Strony

piątek, 30 września 2005

Ćwierkające drzewo

Idę sobie moją ulubioną ścieżką skrajem miasta, pogoda przecudna, a ziemia pachnie jesienią. Babie lato zaatakowało mnie ze dwa razy, przyklejając się do twarzy, ale to nie psuje mojego wspaniałego humoru. Nagle dobiega mnie harmider setki ptasich głosów, który nasila się w miarę, jak zbliżam się do kępy drzew. Dziwne - słyszę ćwierkanie, wiem skąd ono dochodzi, ale nie widzę ani jednego ptaka, gdyż skrywa je gęstwina liści. Niesamowite zjawisko - wygląda, jakby to drzewo wydawało te dźwięki. Stoję i gapię się w nadziei, że dojrzę choć jedno skrzydełko - ale nic z tego.

Zastanawiam się, czy to jakiś zlot ptaszków, które planują już odlot do ciepłych krajów? Omawiają dokładną datę i trasę lotu, wyznaczają pilotów, kwatermistrzów, ochroniarzy... Chętnie bym do Was dołączyła, ptaszki, i wróciła, gdy dni będą dłuższe, a w powietrzu będzie nadzieja na wiosnę...



Mam tylko jedną przestrogę dla Was: jeśli napotkacie ćwierkające drzewo, to omijajcie je szerokim łukiem! Zdajecie sobie sprawę z tego, czym grozi przejście pod drzewem, na którym siedzą setki ptaków? A oglądaliście "Lęk wysokości" Mela Brooksa?
Aaa

czwartek, 29 września 2005

A star is born...

Wczoraj zaczęłam bezwstydnie chwalić się osiągnięciami Danusi, a dzisiaj będzie ciąg dalszy. I to osiągnięciami chyba większego kalibru. Otóż moja córcia ma za sobą sukcesy medialne!

Pierwszy sukces medialny jest udziałem chyba większości noworodków, które przyszły na świat w ostatnich latach. Jest to zdjęcie w rubryce "Witajcie na świecie" w lokalnym dodatku do Gazety Wyborczej. A więc pierwsze zdjęcie Danusi w prasie wygląda tak:




Minęło parę miesięcy. Pewnego styczniowego dnia odbieram Danusię ze żłobka, a tu wyraźnie podekscytowana opiekunka mówi mi, żebym jutro kupiła Nowości (gazeta lokalna), bo tam będzie zdjęcie Danusi! Okazało się, że przybył fotoreporter z Nowości, który potrzebował do artykułu zdjęcia maluszka z butelką. A że Danuśka jest ulubienicą opiekunek, więc zaproponowały właśnie ją. I słusznie, bo jest bardzo fotogeniczna, zobaczcie sami:



Artykuł był o niekorzystnym wpływie butelki na zgryz... Na szczęście Danuśka ma zgryz bez zarzutu ;).
Wykorzystanie zdjęcia Danusi bez zgody rodziców trochę nas zirytowało. Zastanawialiśmy się, czy nie podjąć jakichś kroków w tym kierunku. Danusi należało się wynagrodzenie za sesję zdjęciową a nam odszkodowanie za wykorzystanie jej wizerunku bez naszej zgody. Ale wzięliśmy pod uwagę fakt, że opiekunka ze żłobka mogłaby miec problemy z tego powodu, więc daliśmy sobie spokój z dochodzeniem swoich racji. W końcu opiekunki w dobrej wierze "wypromowały" Danuśkę i były zachwycone tym osiągnięciem. A my, rzecz jasna, wykupiliśmy pół nakładu gazety i rozdaliśmy rodzinie :).

Ale to jeszcze nie wszystko! Pewnego dnia odbieram w pracy telefon ze żłobka, czy zgodzę się wziąć wraz z 10-miesięczną Danusią udział w reportażu na temat szkodliwości chodzików, który ma się ukazać w Faktach (TVN). Byłam w lekkim szoku. Zastanawiałam się, czy pani ze żłobka nie pomyliła TVN z TV Bydgoszcz. Poza tym nie uśmiechał mi się występ przed kamerami. Powiedziałam, żeby Danuśkę nagrali, jeśli chcą, a ja przepraszam, ale wolę nie. Wymawiałam się, że nie mogę się urwać z pracy. A oni na to, że zaczekają! Gdy dotarłam do żłobka, już na mnie czekali. Nagrali rozmowę ze mną na temat, czy stosuję chodzik i dlaczego go nie stosuję oraz Danuśkę, stawiającą wtedy pierwsze, jeszcze nie samodzielne kroki. Wszystko razem trwało dobre parę minut. Sympatyczni panowie z TVN podziękowali nam, pogratulowali udanego występu i kazali oglądać Fakty wieczorem. Oczywiście obdzwoniłam rodzinę, nastawiłam magnetowid i w napięciu zasiadłam przed telewizorem.

