 19 grudnia 2005

Najlepszy sposób na poprawę humoru

Jeżeli przez przypadek czyta to przedstawiciel płci... przeciwnej, to może spokojnie sobie darować ciąg dalszy, bo tylko się znudzi. W ogóle notka zapowiada się raczej nudno, ale muszę się wyżalić...

A więc najlepsze znane kobietom sposoby na zły humor to zakupy, wizyta u fryzjera lub kosmetyczki czy też w innym salonie piękności. Natomiast niezawodny sposób na pogłębienie doła to zepsuta w salonie fryzura. Oznajmiam wszem i wobec że ostatnio byłam tak nietwarzowo ostrzyżona w liceum, co miało miejsce jeszcze w latach osiemdziesiątych, ale wtedy zniosłam to z pokorą, bo sama sobie taką fryzurę wymyśliłam. Swoją drogą słono za nią zapłaciłam, bo to był najdroższy fryzjer w mieście. Po zastanowieniu stwierdzam, że tym razem też powinnam mieć żal do siebie, bo nie chciało mi się czekać, aż moja fryzjerka skończy obsługiwać klientkę, tylko poszłam do innej, wolnej. Kazałam jej skrócić włosy, przysięgam - powiedziałam: "Proszę skrócić o trzy centymetry". Nie mogła źle usłyszeć. Faktem jest, że trzy centymetry to zostały mi na głowie. Ech...

Przy okazji - dziwna sprawa, przeglądając się w lustrach w salonie fryzjerskim, zawsze jestem zadowolona z fryzury. Dopiero w domu przychodzi czas na szok. Kwestia oświetlenia? Magicznych luster? Hmm...

Sylwester za pasem, a ja ostrzyżona na zapałkę...


niedziela, 18 grudnia 2005

Potrzebny tłumacz

Jarek, jak już pisałam nie raz, pracuje do późna i niewiele czasu spędza z dziećmi. Ale piątek jest takim dniem, gdy ja wracam z pracy późno i tego dnia tatuś pełni dyżur przy dzieciach.
W pewnej chwili Danusia zaczęła płakać, pokazywać coś rączką i tłumaczyć coś w swoim języku. Jarek pomyślał, że Dana tęskni za mamą i próbował ją pocieszać. Na szczęście na miejscu był Stasio:

- Tatusiu, ona chce jeść!

To tatusiowi nie przyszło do głowy.
Dzięki Bogu Danuśka ma starszego brata, który języki obce chwyta w mig!

piątek, 16 grudnia 2005

Gość w dom, Bóg wie po co?

Jakiś czas temu zapytałam na grupie dyskusyjnej poświęconej kuchni, jak internauci sobie radzą, gdy ich zaskoczą niespodziewani goście. Co można przygotować szybko z tego, co zazwyczaj znajduje się w lodówce? Moje pytanie było zainspirowane tym, że sama zostałam zaskoczona wizytą rodziny, mając w lodówce pustki. No ale jaja, boczek i cebulę mam w domu zawsze, więc wykombinowałam tartę z boczkiem i cebulą. Pycha.

Odpowiedzi internautów wprawiły mnie w osłupienie. Pojawiły się słowa o przeganianiu miotłą, przyjęciu herbatą (ciekawe, czy z cukrem), a w najlepszym wypadku o zamówieniu pizzy. Niespodziewany gość jawił się jako kataklizm porównywalny z  tajfunem czy najazdem Tatarów. Czyżby wraz z upowszechnieniem się telefonów, gościnność uzależniła się od wcześniejszej zapowiedzi? Zapowiedziana wizyta to moim zdaniem jest już całkiem inna kategoria, coś przed czym ja siedzę conajmniej pół dnia w kuchni. A przecież bywa, że ktoś jest przejazdem w pobliżu, znajduje chwilę czasu, a że głodny - to i nakarmić trzeba. Kiedyś trafiły mi do serca słowa, że przyjmując kogoś pod swój dach, jesteś odpowiedzialny za szczęście osoby, którą gościsz. Staram się postępować w myśl tej zasady. Najwyraźniej jest to staroświeckie i w ogóle passe.

