Strony

piątek, 31 marca 2006

Zmęczonej mamy ciąg dalszy

Wróciłam wczoraj z pracy po 11 godzinach, łagodnie mówiąc - wykończona. Ale Staś nie miał zamiaru mi odpuścić. Już po zjedzeniu kolacji zażyczył sobie racuszków. Naprawdę nie miałam na to siły, tym bardziej, że nie było szans, żeby zjadł więcej, niż jednego. Spróbowałam więc przemówić Stasiowi do sumienia:

- Stasiu, kochasz mamę?
- Tak, kocham.
- A jak mama pracuje tak długo, cały dzień i wraca do domu zmęczona i boli ją głowa, to jest ci jej żal?
- Nie, ja wtedy się gniewam.

Chyba muszę trochę popracować nad empatią u mojego synka :)

PS. Miałam bardzo ciężki tydzień i mam spore zaległości na blogowisku, co obiecuję naprawić po niedzieli. Życzę Wam miłego weekendu!

czwartek, 30 marca 2006

Wielkanocne Nesquiki

Staś miał w przedszkolu pogadankę na temat Świąt Wielkanocnych. W drodze powrotnej zamęczał mnie pytaniami, kiedy będziemy malować jajka. Na malowanie jajek jest jeszcze trochę czasu, natomiast czemu nie wziąć się już za przygotowanie święconki? Staś wziął koszyczek i napakował do niego płatków Nesquik i ciasteczek, po czym z dumą przyniósł mi koszyk ze słowami: "Mamo, to są Wielkanocne pokarmy!". Że też nikt jeszcze nie wpadł na to, żeby święcić płatki śniadaniowe! Przecież to podstawa żywienia w dzisiejszych czasach :).

Jakiś czas później, zmęczona oganiam się od Stasia, który nie daje mi odpocząć.

- Mamo, ale ja chciałbym...
- A ja chciałabym, żebyś dał mi święty spokój!
- Ale nie można dać komuś święta!
- A święty spokój?
- Przecież w święta jest spokój!

Święta prawda. Wobec tego z wyprzedzeniem życzę wszystkim dużo spokoju w czasie nadchodzących Świąt Wielkanocnych!

wtorek, 28 marca 2006

Dokręcone zaworki

Parę dni temu pisałam, jakie straszne jest odzwyczajanie Danusi od pieluchy. Tyle, że te problemy trwały... dwa czy trzy dni! Poprostu nie do wiary! Danusia teraz sama biegnie po nocnik do łazienki, sama zdejmuje majtki i siada na nim. Jeśli ma na sobie pampersa "po nocy", to sama go wyrzuca do śmietnika. Muszę ją powstrzymywać przed samodzielnym wylewaniem siuśków do sedesu, bo to mogłoby przynieść niepożądane efekty w postaci kałuż po drodze. A w żłobku w "Okienku dobrych wiadomości" napisano dokładnie to samo, czyli że Danusia już nie przecieka. Jestem bardzo dumna i szczęśliwa, że ten problem mamy z głowy.

Niewykluczone, że to Maua miała ten zbawienny wpływ na Danusię, która wstydziła się przy Cioci siusiać na podłogę.

Oczywiście zdarzają się wpadki, ale są nieliczne, a Danusia ma przy nich bardzo zdziwioną i zażenowaną minę.

Poza tym Danusia, gdy zauważy okruszki na stole, biegnie do kuchni po ścierkę i sprząta (na podłogę rzecz jasna). Mówię Wam, skarb! :)

rozarozaroza
Stęskniliście się za Stasiem?

- Stasiu, zdejmij piżamkę.
- Nie, mamo, ty mi zdejmij. Ja jestem taaaaaki zmęczony...
- A czym się tak zmęczyłeś?
- Tą grzecznością się zmęczyłem.