Czekam, czekam - oczywiście polityka krajowa, zagraniczna, bardziej lub mniej istotne zdarzenia... Coraz bliżej do końca programu, a nas ciągle nie ma. Ale obciach, rodzina będzie się z nas śmiać. Ale jednak doczekaliśmy się - jest reportaż o chodzikach! Napięcie sięgnęło zenitu! O, jest Danuśka! Całe 5 sekund! Mnie wycięli, całkiem słusznie zresztą. Kaseta video z Danusią w TVN stała się cenną pamiątką naszej rodziny. Co prawda rodzinka trochę się podśmiewała z tych 5 sekund, ale co tam, ważne, że się pojawiła, choćby na chwilę. A oto dowód, przepraszam za jego kiepską jakość:




Czy nastąpi ciąg dalszy?

środa, 28 września 2005

Okienko dobrych wiadomości


Takie okienko znajduje się w żłobku, w szatni przed Dany grupą. Zaglądam tam codziennie - i w końcu doczekałam się karteczki z imieniem córci!

Danusia
1. Samodzielnie zjadła zupkę
2. Zbudowała wysoką wieżę z klocków


Wiecie, jakie to miłe?

Poczytaj mi mamo!

Ostatnio co wieczór przed snem Staś domaga się, bym mu czytała książeczkę o Kapitanie Haku. A że jest to niewielka książeczka, taka z grubymi kartkami, czasami muszę ją przeczytać dwa razy. Przedwczoraj przeczytałam ją aż trzy razy i chyba nastąpił przesyt, bo wczoraj wieczorem postanowił posłuchać czegoś ambitniejszego. A było to tak:

Późnym wieczorem Staś z zapałem rysuje w grubym zeszycie, rzecz jasna rycerzy. Narysował obrazki na kilku kolejnych kartkach i przyniósł mi ze słowami:

- Mamusiu, narysowałem dla Ciebie książeczkę! Poczytasz mi ją?
- Stasiu, nie mogę Ci tego przeczytać, bo tu nie ma literek. Widzisz - żeby można było czytać, potrzebne są literki, tak jak tu: "Piotruś Pan razem z Zagubionymi Chłopcami..."

Staś zabrał swój zeszyt i zniknął. Tu muszę dodać, że Staś zna wszystkie literki, ale nie umie składać ich w słowa a znajomość liter traktuje wyłącznie rozrywkowo.

Po chwili Staś wraca z zeszytem i pokazuje mi:

- Widzisz mamusiu, już są literki! Możesz czytać: "Rycerze ruszyli na walkę..."
- Hmm... Ale tu jest napisane "ABIO". Czy ABIO to znaczy "Rycerze ruszyli na walkę..."?
- Tak mamo, bo to jest po angielsku!

rozarozaroza

Przed zaśnięciem Staś mówi:
- Wiesz mamo, że nawet śmiechem możemy zranić prawdziwych przyjaciół?

Skąd takie mądre słowa w ustach trzylatka? Z "Troskliwych Misiów"!

wtorek, 27 września 2005

Śpieszmy się kochać dzieci...

... tak szybko rosną...

Bywa, że mam dość. Brakuje mi czasu na sen, na zajęcie się sobą. Czuję się kulturalnie uwsteczniona. Kino? koncert? Śmiechu warte... Myślę o tym, kiedy nareszcie dzieci trochę podrosną, a ja będę mogła odetchnąć. Będę miała pięknie posprzątane mieszkanie, pomalowane paznokcie, będę znów towarzysko atrakcyjna, kulturalna i na czasie. Ach, co ja jeszcze będę wtedy robić i na co mieć czas!

A później spoglądam na moje dzieci i myślę o tym, co wtedy stracę... Czy zbuntowany nastolatek zgodzi się, żebym go przytuliła, posadziła sobie na kolanach? Czy powie "Kocham cię Mamusiu!"? Albo "Jesteś piękna, mamusiu, jak gwiazdy na niebie"? Co mi zastąpi pulchne łapki Danusi, obejmujące mnie mocno i jej radość na mój widok?

Po chwili zastanowienia myślę sobie: Co by tu zrobić, żeby zatrzymać czas?...



Danusia


Staś


poniedziałek, 26 września 2005

PRL-owska historyjka

Miałam może z 10 lat, czyli był to początek lat osiemdziesiątych. Mama wysłała mnie do sklepu po zakupy. Wchodzę do puściutkiego sklepu i widzę na półce - stoi upragniony, trudny do dostania towar! Dziwi mnie brak kolejki, no ale może jeszcze nikt się nie dowiedział, że ten towar rzucili. Serce aż podskakuje mi z radości i proszę ekspedientkę o dwie butelki tegoż. Znów małe zdziwienie - dostaję te dwie butelki. Żadnej reglamentacji tym razem? A to się mama ucieszy, gdy wrócę z zakupami do domu!

Wbiegam uszczęśliwiona do domu, wołając:
- Mamo, mamo, zobacz co kupiłam!!!
Mama zagląda do torby i widzi... dwie butelki octu.