A co z piękną tradycją dodatkowego krzesła przy wigilijnym stole? Czy stawia się je wyłącznie dla formalności? Jak zostałby przywitany niespodziewany gość? Czy mógłby liczyć na trochę ciepłej strawy i miłe przyjęcie? Czy może usłyszałby, że tu się obcych nie przyjmuje?

Czy gość niezapowiedziany to gość nieproszony?

czwartek, 15 grudnia 2005

List do eM



Kochany Mikołaju,

Bardzo Cię proszę, przynieś mi zamek Lorda Vladka z platformą i takimi strzelankami. Narysowałem też rycerzy, jakich masz mi przynieść i jednego robota też. 

Pozdrawiam Cię serdecznie,
Staś
[przetłumaczyła: mama]

54 stare komentarze

środa, 14 grudnia 2005

Przełom

Wczoraj, po prawie 4 latach, funkcję usypiania Stasia przejął ode mnie tata Jarek. Co prawda obaj panowie trochę kręcili nosem na tę zmianę, ale udało mi się ten przełom przeforsować. Czekałam z pewnym napięciem, czy Staś się nie rozmyśli i nie zażąda mojej obecności. Po upływie pół godziny doszłam do wniosku, że obaj już śpią, ale po kolejnych paru minutach Jarek zwlókł się z łóżka w poczuciu dobrze wykonanego obowiązku. A ja w tym czasie wyprasowałam całą stertę ubrań i obejrzałam sobie Magdę M., czyli przyjemne z pożytecznym.

Usypianie dzieci dotychczas zajmowało mi praktycznie cały wieczór. Dana chodzi spać dużo wcześniej niż Staś, a w chwili pomiędzy usypianiem jednego i drugiego naprawdę niewiele da się zrobić. Usypiając Stasia przeważnie sama padam i ledwo znajduję siłę, by się przebrać w piżamę i zapakować do łóżka. Ale nie narzekałam na tę sytuację, bo moim zdaniem te chwile przed snem są bardzo ważne dla dziecka i dla rodzica.

Gdy ja byłam malutka, usypiał mnie tata. Do tej pory pamiętam bajki, które mi opowiadał, np. bajkę w odcinkach o bocianach, które odleciały do ciepłych krajów, a jeden złamał skrzydło i musiał zostać. Pamiętam też kołysanki, jakie mi śpiewał i tymi samymi starymi melodiami teraz usypiam swoje dzieci. Zaskakujące jest dla mnie, że w odpowiedniej chwili, po urodzeniu Stasia, udało się przywołać z mroków niepamięci słowa długich kołysanek... Pamiętam, jak budziłam przysypiającego tatę wesoło wołając "Tatusiu, to ty masz mnie usypiać, nie ja ciebie!". Gdy próbuję sobie przypomnieć mamę z pierwszych lat mojego życia, to takich wspomnień brak. Co najwyżej jak przez mgłę widzę, jak próbuje we mnie wmusić jakieś jedzenie, co w tamtym okresie było niełatwym zadaniem. Natomiast wyraźnie pamiętam tatę czytającego mi książeczki, opowiadającego bajki, śpiewającego kołysanki...

Bywa, że trochę zazdroszczę mamom, które kładą dziecko do łóżka, całują w czoło i mają czas dla siebie. Ale pomyślcie, jak rozwija wyobraźnię wymyślanie co najmniej jednej bajki o rycerzach dziennie!



Wczoraj wieczorem, przed snem:

Tata: - Kręgosłup mnie boli.
Staś: - Boli cię kręgosłup, tatusiu? A wiesz, rycerze mają inny problem.
Tata: - Jaki?
Staś: - Mają problem przez te bulaginy.
Tata: - Bulaginy? A co to takiego?
Staś: - Bulaginy to takie otworzęcia. Trzeba nacisnąć na taki twadracik i wtedy te otworzęcia się otwierają.

Hmm...

wtorek, 13 grudnia 2005

Aukcje internetowe

Staś jest chyba najmłodszym użytkownikiem Allegro w Polsce. Odkąd zaobserwował, jak przeglądałam aukcje w poszukiwaniu zestawów rycerskich LEGO, zajął się tym na własną rękę. Przegląda aukcje, najciekawsze dodaje do obserwowanych, a potem pokazuje mi co dodał. Na szczęście jeszcze nie pojął do końca, jak się kupuje, bo mogłabym się obudzić, że tak powiem, z ręką w nocniku...