No tak... Przy Cioci trzeba było się trochę hamować... ;) 

poniedziałek, 27 marca 2006

Nieobecność usprawiedliwiona

Nie było mnie przez parę dni, ale miałam po temu ważne powody: od piątku gościła u mnie Maua, a więc sami rozumiecie, że nasze blogi dostały na ten czas urlop ;).
Maua natychmiast podbiła serca  wszystkich Ladorusiów. Powitanie ze Stasiem wyglądało następująco:

- Ja wiem, ty masz na imię tak, jak ta gąsiennica z Pszczółki Mai!

Oczywiście chodziło o dżdżownicę imieniem... pamiętacie jakim?

A Danusia? Przez pierwsze minuty nie spuszczała Mauej z oczu, a później poprostu się od niej nie odklejała. Swoje uwielbienie na koniec wyraziła w dość specyficzny sposób, "przeciekając" Mauej na kolanach. Maua okazała wielką wyrozumiałość i zrzekła się ekwiwalentu za pranie ;).

Natomiast w kwestii imienia Mauej, Danusia wykazywała nieprzejednany upór:

- Danusiu, powiedz "Ciocia Magda"
- Ciocia Adam!
- Nie, powiedz "Ciocia Mag-da"!
- Cio-cia A-dam!

Nie ma mocnych...

Największą atrakcją toruńską było niewątpliwie spotkanie z Gosią w Zaczarowanej Dorożce z Wiosennym Festiwalem Pierogów w tle. Przegadałyśmy całe popołudnie, racząc się rewelacyjnymi pierogami w bardzo przytulnym lokaliku o niepowtarzalnej atmosferze. Na długo zapamiętamy ten wieczór.


Maua i Gosia

W niedzielę zwiedzałyśmy Toruń, przy czym ja stanowczo nie nadaję się na przewodnika, gdyż mylę budynki i epoki. Ale zawsze można jeszcze iść na lody w ciepłe miejsce :).


A teraz Maua jest w drodze powrotnej do Krakowa. I co ja powiem dzieciom? 

czwartek, 23 marca 2006

Wiosna motywuje

Uznałam, że pierwszy dzień wiosny będzie odpowiedni, by rozpocząć walkę z pieluchami. Kupiłam rajstopki i majteczki w ilościach hurtowych, no i walczymy.

Danusia, która do tej pory chętnie sama zdejmowała rajstopki i siadała na nocniku, nagle zmieniła zapatrywania. Po moich długich namowach siada na nocniku, ale rzadko raczy coś do niego zrobić. Po kim ona taka przekorna?

Uzbrojona w dużą dozę cierpliwości i szmatę do podłóg biegam za Danusią z nadzieją, że szybko załapie o co chodzi z tym nocnikiem.

Co dziwne, w żłobku Danusia grzecznie siada na nocniczku i od godziny "zero" nie zasiusiała ani jednej pary majtek. Pewnie wstyd jej przed chłopakami.

Wczoraj, gdy odbierałam córcię ze żłobka, podobno chwilę wcześniej zrobiła siusiu do nocnika. Do domu mamy blisko, zrezygnowałam więc z zakładania pampersa. Idziemy więc szybko do domu, zatrzymując się tylko, żeby kupić chleb.

Nagle mój spostrzegawczy synek woła:

- Mamo, patrz, Danusia nam przecieka!

Nie muszę Wam mówić, jak szybko pognaliśmy do domu.

Niestety Danusia przecieka dość często, co jakiś czas szykując też inne niespodzianki. Pampersy jawią mi się jako wybawienie, ale obiecałam paniom w żłobku, że będę konsekwentna. Konsekwentna, ale pewnie wkutek tego również siwa....

wtorek, 21 marca 2006

Oczy matki

Moi rodzice wyjechali a ja znów muszę być dorosłą kobietą. Przez te parę dni czułam się trochę jak dziecko. Ponieważ byłam trochę przeziębiona, mama robiła mi chleb z drobniutko pokrojonym czosnkiem i herbatę z malinami. Nie muszę chyba pisać, że bardzo szybko wyzdrowiałam. Poza tym w oczach mamy jestem szczuplutka i mam w domu porządek. Realia są niestety inne, ale mechanizm jest mi dobrze znajomy, jako że sama jestem mamą najcudniejszych i najmądrzejszych dzieci na świecie. Cudownie jest mieć kogoś, kto patrzy na nas przez pryzmat miłości i akceptacji, kto zawsze będzie ze mnie dumny, niezależnie od tego, co będę robić. I zawsze będzie po mojej stronie.