Dziecku pomylił się ocet i olej, drobna pomyłka...

Młodzieży wyjaśniam, że w tamtych czasach w sklepach bez ograniczeń można było dostać jedynie ocet i musztardę, natomiast takie rarytasy jak olej, masło, kawa, twaróg, że nie wspomnę o cytrynach i pomarańczach, można było dostać jedynie cudem, stojąc kilka godzin w kolejce. Do dziś pamiętam pobudkę o 6 rano, bo do sklepu mają rzucić masło. Pamiętam też, jak udało mi się niespodziewanie kupić kawę Murzynek, za pieniądze pożyczone od sąsiadki i jak mama się z tej kawy cieszyła (ciekawe, czy ktoś wziąłby teraz dobrowolnie do ust kawę Murzynek). Dziś wierzyć się w to nie chce, ale tak było.

Takie właśnie naszły mnie wspomnienia dzień po wyborach parlamentarnych. I wiecie - mam ogromny żal do wszystkich, którzy te wybory olali, do 60% Polaków twierdzących, że "ich głos nic nie zmieni". Mam nadzieję, że rezygnując z oddania głosu zdają sobie sprawę, że w ciągu najbliższych 4 lat nie będą mieli prawa narzekać na sytuację w Polsce. Niech sobie pomyślą: "A mogliśmy wybrać lepiej"...

sobota, 24 września 2005

Damy radę???

Kładąc Stasia spać odmawiam dziecinną modlitwę:

"Dobranoc Ci, Boziu, już idę spać
dopomóż mi jutro szczęśliwie wstać!"

A Stasiu na to:

- No co ty, mamo, sami damy radę wstać!

piątek, 23 września 2005

Dlaczego NIE jesteśmy idealnymi żonami

No cóż, drodzy państwo, stary Adam kręcił się po raju, czując się samotny. Więc Pan go zapytał: „Adamie, co cię trapi?" Adam odpowiedział, że nie ma nikogo, z kim mógłby porozma­wiać. No cóż, drodzy państwo, Pan powiedział, że stworzy kogoś, kto będzie mógł dotrzymać mu towarzystwa, powiedział, że to bę­dzie kobieta, powiedział: „Ta kobieta będzie ci przyrządzać jedze­nie i gotować dla ciebie, a gdy zaczniesz nosić ubrania, będzie je prać, a gdy podejmiesz decyzję w jakiejś sprawie, ona się z tobą zgodzi". Powiedział, „Nie będzie ci robić wymówek, ani w ogóle męczyć, a gdy się pokłócicie, przytuli cię mocno i powie, że od początku miałeś rację". Stary Adam tylko się nad tym zastana­wiał. Pan mówił dalej: „Nigdy nie będzie się skarżyła na ból głowy i da ci miłość i namiętność, gdy tylko zechcesz, a gdy bę­dziecie mieć małe dzieci, nie będzie cię prosiła, żebyś wstawał w środku nocy. Oczy Adama zrobiły się naprawdę duże i zapytał:
„A ile taka kobieta będzie mnie kosztować?" Pan odparł: „Bę­dziesz musiał dać sobie obciąć rękę!" Adam myślał przez dłuższą chwilę i w końcu zapytał: „A jak myślisz, Panie, co mógłbym do­stać za żebro?"

Powyższy cytat pochodzi z książki "Wspólne życie" Jan Karon, która jest jedną z części mojej ulubionej serii o Mitford.

czwartek, 22 września 2005

A męża,to ja w karty wygrałam :)

Znacie pewnie dowcip o żonie wygranej w karty. U nas było, można powiedzieć, podobnie, ale nie do końca :). Dziś napiszę, jak poznałam mężczyznę, który został moim mężem. A było to tak:

Drogi moje i Jarka przecinały się nie raz. Byliśmy zatrudnieni w firmach współpracujących ze sobą, a nawet podobno zetknęliśmy się na płaszczyźnie służbowej, czego zupełnie nie pamiętam, ale pamięta mój mąż (wpadłam mu w oko, czy co?). Widać to nie był jeszcze ten moment.

A "ten moment" nadszedł w okresie, gdy moją wielką pasją była gra w brydża. Poświęcałam na grę cały czas wolny i byłam bardzo nieszczęśliwa, gdy nie udawało się skompletować czwórki do gry (bo do brydża trzeba czworga...). No i jak można się było domyślić, gdy pewnego wieczoru mieliśmy właśnie zasiąść do kart, w przemiłej, zaprzyjaźnionej knajpce zwanej "Dom", okazało się, że brak nam "czwartego"... Na szczęście w pobliżu przypadkowo znajdował się Jarek, szwagier jednego z kolegów - brydżystów. Do teraz mam to przed oczami, jak wstaje i przysiada się do nas.