- Mamusiu, kupisz mi ten zamek LEGO? Ale on jest bardzo drogi.
- Tak? A ile kosztuje?
- 158 metrów!

Ups! Rzeczywiście, wysoka cena...

poniedziałek, 12 grudnia 2005

Wyrazy wdzięczności

Weekend spędziliśmy u rodziny Eluni - Cioci Jarka. Moje dzieci są tam tak szczęśliwe, jak tylko dzieci potrafią. Staś i Danusia to oczka w głowie wszystkich, którzy tam mieszkają, są więc rozpieszczani bez granic, my zresztą też. Na czas pobytu w Chodczu czuję się zwolniona z funkcji mamy, a dzieci ledwo tolerują moją obecność, wciąż noszone, przytulane, obdarowywane, szczęśliwe... 
Atmosfera w tym domu jest naprawdę wyjątkowa, pełna ciepła i miłości. To jest taki dom, do którego chce się wracać.

Babcia i Dziadek mojego męża, którzy również tam mieszkają, zasługują na specjalną notkę. Ja jednego z moich dziadków nie miałam szansy poznać, gdyż zginął, potrącony przez pijanego kierowcę, na długo przed moim urodzeniem, a drugiego spotkałam może ze trzy razy w życiu... A Dziadziuś Antoś jest takim dziadkiem, o jakim się marzy. Pomimo podeszłego wieku, nikt nie słyszał, by narzekał na zdrowie albo na cokolwiek innego. Jest dobry, łagodny, troskliwy, pomaga w domu na tyle, na ile zdrowie mu pozwala. Moje dzieciaki za nim przepadają, a Danuśka wprost Dziadziusia uwielbia!

Babcia Marysia to, jak to się mówi, kobieta z charakterem. Nie potrafi siedzieć bezczynnie. Organizuje wycieczki, imprezy, jest wszędzie, gdzie coś się dzieje, no i zawsze na pierwszym miejscu (chyba, że do parafii przyjeżdża biskup - wtedy na drugim ;)). Babci trochę dokucza zdrowie, ale to nie jest w stanie zatrzymać jej w domu. Doskonała kucharka, a w dodatku, pomimo 80 lat, wciąż atrakcyjna i zadbana kobieta.

A na koniec - mała anegdotka.

Któregoś wieczoru widzę, jak Babcia męczy się z wyjęciem czopka z opakowania. Próbowała je rozciąć nożyczkami czy żyletką i nie bardzo jej to wychodziło. Pokazałam więc jej jak łatwo się czopek wyjmuje, gdy odpowiednio chwyci się opakowanie (przy dwójce dzieci mam niezłą wprawę!). Babcia była szczerze uszczęśliwiona tym odkryciem. Przy następnym naszym spotkaniu, nie omieszkała głośno wyrazić mi swej wdzięczności w licznym towarzystwie:

- Aniu, za każdym razem, gdy wkładam sobie czopek, to myślę o tobie!

No cóż... Czuję się doceniona!

piątek, 9 grudnia 2005

Z A M Ó W I E N I E

Proszę o zrealizowanie poniższego zamówienia:
  • cysterna czasu,
  • dwa worki snu w wersji LUX, czyli z przyjemnymi marzeniami sennymi,
  • duże wiaderko pogody ducha (wg Waszej oferty - gwarantujecie dobry humor gratis)
  • 52 metry bieżące miłej atmosfery
  • dużą paczkę beztroski
  • 2 hektolitry miłości z domieszką troskliwości
  • przygarść miłych spotkań przy kawie
  • pojemnik błogości (rozmiar XXL, w spray'u)
  • 2 kartony dobrych pomysłów na każdą okazję
  • spore pudełko miłych niespodzianek
  • wielką księgę dobrych myśli
  • drzewko szczęścia
Towar proszę dostarczyć pod mój adres w dniu 01.01.2006 - do wykorzystania przez okres najbliższych dwunastu miesięcy. Proszę dobrze zapakować, aby nie uległ uszkodzeniu podczas transportu (uwaga na pogodę ducha - łatwo się kruszy!).