Matka to najwspanialszy projekt Pana Boga.

poniedziałek, 20 marca 2006

Specjaliści

Moi rodzice przyjechali na kilka dni. Tata jak zwykle nie potrafił usiedzieć bezczynnie, zabrał się więc za naprawienie Danusiowego krzesełka. Postanowiłam wykorzystać "złote rączki" taty i podrzucić mu do naprawy ulubioną zabawkę dzieciaków, czyli takie grające pudło, które od jakiegoś czasu, zamiast produkować melodyjki, tylko jednostajnie buczy. Podejrzewam, że dzieci zalały pudło sokiem i to buczenie spowodowane jest przez zanieczyszczenia, które wespół z tatą-specjalistą jakoś usuniemy.

Grające pudło okazało się być skręcone licznymi malutkimi śrubkami w liczbie co najmniej 20, a że tatusiowi prawa ręka trochę szwankuje, wykręcania śrubek podjęłam się ja. Gdy już wykręciłam wszystkie śrubeczki i zdjęliśmy pokrywę okazało się, że wnętrze rzeczywiście jest czymś zachlapane, ale cała elektronika znajduje się od spodu, przykręcona kolejnymi dwudziestoma śrubkami. Cóż było robić - podwinęłam rękawy i zabrałam się za dalsze wykręcanie.

Wykręcając ostatnią śrubkę z trwogą myślałam o procesie skręcania pudełka. Ale istniała szansa, że zabawki nie uda się naprawić, a wtedy skręcanie nie będzie konieczne. Ta perspektywa zaczynała wyglądać kusząco.

Wnętrze urządzenia, zachlapane czymś lepkim, przetarłam dokładnie spirytusem. Niestety po włączeniu buczenie rozlegało się nadal. Obejrzeliśmy ze wszystkich stron tę "elektronikę" i postanowiliśmy się poddać. W końcu mam dwóch braci elektroników, może przy okazji odwiedzin u nas będą w stanie wskrzesić te szczątki.

Przyniosłam więc duży worek, żeby zapakować nie-grające ustrojstwo i drugi woreczek na liczne śrubeczki, których nie musiałam już wkręcać. Mój tata słusznie zwrócił uwagę, żeby wyjąć baterie. Kto wie, kiedy ktoś zajmie się naprawą pudełka, a w tym czasie baterie mogą wylać i zepsuć zabawkę do szczętu.

Wyjęcie baterii wymagało wykręcenia jeszcze jednej śrubki, ale co to dla mnie. Po otwarciu kieszonki na baterie okazało się, że jedna z baterii jest dziwnie spuchnięta, co wywołało we mnie pewne nieprzyjemne podejrzenia. Wyjęłam tę bateryjkę i - tak na wszelki wypadek - zastąpiłam ją nową. Domyślacie się, co było dalej? Otóż zabawka przestała buczeć a zaczęła wygrywać swoje melodyjki jak za starych, dobrych czasów.

Skręciwszy w pocie czoła zabawkę, otrzymałam w nagrodę szeroki uśmiech mojej córeczki. Natomiast karą za moją głupotę są odciski na dłoniach oraz to, że po dokładnym oczyszczeniu, zabawka gra znacznie głośniej.
Mimo wszystko, tata i ja co jakiś czas spoglądamy na siebie i wybuchamy śmiechem.


czwartek, 16 marca 2006

Niepoważna rozmowa na poważny temat

Staś miał w przedszkolu pogadankę na temat ptasiej grypy. W drodze do domu wyrecytował mi bardzo poważnym tonem:

- Mamusiu, jak się znajdzie martwego ptaka, to trzeba zawiadomić dorosłych i nie zbliżać się! Nie wolno dotykać martwych ptaków!

