Strony

wtorek, 29 kwietnia 2014

Biegamy na niebiesko

Opowiem Wam o bardzo sympatycznej imprezie, w której wzięliśmy wczoraj udział.

Gdy parę tygodni temu zaczęłam biegać z córkami, Danusia podczas jednego z biegów oświadczyła, że ona też chce uczestniczyć w imprezach biegowych i jak tata zdobywać medale. Pomysł ten bardzo mi się spodobał. Wszak są organizowane też biegi na mniejsze dystanse, 5-6 km, z czym Danusia powinna sobie poradzić. Niestety okazało się, że to nie takie proste, gdyż trzeba wpierw ukończyć 16 lat. Obie byłyśmy rozczarowane tą informacją. Ale okazało się, że są również biegi rodzinne, w których ograniczenia wiekowe nie obowiązują. Co więcej taki bieg ma się odbyć już w kwietniu w pobliskim Inowrocławiu, co Danusię uradowało ogromnie.

Bieg miał na celu promowanie wiedzy o autyzmie, więc postarałam się przybliżyć dzieciom informacje na ten temat. Dla nich to było ważne, że robią coś ważnego, więc bez wahania cała trójka wyraziła chęć udziału.

Stawiliśmy się więc dość wcześnie rano na miejscu zbiórki. Ku radości dzieci dostaliśmy koszulki i inne gadżety w niebieskim kolorze, a numery biegowe mogliśmy sobie wybrać. Staś twierdzi, że 11 to jego "życiowy numer", bo liczba ta towarzyszy mu przy każdej okazji (między innymi to jego numer w dzienniku). Ja wybrałam 13, bo to chyba mój życiowy numer ;)


Przed biegiem miał miejsce króciutki koncert pani Natalii Niemen, podczas którego całkowicie się rozkleiłam. Śpiewała piosenkę w zasadzie pogodną - o tym, że bycie mamą to kariera zawodowa na całe życie. Ale przy mnie stała trójka moich dzieci, wystrojona w te piękne, niebieskie koszulki, a ja poczułam ogromną dumę z tego zaszczytu, że mogę być mamą takich fajnych dzieciaków, jakkolwiek górnolotnie to brzmi. Fatalnie się złożyło, że stałam na samym przedzie, blisko sceny, a że miałam na sobie strój sportowy, pozbawiony kieszeni, nie miałam nawet czym wytrzeć wilgotnych oczu. Stałam tam więc, wystawiona na ludzkie oczy i flesze. Takie oto nasze zdjęcie znalazłam w jednej z fotorelacji:

fot. Jarosław Hejenkowski

Po koncercie ruszyliśmy na start, gdzie miała miejsce krótka rozgrzewka, a potem wszyscy biegacze dostali niebieskie baloniki, które po wystrzale poszybowały w niebo. Piękny widok, znakomity pomysł organizatorów.


Na stronie organizatora napisano, że dla dzieci trasa będzie skrócona do 3 km. Ustaliliśmy więc, że Danusia razem z tatą biegnie wersję pełną, a ja będę towarzyszyć Emilce i Stasiowi w opcji krótszej. Emilka tak właściwie po kilkuset metrach miała już dość, jęczała i wzdychała (co ją pewnie dodatkowo męczyło). Ciekawe, bo z panią od wf potrafi przebiec 5 km, a przy mnie odgrywa sceny zmęczenia, ale cóż, dziecko ma prawo. W efekcie ciągnęliśmy się na szarym końcu, dzieląc sobie trasę na etapy "do następne latarni biegniemy, potem idziemy". Park w Inowrocławiu okazał się przepiękny i miło było po nim marszobiegać ;) Gdy na trasie natykaliśmy się na kibiców, Emilka natychmiast dostawała wiatru w żagle i potrafiła zdobyć się na szybkie tempo, po czym wracaliśmy do żółwiego. Staś natomiast nie narzekał, że się wleczemy, bo tempo mu odpowiadało, ale postanowił potrenować ze mną, żeby na przyszłość być lepiej przygotowanym. Warto było? Warto!