Coś tam widać zaiskrzyło między nami, bo szybko zaczęliśmy się spotykać na gruncie "pozabrydżowym". Poszliśmy razem do kina i na kolację. Otoczenie dość sceptycznie patrzyło na nas razem, jakby nie wierzyli, że coś z tego będzie. Jak widać na załączonym obrazku, diametralnie się pomylili. Wszystko toczyło się błyskawicznie. Jarek wynajmował wtedy uroczy pokoik na poddaszu, w którym było strrrasznie zimno, ale za to był kominek. Ten cudowny kominek, chociaż do tworzenia nastroju był niezastąpiony, niestety szybko wygasał i nad ranem robiło się znów okropnie zimno. Jedynym rozsądnym wyjściem było zamieszkanie razem w moim mieszkaniu. Ja bardzo praktyczna jestem - nie dość, że było nam ciepło, to jeszcze oszczędzaliśmy na opłatach za jedno mieszkanie. W końcu i tak rozstawaliśmy się tylko idąc do pracy.

Reasumując: poznaliśmy się we wrześniu 2000 roku, zamieszkaliśmy razem... hmmm... chyba w grudniu. A pewnego pięknego dnia, 14 lutego 2001 roku, w pięknym lokaliku "Pod Modrym Fartuchem" dostałam śliczny pierścionek z niebieskim oczkiem oraz zupełnie nieoczekiwaną propozycję małżeństwa... W kwietniu kupiliśmy wspólne mieszkanie, a w październiku wzięliśmy ślub.

Banalna historia... No, może nie dla mnie.

Najciekawsze jest to, że gdy się poznawaliśmy, jedną z ważniejszych dla mnie zalet Jarka było to, że jest świetnym brydżystą. Taki stały partner do brydża jest bezcenny :). Ale okazało się, że niestety na brydża nie ma czasu... Gra wymaga skupienia i spokoju, a skąd to wziąć, gdy małe Ladorusie wchodzą na głowę? Jednak ja wciąż marzę o tej chwili, gdy dzieci podrosną i będzie można grać w karty do rana!


środa, 21 września 2005

Długa droga do domu

Ostatnio udało mi się odkryć ścieżkę, dzięki której droga z pracy do Stasia przedszkola stała się całkiem przyjemna. Do tej pory szłam wzdłuż ruchliwej ulicy, w hałasie i spalinach. Okazało się, że wystarczy lekko odbić w lewo, przejść przez dziurę w bloku (no, taki tunel) i już jestem za miastem... Co prawda po prawej nadal mam bloki, ale po lewej jest łąka, rzeczka, dużo drzew... i ładnie pachnie jesienią. Idę myśląc sobie o głupotach, niczym się nie martwiąc i niestety krok sam mi zwalnia. Muszę sobie przypominać, że dzieciaki na mnie czekają, przyśpieszam kroku, ale tylko na chwilę...

Po pół godzinie dochodzę do przedszkola i tempo życia wzrasta. Staś wybiega do mnie z rysunkiem w garści: "Mamusiu, mam dla Ciebie list!". Zaczynam go ubierać, a wtedy Staś wyrywa mi się i biegnie z powrotem na grupę wołając: "Zapomniałem coś dorysować, zaraz przyjdę!". Ta sytuacja zdarza się codziennie i chyba dobrze świadczy o stosunku Stasia do przedszkola, że nie ucieka stamtąd jak tylko ma taką szansę.
Kończymy się ubierać i wychodzimy. Po drodze mijamy plac zabaw - tam Staś zawsze dokładnie 3 razy zjeżdża ze zjeżdżalni. Wczoraj poszliśmy inną drogą i Staś przypomniał sobie o zjeżdżalni dopiero, gdy zobaczył żłobek. "O nie, zapomnieliśmy o zjeżdżalni, musimy wracać!" Na szczęście udało mi się mu to wyperswadować, chociaż nie było to łatwe i kosztowało parę Stasiowych łez. Teraz mam nauczkę, żeby nie psuć codziennego rytuału...
Następnie mijamy miejsce, gdzie zazwyczaj przebywa stado gołębi. Staś z nimi rozmawia, na przykład wczoraj brzmiało to tak:

Staś: - Cześć ptaszki, jecie obiad?
Ptaszki, czyli ja: - Tak Stasiu, musimy dużo jeść, bo chcemy urosnąć!
Staś: - A jak urośniecie to będziecie orłami?

Dochodzimy wreszcie do żłobka, który jest zamkiem na szklanej górze, a my ratujemy z niego Królewnę Danusię. Wchodzimy po cichutku, ja przez chwilę patrzę, jak Dana ładnie się bawi. W momencie, gdy mnie widzi, zawsze mi pęka serce gdy widzę, jak zrywa się i biegnie, nie zwracając uwagi na przeszkody, taranuje inne dzieci i cudem unika przewrócenia o dywanik. W oczach ma przerażenie, że pójdę sobie i ją tam zostawię. Gdy biorę ją na ręce, ona mocno chwyta mnie za szyję i robi z zapałem "pa pa" ciociom opiekunkom.
Wiem, że w żłobku nie jest jej źle, ale chyba brak jej mamy. I nie jest to kwestia wyboru żłobek czy opiekunka, bo z opiekunką wcale nie byłoby lepiej, niż w naszym superowym żłobku. Poprostu jest to córeczka mamusi, która najszczęśliwsza jest, gdy ma mamę w zasięgu wzroku (a najchętniej gdy można się uczepić jej nogi).