Trochę mnie zaskoczył tą wypowiedzią. Ciekawa byłam, czy zna tylko teorię, czy też wiedziałby, jak się zachować w praktyce.

- Stasiu, a gdybyśmy znaleźli martwego wróbelka, to co trzeba wtedy zrobić?
- Wtedy bym o tym zawiadomił ciebie i tatusia!

Oho, widać, że praktyka też opanowana.

Pytanie tylko, czy mój synek wie, co to znaczy, że ktoś czy coś jest martwe, nie żyje, umarło itd. Co prawda bywamy na grobie Babci, ale mam wątpliwości, czy Staś rozumie, o co chodzi.

Postanowiłam więc powolutku wprowadzić go w temat, tak na wszelki wypadek. Pretekstem stała się scena z pewnego filmu.

- Mamusiu, a czemu ta pani tak strasznie płacze?
- Bo jej mamusia umarła i poszła do nieba, wiesz? Teraz mieszka w niebie z aniołkami i Bozią.

Staś rozważał przez chwilę tą szokującą informację.

- To ta pani umiała tak wysoko skakać???


środa, 15 marca 2006

6 dni?

Gdy wstawiłam na bloga wiosenną ramkę i zaczęłam odliczać dni do wiosny, było ich wtedy 42. Zmniejszająca się liczba dni miała dać Wam i mi nadzieję, że wkrótce zima się skończy. Tak naprawdę wierzyłam, że śnieg i mróz znikną znacznie wcześniej, może z końcem lutego. A dziś na kalendarzu mamy połowę marca, na dworze świeżutki śnieg i co rano skrzybanie samochodu. O ile 30 dni dawało jeszcze nadzieję na wiosnę, to przy aktualnej aurze 6 dni tej nadziei chyba już nie daje.

Czuję się jakbym nie dotrzymała swoich przedwyborczych obietnic... Wiosno, robisz ze mnie oszustkę!


Znów mi się oberwało od Stasia za chodzenie po kałużach... Ten mój synek już zupełnie nie ma do mnie cierpliwości! W dodatku kozaki mi się doszczętnie rozkleiły i od dziś brnę przez śnieg w półbutach. Chyba posunę się do ostateczności i chociaż brzydzę się przemocą, pójdę  utopić Marzannę.  

poniedziałek, 13 marca 2006

Naucz mnie...

Spot reklamowy w TV. Rozdzice chwalą swoją małą córeczkę za to, że pocieszyła swoją koleżankę, gdy ta płakała. Tatuś jest dość zaskoczony, że mała wiedziała, co trzeba zrobić. Ale córeczka wyjaśnia mu, że nauczyła się tego, widząc, jak jedna Atomówka pocieszała drugą (a może to była inna bajka?).

Czy nie wydaje się Wam, że świat stanął na głowie? To dzieci mają się nauczyć okazywania czułości czy współczucia z telewizji?
Jak autorom spotu mógł taki pomysł przyjść do głowy?

Gdy Staś płacze albo gdy ja wyglądam na smutną, Danusia podchodzi, głaszcze po głowie i mówi "Ciiiii, ciiiii". Pomimo tego, że do dwóch lat zostało jej jeszcze parę miesięcy, ona już rozumie, co to znaczy być smutnym i co wtedy trzeba zrobić.
Nauczyła się tego od swoich bliskich.

Oczywiście wiem, że w tym spocie reklamowym była wyraźna przesada. Ale czy nie jest to objaw dość niepokojącego zjawiska?

niedziela, 12 marca 2006

Proszę Państwa, ja tu tylko sprzątam...