A płatność... proszę rozłożyć na raty. Jeśli zakładacie taką formę współpracy, najchętniej to odpracuję. Mogę zacząć od zaraz - może Mikołaj potrzebuje pomocników do pakowania prezentów świątecznych?

Z poważaniem,
A.L.

środa, 7 grudnia 2005

Syndrom dinozaura

Czasami mam wrażenie, że urodziłam się w innej epoce, tak bardzo świat zmienił się od czasów mojego dzieciństwa. Coraz więcej z otaczających mnie osób nie wie o czym mówię, gdy w rozmowie nawiązuję do lat 70-tych i 80-tych. Kto dziś jeszcze pamięta czasy, gdy:
  • w telewizji były dwa programy, a dziennik emitowano jednocześnie na obydwu, aby ktoś przez przypadek go nie przegapił,
  • jedynym dostępnym dezodorantem dla kobiet była Basia, o jadowicie zielonym kolorze, charakteryzujący się niezapomnianym, acz niezbyt zachęcającym zapachem,
  • chleb nie zawierał polepszaczy, a mimo to był wyrośnięty, miał twardą, błyszczącą skórkę i zapach, którego wspomnienie wywołuje zawrót głowy,
  • numer telefonu się wykręcało, a nie wystukiwało, a myśl o telefonach komórkowych była rodem z filmów science fiction,
  • czekolada nie była czekoladą, tylko mazistą substancją,
  • żeby wyjechać za granicę, zwłaszcza zachodnią, trzeba było się wykazać nienagannym życiorysem własnym i wszystkich krewnych, a ludzie z wyższym wykształceniem musieli nawet wpłacić wysoką kaucję, aby zrefundować ojczyźnie koszt ich studiów na wypadek, gdyby postanowili nie wracać,
  • pudełka po zagranicznych papierosach i puszki po piwie były obiektami kolekcjonerskimi,
  • bajką wszechczasów był "Biały delfin Um" (moim zdaniem do tej pory nic tej bajki nie przebiło),
  • polonez był marzeniem każdego kierowcy,
  • w kiosku można było kupić okrągłe lusterko ze zdjęciem idola,
  • komputery nosiły nazwy: ZX Spectrum, Atari, Commodore, a programy wczytywało się do nich z taśmy magnetofonowej, zaciskając kciuki, żeby się udało,
  • obowiązującym językiem w szkole był rosyjski,
  • sobota była normalnym dniem pracy i nauki,
  • kawa Murzynek pachniała tak intensywnie, że aż sąsiedzi zazdrościli, że ktoś ma kawę i ją pije,
  • szczytem mody były dżinsy "dekatyzowane",
  • w TV nadawano reklamy Prusakolepu, płynu Borygo i herbatki Paracelsus,
  • najważniejszą i najbardziej znienawidzoną osobą w państwie był Edward Gierek,
  • autobusy były zbliżone kształtem do beczek i jedynie najtwardsi wytrzymywali w nich dłuższy czas bez wymiotów,
  • lata były gorące, zimy były śnieżne, trawa była bardziej zielona, kasztany bardziej brązowe, ale całkiem możliwe, że tu moja pamięć działa wybiórczo...
I tylko jedno pozostaje niemal niezmienne przez te wszystkie lata: pudełka od zapałek.

wtorek, 6 grudnia 2005

Przerażacze

Przymierzyłam sukienkę, którą zamierzam założyć na Sylwestra. Leży całkiem nieźle. Postanowiłam zapytać o zdanie jedynego obecnego w domu przedstawiciela płci przeciwnej.

- Stasiu, jak wyglądam?
- Ładnie, bardzo ładnie! I nie przestraszysz Świętego Mikołaja!

Po namyśle zrezygnowałam z położenia się spać w tej sukience i założyłam normalnie piżamkę.

Rano okazało się, że to był błąd! Święty najwyraźniej przestraszył się i uciekł. I nie pogubił prezentów po drodze.