Dalsza część drogi to zakupy na rynku, co już w zasadzie nie jest warte opisywania ("Mama, kup mi to!"), po czym docieramy do "naszego Torunia", gdzie mieści się nasz blok.

"Hura, już jesteśmy w domku!"




wtorek, 20 września 2005

Dementi

Jeżeli daliście się nabrać na to, że dzieci są powodem spadku IQ u rodziców, nie miejcie do siebie pretensji, nie tylko Was nabrano. Odkrycie to zostało sfingowane przez jakąś amerykańską gazetę i szybko obiegło cały świat. Myślę sobie, że wszyscy tak łatwo w to uwierzyli, bo jest dość wiarygodne, że rodzice z lekka głupieją po przyjściu na świat dzieci. Ale to dlatego, że są zaabsorbowani dzieckiem i zmęczeni, zestresowani nową sytuacją, miotają się pomiędzy kąpaniem a karmieniem i nie w głowie im rozwiązywanie głupich testów na IQ.
W dodatku fakt, że "amerykańscy naukowcy" są znani z idiotycznych tematów badań, uwiarygodnia cokolwiek wymyślą i udowodnią. A jak myślicie, poniższe stwierdzenia to  prawda, czy kolejna podpucha? Ja nie mam pojęcia...
  • kobiety z wyższym IQ mają trudniejsze porody
  • pierwsze dzieci mają wyższe IQ niż ich młodsze rodzeństwo
  • dzieci butelkowe mają niższe IQ
  • dzieci z niską wagą urodzeniową mają niższe IQ
Biorąc pod uwagę powyższe rezultaty muszę się pogodzić z faktem, że nie grzeszę nadmiarem inteligencji... ;)

Dzieci ogłupiają?

Dochodzą do mnie sygnały, że opisywane przeze mnie poczynania małych Ladorusiów mają wpływ pobudzający na instynkt macierzyński :). Dziewczyny, zanim ostatecznie się zdecydujecie, koniecznie przeczytajcie poniższą notkę! Informacja co prawda jest sprzed roku i może o niej słyszałyście, ale na wszelki wypadek ją tu zamieszczam. A więc, uwaga:
Amerykańscy uczeni twierdzą, że posiadanie dzieci obniża iloraz inteligencji. Pięcioletnie badania przeprowadzone przez naukowców z Indiana University wykazały, że iloraz inteligencji rodziców obniża się po narodzinach dziecka.
 
Szef zespołu badawczego dr Hosung Lee mówi: "Teraz już wiadomo dlaczego rodzice uważają swoje dziecko za najbardziej bystre w klasie, nawet jeśli nie potrafi ono do zliczyć do trzech".

W ramach badań 173 pary dwukrotnie zdawały test na inteligencję - przed i po urodzeniu dziecka. Za drugim razem wszyscy rodzice uzyskali gorszy wynik, w wielu przypadkach o ponad 20 punktów gorszy.

„Świadczy to o tym, że posiadanie dziecka obniża sprawność mózgu. Ma to podłoże raczej psychologiczne niż biologiczne” - dodaje dr Lee.
Uczeni zamierzają sprawdzić, czy proces ten ulega odwróceniu w miarę jak dzieci dorastają.

/koniec cytatu, źródło: onet/

Swoją drogą, czego ci amerykańscy naukowcy nie wymyślą...


poniedziałek, 19 września 2005

Starszy brat

Za każdym razem, gdy prowadzę Danusię za rączkę po schodach, Staś jest przerażony moją lekkomyślnością. Krzyczy: "Mamo, weź ją na rączki! Bo spadnie! Wpadnie do dziury! Mamoooo!!!" Tupie nóżkami, dopóki się nie poddam i nie wezmę Dany na ręce. (Dana oczywiście protestuje, bo ona chce sama.)

Stoimy w kolejce do kasy. Staś ni z tego ni z owego podchodzi do Danusi, całuje ją w rączkę i w policzek. Ludzie w kolejce są zachwyceni :).

Dzieci bawią się w pokoju, ja szykuję obiad. Nagle słyszę płacz Danusi. Staś przybiega do kuchni: "Mamusiu, już ją przeprosiłem! Ja nie chciałem jej przewrócić".

Mój synek ma w sobie mnóstwo wrażliwości i delikatności. Mam nadzieję, że uda mi się tego w nim nie zniszczyć. Danuśka będzie szczęśliwa mając takiego Starszego Brata.


sobota, 17 września 2005

Czy mogę prosić Jodi...