Nie ukrywam, że odkurzacz nie jest moim ulubionym sprzętem AGD, pod tym względem jest daleko za żelazkiem i pralką. A moje dzieci reagują na niego jak byk na czerwoną płachtę. Danuśka się tego potwora boi i przeraźliwie płacze przez cały czas, gdy jest włączony. A Staś ryczy Danusi dla towarzystwa, wymyślając sobie adekwatny do tego ryku powód. Tym razem zażądał rury od odkurzacza, natychmiast! Odmówiłam, czego skutkiem był płacz dzieci w zgodnym duecie. W zasadzie powinnam odkurzać pod ich nieobecność, ale tak się składa, że wtedy  mnie również nie ma w domu. Odkurzam więc z prędkością zbliżoną do prędkości światła, chcąc zdążyć zanim sąsiedzi zawiadomią policję, że maltretuję dzieci, próbując to nieskutecznie zagłuszyć odkurzaczem.

- Mamo, maaaamooo, wyyyyłącz, muszę ci coś powiedzieć!
- Ale ja cię słyszę.
- Wyyyyłąąącz mamoooo!

Poddaję się i wyłączam na chwilę.

- Popatrz, mamo, od tego hałasu popsuła mi się fryzura!

Zdecydowanie powinniśmy zmienić odkurzacz na jakiś cichszy model...

rozarozaroza

Prac domowych ciąg dalszy.
Wieszam pranie w łazience, a Danusia cichutko bawi się za moimi plecami. Jak się okazało, zajmowało ją kolorowanie muszli sedesowej kredkami olejnymi w piękne, wielobarwne wzorki.

- Danusiu, coś ty narobiła? Nie wolno bazgrać po sedesie, tylko po kartce!
- O jeś koka - czyli "To jest kotek", mówi Dana z godnością i opuszcza łazienkę.

Tak to już jest, że wielkich artystów doceniają dopiero przyszłe pokolenia...

piątek, 10 marca 2006

Zastępstwo

Dziś sobie pomilczę, bo przy komputerze zastępuje mnie pewna Mała Księżniczka.



PS. Dziękuję Sabini za usunięcie trudnych plam z fotela!

czwartek, 9 marca 2006

Wyspa dzieci #2

Pamiętcie starą piosenkę 2+1, która jakiś czas temu tak mnie zachwyciła, że kupiłam sobie płytę? Teraz mogę jej słuchać do woli, a jej tekst znam na pamięć.

Jest wyspa, wyspa za morzem dziewięciu miesięcy,
Gdzie dzieci rosną, rosną, rosną na drzewach.
A słońce rozdaje im złote szturchańce
I mogą, i mogą, i mogą jak jabłka dojrzewać.
A kiedy, kiedy wichura nadejdzie od morza
I gałąź o gałąź, o gałąź, o gałąź zastuka,
Zaczyna się wielkie jesienne spadanie
Za brzdącem brzdąc, za brzdącem brzdąc leci jak grucha.

Bęc, bęc już jeden leci,
Pac, pac, pac już drugi spadł,
Bęc, bęc sypią się dzieci
Pac, pac, pac tłusty różowy grad.

Wieczorem, wieczorem na wyspę przychodzą dorośli
I chodzą i chodzą i gapią i gapią się wkoło
A potem mijają te dzieci co płaczą
A biorą a biorą a biorą ze sobą wesołe... Bęc, bęc już jeden leci,
Pac, pac, pac już drugi spadł,
Bęc, bęc sypią się dzieci
Pac, pac, pac tłusty różowy grad.


Druga zwrotka kojarzy mi się z trudnym tematem adopcji, chociaż pewnie nie taki był zamiar autora tekstu. Smutne życie "sierotek" poruszało mnie od dziecka swoją niesprawiedliwością. Każdy człowiek powinien mieć kochających rodziców i szczęśliwe dzieciństwo... Jako dziecko myślałam, że dzieci w Domach Dziecka nie mają rodziców, dlatego muszą tam być. Dużym szokiem było dla mnie to, że niektóre z nich zostają tam oddane, bo rodzice ich nie chcą. Jak to możliwe, że rodzice nie kochają, nie chcą swego dziecka? To wykraczało poza granice mojego pojmowania świata. Nikomu na świecie tak bardzo nie współczułam, jak tym pokrzywdzonym dzieciom. Poruszały mnie do głębi zdjęcia maluszków z chorobą sierocą, o oczach tak smutnych, aż boli.

