Moi rodzice przyjechali na kilka dni. Tata jak
zwykle nie potrafił usiedzieć bezczynnie, zabrał się więc za naprawienie
Danusiowego krzesełka. Postanowiłam wykorzystać "złote rączki" taty i
podrzucić mu do naprawy ulubioną zabawkę dzieciaków, czyli takie grające
pudło, które od jakiegoś czasu, zamiast produkować melodyjki, tylko
jednostajnie buczy. Podejrzewam, że dzieci zalały pudło sokiem i to
buczenie spowodowane jest przez zanieczyszczenia, które wespół z
tatą-specjalistą jakoś usuniemy.
Grające pudło okazało się być
skręcone licznymi malutkimi śrubkami w liczbie co najmniej 20, a że
tatusiowi prawa ręka trochę szwankuje, wykręcania śrubek podjęłam się
ja. Gdy już wykręciłam wszystkie śrubeczki i zdjęliśmy pokrywę okazało
się, że wnętrze rzeczywiście jest czymś zachlapane, ale cała elektronika
znajduje się od spodu, przykręcona kolejnymi dwudziestoma śrubkami. Cóż
było robić - podwinęłam rękawy i zabrałam się za dalsze wykręcanie.
Wykręcając
ostatnią śrubkę z trwogą myślałam o procesie skręcania pudełka. Ale
istniała szansa, że zabawki nie uda się naprawić, a wtedy skręcanie nie
będzie konieczne. Ta perspektywa zaczynała wyglądać kusząco.
Wnętrze
urządzenia, zachlapane czymś lepkim, przetarłam dokładnie spirytusem.
Niestety po włączeniu buczenie rozlegało się nadal. Obejrzeliśmy ze
wszystkich stron tę "elektronikę" i postanowiliśmy się poddać. W końcu
mam dwóch braci elektroników, może przy okazji odwiedzin u nas będą w
stanie wskrzesić te szczątki.
Przyniosłam więc duży worek, żeby
zapakować nie-grające ustrojstwo i drugi woreczek na liczne śrubeczki,
których nie musiałam już wkręcać. Mój tata słusznie zwrócił uwagę, żeby
wyjąć baterie. Kto wie, kiedy ktoś zajmie się naprawą pudełka, a w tym
czasie baterie mogą wylać i zepsuć zabawkę do szczętu.
Wyjęcie
baterii wymagało wykręcenia jeszcze jednej śrubki, ale co to dla mnie.
Po otwarciu kieszonki na baterie okazało się, że jedna z baterii jest
dziwnie spuchnięta, co wywołało we mnie pewne nieprzyjemne podejrzenia.
Wyjęłam tę bateryjkę i - tak na wszelki wypadek - zastąpiłam ją nową.
Domyślacie się, co było dalej? Otóż zabawka przestała buczeć a zaczęła
wygrywać swoje melodyjki jak za starych, dobrych czasów.
Skręciwszy
w pocie czoła zabawkę, otrzymałam w nagrodę szeroki uśmiech mojej
córeczki. Natomiast karą za moją głupotę są odciski na dłoniach oraz to,
że po dokładnym oczyszczeniu, zabawka gra znacznie głośniej.
Mimo wszystko, tata i ja co jakiś czas spoglądamy na siebie i wybuchamy śmiechem.