Dziś rano w mojej ulubionej stacji radiowej - Trójce, pytano słuchaczy o gafy popełnione w pracy. Przypomniało mi to o tym, co odpaliłam, krótko po rozpoczęciu mojej pracy zawodowej. Otóż polecono mi, bym zatelefonowała do naszego kontrahenta w USA i zapytała o pewną dość skomplikowaną sprawę, trudną dla mnie do wytłumaczenia nawet po polsku, a co już po angielsku... Perspektywa rozmowy w języku, w którego omalże nie miałam okazji wykorzystać praktycznie, strasznie mnie zestresowała. Rozpatrywałam nawet możliwość skręcenia nogi idąc do mojego biura, ale to nie takie łatwe na prostej drodze. ;)
Osoba, z którą miałam rozmawiać, nazywała się Jodi Shermann. Zasiadłam przy biurku, spocona z przejęcia, zupełnie nie biorąc pod uwagę różnicy czasu (w Stanach była o tej porze pewnie 5 rano) i wykręciłam numer. Za oceanem bardzo długo nikt nie podnosił słuchawki, co zrozumiałe z uwagi na wczesną porę dnia. Gdy w końcu telefon ktoś odebrał, prawdopodobnie jakiś portier, z przejęcia wydukałam: "Can I speak to Mrs. Jodi Foster?"
Gdy dotarło do mnie, co powiedziałam, rozłączyłam się i popłakałam ze śmiechu. A poleconą mi sprawę załatwiłam za pośrednictwem faksu ;).

rozarozaroza

PS. Serdecznie dziękuję Szanownemu Onetowi - on wie za co ;)

piątek, 16 września 2005

Zebrana z tygodnia

Trochę w tym tygodniu zaniedbałam na blogu moje dzieciaki, więc teraz nadrabiam zaległości:

O podawaniu do stołu

Stawiam przed Danuśką płatki kukurydziane. Danusia wstaje, łapie miseczkę z płatkami i stawia je przed tatą, który siedzi na swoim stałym miejscu przed telewizorem.
Już się uczy usługiwać mężczyznom! ;)

O sprzątaniu


1. Danusia wrzuca rozsypane klocki do pudełka.
- Stasiu, pozbieraj klocki.
- Mamo, przecież Danusia ślicznie zbiera! Dam jej jeszcze jedno pudełko.

2.
- Stasiu, posprzątaj u siebie w pokoju.
- Mamo mamo, mam świetny pomysł! Posprzątamy razem!
Rozbawiona pomagam mu zbierać zabawki. Po chwili:
- Dziękuję, mamusiu, dalej sam posprzątam.


O przeszkadzaniu

Staś mówi do mnie milutko:
-  Mamusiu, teraz zejdź mi z oczu, bo muszę rysować!
(O Boże,czy ja tak do niego mówię?)

O dorastaniu

- Mamusiu, kiedy Danusia urośnie i będzie mi budować rycerzy z klocków i czytać książeczki?

O dziwnym lesie

Opowiadam Stasiowi bajkę o rycerzach (innych Staś nie uznaje), którzy w lesie polują na smoki. Pytam Stasia, współautora bajki:
- Stasiu, a czy w tym lesie rosną drzewa?
- Nie, pieprze.
- Co???
- Pieprze rosną. No, sama mamusiu mówiłaś...
Acha, no tak - przecież źli rycerze uciekli gdzie pieprz rośnie...

czwartek, 15 września 2005

Ostatni gasi światło

Już druga z kolei opiekunka moich dzieci poinformowała mnie, że wyjeżdża na stałe za granicę. Wyjechała cała rodzina sąsiadów z dołu (ci od "wyrzuconych pieniędzy"), wyjechał też kolega z pracy razem ze swoją dziewczyną... Co chwilę słyszę, że ktoś wyjechał albo planuje wyjechać, znajomi podrzucają mi swoje c.v. do przetłumaczenia na angielski... Każdy ma kogoś z rodziny za granicą. Skala tego zjawiska mnie przeraża. Niestety jest to zrozumiałe, gdy nie ma tu szans na pracę albo na pensję, pozwalającą utrzymać rodzinę. Ale ile trzeba mieć odwagi, determinacji... Ja bym nigdy się na to nie zdobyła, chociaż w swoim czasie Jarek mocno mnie namawiał do wyjazdu.

Dawno temu, krótko po studiach, miałam okazję wyjazdu do USA. Długo się nad tym zastanawiałam, bardzo nieszczęśliwa, że w ogóle otrzymałam taką propozycję. Wiem, że wiele bym się tam nauczyła, zyskałabym cenne kwalifikacje, zarobiłabym dużo pieniędzy... W końcu usiadłam i próbowałam sobie wyobrazić swoje życie TAM. W wyobraźni doszłam do tego, jak idę do sklepu zrobić zakupy. Wchodzę do sklepu i widzę kilkadziesiąt gatunków kawy. Który mam wybrać? Skąd mam wiedzieć, która będzie mi smakować? Ile czasu zajmie mi przetestowanie wszystkich gatunków i wybór ulubionej kawy??? A przecież to tylko kawa, najmniejszy z problemów...