Tak wygląda Emilka rozgrzana przez kibiców

Gdy przebiegliśmy 3 km, a nigdzie nie było widać żadnego skrótu, nie było wyjścia, pobiegliśmy trasą full. Zdaje się, że nawet nieco okrężną - jedna z wolontariuszek na trasie powiedziała nam, że zrobiliśmy dodatkowe kółko. Przynajmniej jest czym tłumaczyć, dlaczego tak długo nam zeszło. Przed stadionem czekali już na nas Danusia z tatą, już z medalami na szyjach i towarzyszyli nam do mety. Daliśmy radę!


Ogólne wrażenia z imprezy: po pierwsze wspaniały sposób spędzenia czasu z rodziną. Dzieci były zachwycone, a Danusia nawet stwierdziła, że to jeden z najpiękniejszych dni jej życia. Organizacja na wysokim poziomie. Nie było żadnych niedociągnięć, które bym zauważyła (no może niedostatecznie wyraźne oznakowanie skrótu dla dzieci, ale to akurat wyszło na dobre ;)). Szczytny cel promowania wiedzy o autyzmie - osiągnięty, a w każdym razie moje dzieci są już doinformowane w tym temacie. Jeśli będzie możliwość, to za rok robimy powtórkę, koniecznie!

środa, 16 kwietnia 2014

O tym, jak biegałam po lesie

Jarek, mój mąż jest zapalonym biegaczem (i rowerzystą też). Od ponad roku bierze udział we wszelkich okolicznych wyścigach, nazbierał już sporą kolekcję medali i powoli szykuje się na triathlon.

Parę tygodni temu zagaił w te słowa:

- Pod koniec kwietnia będzie taki bieg lajtowy, po lesie, może byśmy się wybrali całą rodziną? Dzieci będą miały frajdę, pieczone kiełbaski i inne atrakcje. To co, zapisać cię?

Słysząc o rodzinnej wyprawie bogatej w atrakcje, zgodziłam się nie zastanawiając się wiele. Lajtowy bieg po lesie, czemu nie. Nawet chyba nie zwróciłam uwagi na dystans. Biegam, jak wiecie, od jakiegoś miesiąca. Jak się bardzo postaram, to nawet 7 km dam radę pokonać (tak właściwie to dopiero raz tego dokonałam). Więc spoko, pobiegam po lesie, skoro dzieci będą miały z tego frajdę.

Zastanowiłam się dopiero wtedy, gdy jeden z kolegów męża pogratulował mi odwagi. Czemu taki lajtowy bieg miałby wymagać odwagi? Weszłam na stronę internetową tej imprezy i blednąc czytałam o "morderczych podbiegach", "ścianie płaczu" i innych atrakcjach terenu (opisy pięknych widoków niewiele mnie pocieszyły). No ale teraz nie mogłam się już wycofać, zwłaszcza że mąż wyposażył mnie w buty do biegania i odpowiedni strój.

W końcu nadeszła TA NIEDZIELA i wyruszyliśmy nad jezioro Bachotek, zmierzyć się z zaplanowaną przez organizatorów trasą. Pogoda niestety nie była zbyt zachęcająca. Deszcz kropił i było raczej zimno. Zebrało się około 50 entuzjastów biegania i nordic walkingu, ze znaczną przewagą mężczyzn. Jarek miał wśród nich wielu znajomych. Jak się okazało, z zaciekawieniem oczekiwali, czy dokonam opłaty za bieg, w domyśle - czy wystarczy mi odwagi. Nie sądziłam, że mam swój fanclub ;)

Czy miałam tremę? Trochę tak, ale przede wszystkim chciałam już zacząć biec, bo to czekanie mnie wykańczało, no i marzłam okrutnie. Z ulgą przyjęłam wystrzał z pistoletu.

Okazało się, że opisy nie przesadzały ani trochę - było ciężko. Nie jestem przyzwyczajona do biegania po lesie, bo amortyzacja jest zupełnie inna, niż na trasach osiedlowych. No i te górki. Myślałam, że wyzionę ducha. Biegnąc daleko za całym peletonem byłam coraz bardziej zła, że dałam się w to wkręcić. Nie mogłam sobie spokojnie biegać dalej po osiedlu, w lewo, albo w prawo, gdzie tylko mam ochotę? I bez tych cholernych podbiegów?

