Strony

czwartek, 22 września 2005

A męża,to ja w karty wygrałam :)

Znacie pewnie dowcip o żonie wygranej w karty. U nas było, można powiedzieć, podobnie, ale nie do końca :). Dziś napiszę, jak poznałam mężczyznę, który został moim mężem. A było to tak:

Drogi moje i Jarka przecinały się nie raz. Byliśmy zatrudnieni w firmach współpracujących ze sobą, a nawet podobno zetknęliśmy się na płaszczyźnie służbowej, czego zupełnie nie pamiętam, ale pamięta mój mąż (wpadłam mu w oko, czy co?). Widać to nie był jeszcze ten moment.

A "ten moment" nadszedł w okresie, gdy moją wielką pasją była gra w brydża. Poświęcałam na grę cały czas wolny i byłam bardzo nieszczęśliwa, gdy nie udawało się skompletować czwórki do gry (bo do brydża trzeba czworga...). No i jak można się było domyślić, gdy pewnego wieczoru mieliśmy właśnie zasiąść do kart, w przemiłej, zaprzyjaźnionej knajpce zwanej "Dom", okazało się, że brak nam "czwartego"... Na szczęście w pobliżu przypadkowo znajdował się Jarek, szwagier jednego z kolegów - brydżystów. Do teraz mam to przed oczami, jak wstaje i przysiada się do nas.

Coś tam widać zaiskrzyło między nami, bo szybko zaczęliśmy się spotykać na gruncie "pozabrydżowym". Poszliśmy razem do kina i na kolację. Otoczenie dość sceptycznie patrzyło na nas razem, jakby nie wierzyli, że coś z tego będzie. Jak widać na załączonym obrazku, diametralnie się pomylili. Wszystko toczyło się błyskawicznie. Jarek wynajmował wtedy uroczy pokoik na poddaszu, w którym było strrrasznie zimno, ale za to był kominek. Ten cudowny kominek, chociaż do tworzenia nastroju był niezastąpiony, niestety szybko wygasał i nad ranem robiło się znów okropnie zimno. Jedynym rozsądnym wyjściem było zamieszkanie razem w moim mieszkaniu. Ja bardzo praktyczna jestem - nie dość, że było nam ciepło, to jeszcze oszczędzaliśmy na opłatach za jedno mieszkanie. W końcu i tak rozstawaliśmy się tylko idąc do pracy.

Reasumując: poznaliśmy się we wrześniu 2000 roku, zamieszkaliśmy razem... hmmm... chyba w grudniu. A pewnego pięknego dnia, 14 lutego 2001 roku, w pięknym lokaliku "Pod Modrym Fartuchem" dostałam śliczny pierścionek z niebieskim oczkiem oraz zupełnie nieoczekiwaną propozycję małżeństwa... W kwietniu kupiliśmy wspólne mieszkanie, a w październiku wzięliśmy ślub.

Banalna historia... No, może nie dla mnie.

Najciekawsze jest to, że gdy się poznawaliśmy, jedną z ważniejszych dla mnie zalet Jarka było to, że jest świetnym brydżystą. Taki stały partner do brydża jest bezcenny :). Ale okazało się, że niestety na brydża nie ma czasu... Gra wymaga skupienia i spokoju, a skąd to wziąć, gdy małe Ladorusie wchodzą na głowę? Jednak ja wciąż marzę o tej chwili, gdy dzieci podrosną i będzie można grać w karty do rana!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...