O nie! Zostaję!

Nigdy nie żałowałam decyzji. Zresztą gdybym wyjechała, nie byłoby Ladorusiów...




środa, 14 września 2005

Moja pierwsza miłość

Niedawne rozmowy na temat zakochanych przedszkolaków przypomniały mi dawne czasy... Ja co prawda do przedszkola nie chodziłam, ale za to miałam kolegę z sąsiedztwa o dwa lata starszego ode mnie. Miał na imię Mariusz i planowaliśmy się pobrać :). Spójrzcie, jak ładnie wyglądaliśmy razem:



W scenerii letniej...



...i zimowej. Te imponujące warkocze należą do mojej siostry Uli :).

Mariuszek opiekował się mną, podciągał opadające rajstopki, wycierał zakatarzony nos i był moim najlepszym przyjacielem. Każda dziewczynka w tym wieku marzy o towarzyszu, który zgadza się bawić w dom, byłam więc szczęściarą :).
Trwało to wiele lat - później chodziliśmy razem do szkoły (oczywiście do różnych klas) i dopiero po skończeniu podstawówki nasz kontakt zaczął słabnąć. Wiem, że Mariusz ożenił się i ma dzieci, ale wyprowadził się z naszej ulicy i już się nie widujemy.

Te czarno-białe fotografie mają nieodparty urok, prawda?

Oczywiście mój mąż jest moją pierwszą i jedyną miłością, o jakiej warto w ogóle wspominać i nie pogniewa się o te szczenięce wspomnienia, mam nadzieję... Ale ciekawe, czy gdyby to przeczytała żona Mariusza i rozpoznała go na zdjęciu - byłaby równie tolerancyjna? :)




wtorek, 13 września 2005

Chory Staś

Zdjęcie sprzed 5 minut:



Niewtajemniczonych informuję, że na rysunku jest rycerz :).


Staram się jak mogę...

... utrzymać dobry nastrój, ale co począć, gdy dziecko choruje? Tym razem Staś - ma od wczoraj wysoką gorączkę i bierze antybiotyki. Jedynym plusem jest to, że mogę posiedzieć w domu. Zaraz się biorę za mycie okien.

Wczorajsze plany co do romantycznej kolacji niestety się nie udały. Miałam niespodziewanych gości - bardzo miłych zresztą, ale gdy wyszli, zostało mi 40 min. na przygotowanie kolacji. Zrobiłam szybko jakiś makaron, a romantyczna kolacja zaczeka, aż znów przyjdzie mi na nią ochota.

No to idę myć okna, a Wy możecie sobie w tym czasie obejrzeć zdjęcia z resztkami bałaganu w tle:









Dziwne, na tych zdjęciach Danuśka wygląda na większą od Stasia!
 hehe

Komentarz Stasia na temat dzisiejszej notki: "Mamo, bo Danusia jest Ufoludkiem!"

poniedziałek, 12 września 2005

Małe radości

W związku z przystąpieniem do Stowarzyszenia Zdołowanych Bab, postanowiłam wziąć się w garść i się z tego doła wyciągnąć. Po krótkiej analizie wygląda na to, że jest się z czego cieszyć, a mianowicie:

1. Wszyscy dokoła twierdzą, że schudłam. Szkoda, że moja waga łazienkowa milczy na ten temat. Ale coś w tym jest - dziś wbiłam się w sukienkę sprzed pierwszej ciąży,  śliczną i prawie nie noszoną. Nie poszłam jednak w niej do pracy, bo obawiam się, że bez pomocy nie udałoby mi się z niej wyjść i musiałabym czekać do wieczora, aż wróci mój mąż i rozepnie zamek na plecach :). A gdybym nie wytrzymała do wieczora i musiała prosić sąsiadów? Co mój mąż by na to powiedział??? ;)
Tak więc sukienka niestety wróciła do szafy.

2. Zniknęła chyba główna przyczyna mojego złego samopoczucia, to znaczy kartony i worki z różnymi różnościami, zalegające wszelkie kąty mieszkania. Rzeczy znalazły swoje miejsce w nowych meblach, nowe meble zostały potraktowane środkiem pielęgnacyjnym i na chwilę w naszym dużym pokoju zapanował ład (inne mamy wiedzą, dlaczego tylko na chwilę). W każdym razie jest to ogromny powód do szczęścia. Teraz mogę zająć się tym, co przyjemne, czyli zdobywaniem różnych dekoracyjnych pierdołków, zasłonek, firanek...