Trasa miała kształt ósemki, więc w połowie trasy trzeba było przebiec przez metę. Miałam ogromną ochotę dać sobie spokój z dalszym biegiem, bo po co się tak męczyć? A tam oczywiście czekały tam moje dzieciaki, kibicujące radośnie. Zebrałam się więc w sobie i biegłam dalej, cały czas myśląc o czekającym mnie ostatnim podbiegu, tak obrazowo nazywanym "ścianą płaczu". Z tyłu dochodził mnie stukot kijków doganiających mnie uczestników z grupy nordic walking. A walorów krajobrazowych nie doceniłam ani przez moment. Widziałam tylko drogę przed sobą, pnącą się w górę. U stóp wspomnianej "ściany płaczu" czekał już na mnie mój mąż, który zdążył odebrać medal, zjeść kiełbaskę i wrócić, żeby mi było raźniej (jakoś nie wyglądał na specjalnie zmęczonego). Udało mi się sprężyć i przebiec przez metę, zamiast się przez nią przeczołgać. Jakieś dziecko podało mi medal i już było po wszystkim.

Nie czułam satysfakcji. To przecież obciach być ostatnim. Chciałam do domu, ogrzać się w końcu i dojść do siebie.

Dopiero parę godzin później w końcu poczułam dumę z siebie. Dałam radę, nie poddałam się. I gdzie mnie, biegającej ledwo od miesiąca, do tych wyjadaczy, hardkorowców, zaprawionych w bojach? Ktoś musiał być ostatni i ja idealnie nadawałam się na to miejsce. No i mam medal!



I myślę, że chętnie to kiedyś powtórzę.


piątek, 11 kwietnia 2014

Danusi Bajka o wiośnie

Niedawno chwaliłam się na fanpage Ladorusiów (na który serdecznie zapraszam), że Danusia została wyróżniona za pracę w konkursie międzyszkolnym "Bajka na cztery pory roku". Praca całkowicie samodzielna, w tekście Danusi poprawiłam tylko przecinki. Treść trochę mnie zaniepokoiła, zwłaszcza początek - jak przeczytacie, to zrozumiecie dlaczego. 

Mam wrażenie, że w połowie Danusi trochę się znudziło pisanie, a bajka wytraciła tempo - szkoda. Ale może za jakiś czas napisze opowiadanie, w którym nie będzie musiała trzymać się ściśle zadanego tematu. Będę ją do tego namawiać.

Dość już wstępów, życzę miłej lektury.





Dawno, dawno temu była sobie piękna dziewczynka o długich złotych włosach i pięknych zielonych oczach. Miała na imię Róża. Jej rodzina nie miała dość dużo pieniędzy na jej wychowanie, więc musieli ją oddać do domu dziecka. Ci rodzice byli bardzo smutni. Dwa lata później przyszła do domu dziecka pewna pani o brązowych włosach. Gdy oglądała dzieci, najbardziej spodobała jej się właśnie Róża. Tak bardzo jej się spodobała, że przygarnęła ją do siebie. Róża spytała się jak ta pani się nazywa, a pani powiedziała

- Nazywam się Ania, a ty jak się nazywasz?

- Nazywam się Róża.

- Jak trafiłaś do domu dziecka?

Ale Róża tylko ziewnęła, a Ania powiedziała, że pewnie jest śpiąca i pokazała gdzie będzie spała. – Jutro będę Ci zadawała pytania. -powiedziała Ania.

Róża obudziła się w nocy, bo miała zły sen. Śniło się o tym, jak jej rodzice płaczą za nią i zabiera ją zły pan. Ale bez kłopotów zasnęła. Minęła noc i gdy Róża się obudziła, Ania czekała już ze śniadaniem w łóżku. Spytała się jej jak minęła jej noc. Róża opowiedziała Ani o swoim śnie. Ania powiedziała żeby szybko się ubrała, bo pójdą do sklepu po ubrania dla niej. I tak się stało. Ania kupiła jej ładne buty i sukienki, a potem jeszcze Róży co chce, i wszystko to jej kupiła. Róża powiedziała, że chce, żeby Ania nigdy jej nie opuściła. Ale Ania powiedziała mi, że kiedyś na pewno ją opuści.

- Ale będziesz do mnie przychodzić?