Krótko po zaręczynach rozmawiałam z Jarkiem, co będzie jeśli okaże się, że nie możemy mieć dzieci. Ustaliliśmy, że w takim wypadku adoptujemy dziecko albo dwa. Teraz mój mąż wypiera się tej rozmowy, ale ja ją doskonale pamiętam. Moje obawy okazały się nieuzasadnione, więc nie musimy się o to spierać. Nie wiem, czy rzeczywiście zdecydowalibyśmy się na adopcję. Uważam to za czyn heroiczny - zaakceptować cudze dziecko, z niewiadomym zestawem genów i przyjąć je jako swoje, pokochać je i obdarzyć czułością i opieką.

Pomimo tego, że to jest takie trudne, znam wiele osób, które się na to zdecydowały. Wśród nich jest nasza blogowa  Justynka, która adoptowała bliźnięta, chociaż miała już córeczkę. Teraz do tej gromadki dołączy kolejne dziecko, które lada dzień przyjdzie na świat. A wyobrażacie sobie, jakiej odwagi wymaga adopcja trojaczków? Znam taki przypadek w rodzinie mojego przyjaciela. Ci dzielni ludzie adoptowali 10-miesięczne rodzeństwo, co wywróciło ich świat do góry nogami, ale i tak są szczęśliwi (te dzieciaki mają teraz po 3 lata). Chociaż ich nie znam osobiście, jestem pod ich ogromnym wrażeniem i mają miejsce w moim sercu.

Sam temat adopcji jest już bardzo trudny, a jeśli chodzi o przyjęcie pod swój dach dzieci chorych czy upośledzonych, mogę jedynie chylić przed tym czoła. A czy nie o tym mówi druga zwrotka cytowanej przeze mnie piosenki? Jeśli już adopcja, to ślicznego, zdrowego i radośnie uśmiechniętego dziecka. Nad chorym czy trudnym dzieckiem rzadko kto się zatrzyma. I ten jest godzien wielkiego szacunku.


środa, 8 marca 2006

Przed chwilą na gg...

...dostałam następującą ofertę:

09:44:30
cze
09:45:33
183 cm, 79 kg, brunet
09:45:48
chetny
09:45:51
oczko
09:46:06

interesuje mnie real
09:46:22
kawka ....i nie tylko

Co zrobiłam po powyższym?
Podałam adres reala w Toruniu. Tam nie powinno być problemów z kawką. I nie tylko... ;)

PS. Oczywiście szczególnie niewybaczalne jest to, że osobnik ten zapomniał o złożeniu życzeń z okazji Dnia Kobiet!

wtorek, 7 marca 2006

Szczyt ekwilibrrrystyki

Podczas kolacji:

- Auuuuć!
- Co się stało, synku?
- Ugrrrryzłem się w twarz!


W ten lekko zakamuflowany sposób chciałam się Wam pochwalić tym, że od paru dni Staś pięknie wymawia literkę "r". Literka "r" pojawia się w słowach, których bym o literkę "r" nie podejrzewała, na przykład: mrrreko, czekorrradka, kompunterrr (nie, to zły przykład), narrreśniki, a nawet krrrocki.

Znacie jakiś sposób, żeby nauczyć dziecko wymiawiać literkę "l"? ;) 

niedziela, 5 marca 2006

W centrum uwagi

Te biedne łabędzie, wybierając sobie Toruń na miejsce ostatniego spoczynku, uczyniły nasze spokojne miasto niebywałą atrakcją, co można stwierdzić obserwując jakie samochody do nas zjechały i z jakimi to ważnymi ludźmi w środku. Mam wrażenie, że oczekiwanie na pojawienie się ptasiej grypy w Polsce już wszystkich mocno zmęczyło, a więc gdy ten moment w końcu nastąpił, wszyscy odetchnęli, że mogą przejść od czekania do działania. Tylko czemu trafiło na Toruń? Spodziewałam się raczej, że będzie to jakaś miejscowość bliżej niemieckiej granicy.