Dziecko jak zwykle miało rację...



poniedziałek, 5 grudnia 2005

Sprzątanie Marsa

Mój osobisty Marsjanin wrócił w sobotę z pracy ok. 20 wieczorem, zmęczony i głodny. Zobaczył nieład panujący w mieszkaniu i, normalna sprawa, wkurzył się. Jako że ja właśnie od jakiejś godziny próbowałam uśpić dzieci, mąż postanowił posprzątać na własną rękę. Wziął więc wielki worek i wrzucił do niego wszystko, co zaburzało jego poczucie porządku. W worku, oprócz zabawek, znalazły się:
- wyprasowane koszulki Stasia,
- jeden kapeć Dany, którego następnego dnia nie mogłam znaleźć,
- chrupki chlebek, porzucony przez dzieci,
- cukierki - groszki,
- odświeżacz powietrza w spray'u.

Że też ja na to nie wpadłam, że sprzątanie może być tak szybkie i łatwe! Wystarczy kupić duże worki - i jazda! Co prawda zgromadzone pod ścianami worki mogą trochę zaburzyć przyjęte ogólnie poczucie estetyki, ale co tam - kupi się jakieś ładne worki, w kwiatuszki na przykład - i będzie cool.

Ależ zjadliwa jestem dzisiaj... Ale to dlatego, że naprawdę było mi przykro. Bo sobota naprawdę była dla mnie ciężkim dniem, chociaż wolnym od pracy. Bo Staś miał dziwne problemy żołądkowe, wskutek czego zabrudził trzy komplety odzieży i trzy razy musiałam go kąpać. Bo w sobotę zawsze sprzątam do późnej nocy, a zaczynam gdy tylko uśpię dzieci, więc o 20 dom miał prawo być zapuszczony. Bo mąż nie zauważył, że w domu pachną świeżo wyprane firanki. Bo gdyby przyszedł pół godziny później, to bym zdążyła uśpić dzieci i chociaż trochę sprzątnąć. Co nie znaczy, że ma przychodzić z pracy później - ale więcej wyrozumiałości poproszę!

Marzę o tym, żeby mieć pięknie wysprzątany dom, dzieci zadbane, nakarmione, w kuchni zapach świeżo upieczonego ciasta. Staram się jak najlepiej wypełniać moje domowe obowiązki, ale naprawdę nie jestem supermanką!

Drogi mężu, zanim następny raz zrobisz takie show, najpierw trochę się zastanów, dobrze?

sobota, 3 grudnia 2005

Alternatywne źródło energii

Staś połączył kilka zestawów klocków LEGO i zbudował pojazd kosmiczny, będący połączeniem samochodu wojskowego, motolotni i armaty. Jak myślicie, co to jest?

- Mamusiu, to motolotnia z napędem batonowym!

Podobno to źródło energii jest wydajne, bezpieczne i tanie. Będzie Nobel?

piątek, 2 grudnia 2005

Nóżki dobrze doprawione

Praca mojego męża w dużej części polega na staniu (nie, nie jest fryzjerem). Zwłaszcza teraz, w sezonie przedświątecznym, jego nogi są narażone na spory wysiłek. Kupił więc sobie sól kosmetyczną, żeby nogi wieczorem wymoczyć. Staś zainteresował się tym zakupem (na szczęście jest już za duży, żeby próbować to jeść). Tak więc gdy chciałam go namówić na pójście spać, Staś zaprotestował:

- Mamusiu, muszę przecież zobaczyć, jak tatuś myje sobie nogi tym pieprzem!


czwartek, 1 grudnia 2005

Potwory i spółka

Danuśka jest świetnym towarzyszem Stasia zabaw. No... może z braku rówieśników. W każdym razie nie protestuje, gdy brat mówi do niej:

- Odejdź, okrutny goblinie!
- Walcz ze mną, ohydny smoku!
- Pokonałem cię, bagienny potworze!

Bagienny potwór wygląda tak:



Zdarza się też, że Staś rozgniewany na Danuśkę, mówi:

- Dana!!! Jesteś kripotwik!
- Stasiu, a co to znaczy kripotwik? - tudzież inne, równie pokręcone słowo, nie istniejące w ludzkim języku.

Staś reflektuje się i odpowiada grzecznym głosikiem:

- Kripotwik to znaczy: bardzo miła i kochana!

Ot, dyplomata...

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...