- Oczywiście, że będę do ciebie przychodzić.

Róża nie miała więcej pytań.

Następnego dnia Ania zaprowadziła Różę na dwór. Pokazała jej dom, w którym mieszka chłopiec o imieniu Bartek.

- Codziennie wychodzi z domu o godzinie 15:05, czyli za 10minut -

powiedziała do Róży Ania. Róża pobiegła sprawdzić, czy Bartek jest jeszcze w domu.

Dinnng donnng dinnng donnng………………..

- Kto tam? - spytał jakiś nieznany głos.

- Nazywam się Róża i chciałabym się dowiedzieć czy jest w tym domu chłopiec o imieniu Bartek, a jak jest to czy mógłby wyjść na dwór?

W drzwiach pojawił się chłopiec.

- Czy ty nazywasz się Bartek?

- Tak, nazywam się Bartek. A co?

- Wprowadziłam się tu dwa dni temu i nie mam jeszcze żadnych kolegów ani koleżanek.

- Nie kłam. Masz już kolegę. Wiesz kto to? Ja!

- Naprawdę jesteś moim kolegą?

- No jasne że tak! Chodź. Pokopiemy w piaskownicy. Najpierw musimy wykopać dużą dziurę z której będziemy brać piasek, z którego zrobimy zamek. Idziemy?

-Kto ostatni w piaskownicy tan zgniłe jajo!

Kopali, kopali aż tu nagle Róża znajduje kartkę papieru. Na niej napisane było tak.

‘W jednym miejscu jest pewien skarb tylko wiosna może go odnaleźć .Jest to dziewczyna o złotych włosach ma czyste sumienie i serce też’’

- Kto to może być? – Zastanawiał się Bartek. - A może to ty, Różo?

- Nie wiem - odpowiedziała ze zdumieniem Róża.

- Chodź. Po drugiej stronie kartki jest mapa.

- Najpierw jest zadanie dla czystego serca - powiedział po chwili Bartek. - Musimy iść przez las. W lesie jest most gdzie czeka zadanie. Idziemy?

- Nie wiem. Boje się. A jeśli to nie ja, to co?

- Tak naprawdę to nie wiem, ale musimy spróbować. To tak?

- Niech ci będzie. Ale najpierw powiem to Ani. Powinna się zgodzić.

Ania oczywiście się zgodziła, ale myślała że to tylko żart.

Następnego dnia o świcie wyruszyli na poszukiwanie skarbu. Pamiętali o tym, żeby pożegnać się z Anią.

Kiedy byli na moście, zobaczyli kartkę, na której było napisane, na czym polega zadanie. Zadanie polegało na tym, że trzeba uratować kolegę. W tej chwili Bartek zniknął, a Róża krzyknęła.

- Jesteś tam? – Krzyczała z całych swoich sił.

- Tak - cicho ktoś odpowiedział.

Było wiadomo, że jej na nim zależy. Właśnie wtedy Bartek pojawił się obok niej i zaczął mówić.

- Po drodze do ciebie spotkałem wróżkę, która powiedziała mi, że przy wielkiej sośnie po środku lasu zacznie się drugie zadanie i znajdziemy tam kartę z zadaniem.

Poszli tam i przy sośnie było zadanie. Trzeba było uratować ptaka który był na sośnie. Więc Róża wspięła się na sosnę i uratowała go. To był zaczarowany ptak który powiedział im ostatnie zadanie. Zadanie polegało na tym, że trzeba było odpowiedzieć na pytania o wiośnie. Róża odpowiedziała na pytania poprawnie, a wtedy przyleciały ptaki i dały Róży wianek i naszyjnik z kwiatów i ogromną skrzynie ze skarbem. Ptaki zaniosły ją i Bartka do domu na linach z kwiatów. Róża została królową wiosny i wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

Koniec

















czwartek, 10 kwietnia 2014

Elektryczność

Dziś po południu niespodziewanie wyłączyli prąd, po raz pierwszy od dawna. Za czasów mojego dzieciństwa przerwy w zasilaniu zdarzały się na porządku dziennym, więc zawsze mieliśmy przygotowaną latarkę i świeczki. Nawet fajne były te wieczory przy świecach - czasem można było trochę pobawić się woskiem albo ganiać z latarką po korytarzu.