W pierwszej chwili te alarmujące wiadomości o ptasiej grypie sprawiły, że poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam iść z dziećmi na spacer. Ale jakie jest  prawdopodobieństwo tego, że nadleci zarażony ptak i nawiąże z nami kontakt pierwszego stopnia? W ciągu trzydziestu paru lat życia nie spotkałam tak  przyjacielskiego ani agresywnego ptaka, więc postanowiłam nie popadać w paranoję i wyjść na spacer,  do czego zdecydowanie zachęcało słonko. Zrezygnowałam jedynie z wyjścia do lasu. Słusznie zresztą, bo z tym słonkiem to była ściema i natychmiast po wyjściu z domu zaczęła się śnieżyca. Parafrazując Lisa zapytam, co z tą wiosną??? ;) Pochodziliśmy więc tylko między blokami, omijając stada gołębi i podejrzliwie patrząc na wróble.

W związku z tym, że ptasią grypą człowiek może zarazić się wyłącznie poprzez bezpośredni kontakt albo przez drogi pokarmowe, opracowałam na użytek domowy strategię kryzysową:

- nie będę karmić ptaków na spacerach z dziećmi (do tej pory też tego nie robiłam),
- nie będę spoufalać się z drobiem ani żadnego rodzaju ptactwem,
- drób będziemy spożywać jak do tej pory, przecież wirus ulega zniszczeniu podczas obróbki termicznej. Wędzonego drobiu jeść nie będziemy. Wycofałam wędzony drób z jadłospisu po tym, jak 12-letnia dziewczynka w Chinach zaraziła się ptasią grypą po zjedzeniu wędzonego udka i niestety zmarła. Mogą nasze służby sanitarne zapewniać, że nasze mięso jest zdrowe. Pewnie jest, ale wolę dmuchać na zimne.
- jajek surowych nie jadamy. Wyjątkiem jest podjadanie przeze mnie ciasta przed upieczeniem. Tak więc albo zrezygnuję z tego zwyczaju, albo będę sparzać jaja przed użyciem.

Dziękuję Wam wszystkim za słowa troski, kochani jesteście! Obiecuję, że w ramach zdrowego rozsądku będziemy na siebie uważać.

Swoją drogą, smutne to, że ptaki ostatnio tak źle się nam kojarzą. Najpierw znaczna część Polski znienawidziła kaczki, potem niewinne gołębie stały się świadkami wielkiej tragedii, a teraz, przez ptasią grypę, chętnych do dokarmiania ptaków jest pewnie mniej, niż zazwyczaj... A Hitchock śmieje się z zaświatów...

sobota, 4 marca 2006

Znajdź 100 szczegółów


100 komci, 3 dollsy i 5 gifków w nagrodę za rozwiązanie łamigłówki!!!


PS. Na zdjęciu po prawej brak dzieci jest celowy i uzasadniony ;)

A tak w ogóle, to podzielę się z Wami radosną wiadomością. Pod koniec marca przyjeżdża do mnie Maua stokrotkowa!!! Ta wiadomość wywołała u mnie nagły przypływ energii witalnej, wskutek czego postawiłam dziś dom na głowie, a nawet okna pomyłam i wyprałam firanki!

Póki co w pokoju dzieci wciąż jeszcze jest porządek (dane z godz. 22:37). Ten stan najprawdopodobniej potrwa do 8:06 rano dnia 5.03.2006.

Siostra Matejki

Karteczka z "Okienka dobrych wiadomości" w żłobku, którą wyżebrałam u opiekunki:



Nieźle rokuje, jako siostra domniemanego artysty malarza, czyż nie? Staś będzie batalistą, a Danusia impresjonistką. A tata się załamie.

piątek, 3 marca 2006

Mało nas, mało nas...