3. Kotek o którym pisałam, że szuka nowego domu, znalazł go i nie zostanie oddany do schroniska. Moja pomoc na nic się nie zdała, ale ważne, że rezultat jest pozytywny. Foksal - dzięki za pomoc !serce

4. Moje dzieciaki... Dopiero na szarym końcu tej listy? Ale to dlatego, że ja przy nich nie mam doła. Nie mam na to czasu, zresztą wystarczy uśmiech, uścisk czy spojrzenie i depresja chowa się w kąt. Sama siebie zaskakuję, że pomimo duchoty, upału i zmęczenia, potrafię zerwać się na równe nogi i odtańczyć z dzieckiem na rękach (albo z dwojgiem, czemu nie) jakiś wściekły taniec, po którym padam bez sił na kanapę - a po chwili mam znów siły na następną rundkę. Cuda, panie...

5. Miłe chwile w SZD oraz kieliszek wina w towarzystwie Mauej też wspaniale wpływają na poprawę nastroju... Dziękuję!

Tak więc widzicie, że motywacje do dobrego samopoczucia mam całkiem niezłe, muszę tylko trochę nad sobą popracować. Zacznę może od jakiejś wyjątkowej kolacji we dwoje dziś wieczorem? Może nawet włożę tę sukienkę, z której trzeba mnie wyciągać? ;)

niedziela, 11 września 2005

Zapraszamy do reklamy

1.
- Stasiu, ja dziś bardzo źle się czuję, głowa mnie boli, nie mam siły się z tobą bawić.
- To weź Apap - i po bólu!

2.
Przechodzimy obok billboardu Żywca
- Mamo, patrz, piwo!
- A jakie to piwo, Stasiu? Żywiec? - sugeruję
- Nie! To moc z charakterem!

3.
Obiad u cioci. Staś zajada pyszną zupkę, a na koniec kwituje:
- Co Knorr, to Knorr!

piątek, 9 września 2005

Zakochana?

Wczoraj spotkaliśmy koleżankę Stasia z przedszkola z mamą. Obie - długowłose blondynki, smukłe, zgrabne, modnie ubrane. Mama - zrobione paznokcie, córcia - nie zauważyłam, ale niewykluczone, że też. Młoda na widok Stasia wyraźnie się ożywiła - próbowała ciągnąć mamę w naszym kierunku, machała, odwracała do nas głowę, dopóki nie straciła nas z oczu.

Staś, gdy próbowałam go o nią wypytywać, tylko wzruszył ramionami.

Ciekawe, kiedy sytuacja się odmieni...

czwartek, 8 września 2005

Przychodzi baba do lekarza

Opowiem Wam dziś pewną historię, która podobno jest autentyczna. A przypomniała mi się ona dlatego, że sama musiałam się dziś wybrać do lekarza o którym mowa poniżej.

A było to tak:
Pewna starsza już kobieta wybrała się na wizytę kontrolną do ginekologa. Strasznie ją stresowała konieczność tego badania, więc przygotowała się wyjątkowo dokładnie, umyła się i spryskała "wstydliwe miejsca" dezodorantem wnuczki.

W trakcie badania, lekarz był wyjątkowo rozbawiony.

- No, ale pani to się wyjątkowo przygotowała do tej wizyty. Naprawdę, jeszcze nie miałem przypadku osoby, która tak by o siebie zadbała.

Powód szczególnego rozbawienia lekarza wyjaśnił się dopiero w domu, gdy okazało się, że to nie dezodorantem się spryskała, a lakierem do włosów z brokatem!

środa, 7 września 2005

Zostałam mamą Crazy Frog

Pisałam niedawno o imprezie osiemnastkowej, na której Staś szalał z młodzieżą. Po tej imprezce wciąż opowiadał o jakiejś "jeżdżącej żabie". Karolina uświadomiła mnie, że to pewnie jest Crazy Frog, a że ja jestem trochę nie na czasie z tego rodzaju nowinkami, ściągnęłam sobie teledysk, żeby zobaczyć, o co w tym chodzi. No i wczoraj włączyłam ten filmik w obecności dzieci - iiiiiiii... szok! Muzyka i obrazki poprostu wcisnęły moje dzieci w fotel! Patrzyły z rozdziawionymi buziami, po czym kazały włączyć jeszcze raz. I jeszcze raz. No cóż, Crazy Frog może jest najbardziej wkurzającą rzeczą na świecie, ale na dzieciach robi wrażenie :).
Trochę sobie potańczyliśmy przy tej żabie, powygłupialiśmy się we trójkę, po czym Staś mi oświadczył: "Ty będziesz mamą Klejzi Flog, ja będę synkiem Klejzi Flog, a to będzie nasza Danusia Klejzi Flog". I już do wieczora nie mówił do mnie inaczej niż "Mamo Klejzi Flog". Urocze :-\.



Później, leżąc w łóżku myślałam o tym, że jeśli istnieje coś takiego jak reinkarnacja, to co takiego strasznego musiałby człowiek popełnić w poprzednim wcieleniu, żeby odrodzić się jako mama Crazy Frog... ;)



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...