Dziewczyny wróciły z zajęć. Wpuściłam je do domu informując, że nie ma prądu, co przyjęły z obojętnością. Za chwilę słyszę:

- Mamo, ładowarka nie działa!
- Mamo, nie ma światła w łazience!

Tłumaczę im, o co chodzi z tym prądem, a one są nieco zaszokowane wiadomościami, że nie działa odkurzacz, telewizor i zegar z radiem. Na zapas martwią się, co będzie, gdy zrobi się ciemno - jak po ciemku poczytamy przed snem? Uspokajam je, że są świeczki, a zamiast czytania będą bajki, co im się oczywiście bardzo podoba. Nawet są nieco rozczarowane, gdy nagle wraca prąd i zaczyna pracować zmywarka, której pracę przerwała ta awaria.

Emilka jest zafascynowana:

- Czyli zmywarka też jest na prąd?

Bardzo sobie cenię walory edukacyjne tej przerwy w zasilaniu :)



wtorek, 8 kwietnia 2014

Problemy z rozpoznaniem własnego tatusia


Rowerzysta w czerwono-szarym wdzianku, w okularach rowerowych i kasku zmierzał w naszą stronę. Na jego widok Emilka poderwała się do biegu z krzykiem "Tataaaa!!!", nie po raz pierwszy płosząc w ten sposób całkiem obcego faceta.

Szczerze mówiąc nawet ja dałam się kiedyś nabrać, gdy któreś z dzieci na widok rowerzysty w kasku zawołało - "Tata jedzie!". Pomachałam energicznie, na co ów pan tylko mocniej przycisnął pedały.

No cóż, moda wśród rowerzystów jest taka, jaka jest i naprawdę łatwo się naciąć. Przypomina mi to bajkę, w której młodzieniec miał rozpoznać pannę przykrytą welonem spośród kilku identycznych.

Jemu przynajmniej pomogły pszczoły...

niedziela, 6 kwietnia 2014

Błogosławieństwo dla całej rodziny

Niedzielny poranek. Biegłam sobie przez wyludnione osiedle, gdy z daleka ujrzałam przed sobą staruszkę. Odziana malowniczo w beret i kilka warstw odzieży, stała bezradnie na chodniku przed jednym z domków, jakby na kogoś czekała. Gdy byłam już blisko, zatrzymała mnie.

- Przepraszam panią, czy mogę zapytać, która godzina? Bo zegarek mi stanął...
- Jest punkt ósma - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Bardzo pani dziękuję! Życzę zdrówka i pomyślności dla pani i całej rodziny!

Powiedziała to z taką życzliwością i przekonaniem, że poczułam się, jakbym spotkała jakąś nadprzyrodzoną postać, która właśnie rzuciła na mnie dobry urok.

Podziękowałam i pobiegłam dalej z uśmiechem.

Dopiero później pomyślałam, że to może być smutne. że ta pani z epoki nakręcanych zegarków nie miała kogo zapytać o czas. A może po prostu chciała odezwać się do kogoś?


środa, 2 kwietnia 2014

Wiosna... taka sama, jak przed laty



- Mamo, czy mogę iść bez kurtki?
Na dworze ziąb, chociaż słonecznie. Ludzie okutani po szyję, a stopień okutania jest wyraźnie zależny od wieku. Niektóre starsze panie nie pożegnały się jeszcze z kożuchami.

- Widziałam przez okno chłopca w krótkim rękawku!
W krótkim rękawku? Wzdrygam się.

Ale lawina wspomnień już ruszyła. Przypomina mi się, jak wracaliśmy z kolegami ze szkoły z kurtkami pod pachą, chociaż kałuże jeszcze ścinał lód. Wszak trzeba było zakląć wiosnę, żeby przyszła na dobre. Czapki i szale ją odstraszają, wiadomo. Czy było nam zimno? Pewnie nie. Słonko grzało, a my nie chodziliśmy równomiernym, dorosłym krokiem, tylko biegaliśmy, goniliśmy się, wspinali na murki…

Ależ było cudownie.

Zdejmuję szalik, rozpinam kurtkę, uśmiecham się do słońca.

- Tak, córeczko, idź bez kurtki.

Przecież już wiosna.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...