- Mamo, wiesz, nasza rodzinka jest za mała. - stwierdził Staś.
- Tak? A kogo brakuje, według ciebie? - pytam z bijącym sercem
- Takiego... malutkiego kociaczka - odpowiada Staś. Oddycham z ulgą, co widząc Staś postanowił kuć żelazo póki gorące: - Jeszcze przydałby się nam taki duży rycerz, który by pilnował domku, gdy nas nie ma. Siedziałby na korytarzu i nikogo nie wpuszczał.

Dobry pomysł!

O tym, że do pilnowania naszego mieszkania ktoś by się przydał, świadczy następujące zdarzenie.

Staś wbiega rano do swojego pokoju, rozgląda się i woła:

- Mamo, mamo, w nocy tu byli złodzieje!
- Złodzieje? Coś ci ukradli?
- Nie, posprzątali!

Bez ingerencji złodziei, pokoik wygląda tak:



Zdjęcie bałaganu dedykuję Doloresce :)


czwartek, 2 marca 2006

Ofiara zepsucia

Wiosenne odchudzanie rozpoczęte. Zadowolona z siebie wychodzę z pracy, wciągam pusty brzuch, napinam pośladki. Ruszam pieszo w drogę powrotną, aby zażyć trochę ruchu i spalić krągłości, które pojawiły się tam, gdzie ich nie proszą. Nie czuję głodu, mimo że od rana konsekwentnie zjadłam tylko garstkę musli. Oddycham rześkim, zimowym powietrzem i od razu czuję się lżejsza o kilogram.

Odbieram dzieci i nadal w radosnym nastroju wracam do domu. W planach na obiad mam warzywa z kuskusem, danie smaczne i dietetyczne. Otwieram lodówkę i widzę, że wciąż jest pełna pozostałości po niedzielnej imprezie. Zmieniam więc plany obiadowe i biorę się za sałatki, które niechybnie następnego dnia musiałyby trafić do śmietnika. Dorzucam do tego jakieś mięso, bo przecież mój mąż nie da rady tego wszystkiego zjeść. Może jeszcze klopsiki w zalewie, których Jarek nie ruszy, a ja dla odmiany uwielbiam. Ignoruję kawałek tortu, który wyraźnie ma ochotę wskoczyć na mój talerzyk. Niedoczekanie jego. Zaparzam sobie zieloną herbatę i idę do pokoju. A tam...

Tam, na stole, przykryte serwetką, pysznią się pączki babci Marysi, najlepsze pączki pod słońcem. Pączki, które cudownie  omija proces czerstwienia i wciąż są pyszne i miękkie. Gdyby w zamrażalniku było trochę miejsca, to by tam zaczekały na lepsze czasy, ale niestety trudno tam wepchnąć choćby szpilkę. Więc co, miałabym je wyrzucić, zlekceważyć ciężką pracę i dobre serce babci?

Zrezygnowana siadam przy stole i zjadam od razu dwa.

A odchudzanie?

Pomyślę o tym... jutro...

środa, 1 marca 2006

Niezbadane są drogi bombonierek...

Dostałam ostatnio bombonierkę, która tym samym wróciła do mnie (charakterystyczna, więc o pomyłce nie może być mowy). Potwierdza to teorię mojego brata, który twierdzi, że bombonierki nie służą do jedzenia, tylko do ofiarowywania. Zjada się je ewentualnie wtedy, gdy termin przydatności do spożycia staje się zbyt bliski, by można było ją bezpiecznie puścić dalej w obieg. Producenci chyba wiedzą o tym, bo nie starają się zbytnio, by wyprodukować coś jadalnego, stawiając na piękne opakowanie i cudne czekoladki.

Lubię słodycze, nie powiem. Życia sobie nie wyobrażam bez Michałków z Hanki. Ale zawartość pudeł okolicznościowych jest dla mnie poprostu niejadalna. Chyba nie tylko dla mnie, skoro bomboniera potrafi wrócić jak bumerang...


 "Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi."

Gdyby ta prawda odnosiła się do mojego życia, to bym się załamała, za każdym razem trafiając na coś obrzydliwie przesłodzonego...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...