Strony

poniedziałek, 21 maja 2012

Z książką mi do twarzy

Nie przypominam sobie, bym kiedyś na blogu wspomniała o mojej miłości do książek, co jest dość dziwne - od zawsze stanowią one niezmiernie ważną część mojego życia. Każdą wolną chwilę spędzam z książką. Zabieram ją ze sobą w każde miejsce, które wiąże się z biernym spędzaniem czasu, dzięki czemu nawet w poczekalni u lekarza miło spędzam czas. Mam też paskudny nawyk czytania przy jedzeniu, czasem stosując dziwaczne systemy zapobiegające zamykaniu się książki przy czytaniu (szanuję książki na tyle, że nie cierpią one przy okazji). Zasypiam oczywiście z książką. Obowiązkowo, choćby tylko parę zdań przed zaśnięciem, czasem ledwo widząc na oczy.
Tak już od najwcześniejszych lat. Zanim nauczyłam się czytać, czytali mi bracia i tata. Najbardziej z tego okresu pamiętam Muminki i wyczekiwanie kolejnych tomów. Tata czytał mi "Pana Tadeusza" i "Serce" Amicisa, co również bardzo lubiłam. A potem zaczęłam czytać sama. W wieku lat sześciu przeczytałam "W pustyni i w puszczy". Może trochę trudno w to uwierzyć, ale dokładnie pamiętam, że tę książkę przeczytałam zanim poszłam do szkoły. Serio-serio. Z nieco późniejszych lat, pamiętam zabawną sytuację w bibliotece. Byłam wtedy chyba w drugiej klasie, gdy pani bibliotekarka odmówiła mi wymiany książki wypożyczonej tego samego dnia, gdyż nie uwierzyła mi, że przeczytałam ją w czasie przerwy.
W liceum miałam dwie przyjaciółki, Anię i Edytę, z którymi wymieniałyśmy się książkami i namiętnie o nich dyskutowałyśmy. Czy byli to "Chłopi" Reymonta, czy "Pani Bovary", czy uwielbiany przez nas Dumas, mogłyśmy dyskutować godzinami. Okrutnie mi tego brakuje.
Lata mijały, zmieniały się preferencje literackie, ale apetyt na książki pozostawał niezmienny. A propos apetytów, ciekawe zjawisko zaobserwowałam u siebie w ciąży - kobietom zdarza się mieć wtedy różne zachcianki. Ja miałam wyłącznie apetyt na czytanie, zachłanność wręcz. Jedynym warunkiem było, by to były dość łagodne treści, żadnych krwawych scen czy zbytnich emocji. Żeby nie zaszkodzić maleństwu, oczywiście. Pamiętam, że przeczytałam wtedy po raz kolejny całą serię o Ani z Zielonego Wzgórza, która idealnie wpasowała się w mój nastrój. Ciekawe, czy czytanie w ciąży ma podobny wpływ, jak puszczanie dziecku muzyki klasycznej ;)
A teraz marzę o tym, by miłość do książek zaszczepić swoim dzieciom. Chyba jesteśmy na dobrej drodze. Dzieci uwielbiają wyprawy do księgarni. Gdy jesteśmy w mieście, prawie siłą ciągną nas do Empiku. Tam zasiadają w kąciku z książkami dla dzieci i oglądają, przebierają, wybierają. Takie wyprawy bywają dość kosztowne niestety, ale za to jaka przyjemność potem czytać i wspólnie je przeżywać. W duchu akcji "Cała Polska czyta dzieciom" - co najmniej 20 minut dziennie, codziennie.
Ostatnio namówiłam Danusię, żeby wypożyczyła w szkolnej bibliotece "Karolcię", którą pamiętam ze swego dzieciństwa. Ciekawa byłam, jak się dzieciom spodoba. Staś był bardzo sceptyczny, gdy usłyszał, że to opowieść o 8-letniej dziewczynce, ale po chwili wciągnęło go, jak i całą resztę. Przyznaję się, że nawet mi trudno się od tej lektury oderwać, co pewnie świadczy o moim daleko posuniętym zdziecinnieniu :)
Na aktualnym etapie wygląda to tak: pięcioletnia Emilka czyta bajki "po swojemu", czyli opowiada własne historie, wzorując się na obrazkach i zapamiętanych treściach. Ośmioletnia Danusia czyta sobie książeczki pisane dość dużymi literami, a bez wieczornego wspólnego czytania nie może zasnąć. Co do Stasia, obawiałam się, że nie przekona się do samodzielnego i dobrowolnego czytania. A tu niespodzianka, od paru dni Staś nie zasypia bez książki, jak widać na obrazku poniżej. Dobra nasza.
A tak przy okazji chciałam się pochwalić, że od dwóch miesięcy piszę recenzje książek dla Musli Magazine :) Serdecznie polecam ten magazyn, tworzony z pasją przez świetnych ludzi.

środa, 9 maja 2012

Człowiek o niespotykanie dużym mózgu

Stasiowi zrobiło się na czole coś w rodzaju guza.
- Mamo, a co Staś ma na czole? - spytała Emilka
- Mózg mu tak urósł, że już się nie mieści w głowie - zaimprowizowałam odpowiedź.
- Ahaaa, to dlatego jestem tak podejrzanie mądry! - ucieszył się Staś.

***



- Mamo, a czy ludzie mogą jeść zemstę? - spytała dociekliwie Emilcia
- Nie skarbeczku, zemsty się nie je - odpowiedziałam roztargnionym tonem.
- To dlaczego Megamocny powiedział, że zemsta najlepiej smakuje na zimno?

No i czasem po prostu nie wiem co odpowiedzieć :)

poniedziałek, 7 maja 2012

Majówki wszech czasów ciąg dalszy

Wczoraj przerwałam majową epopeję na wielkim pakowaniu bagaży na kilkudniowy wyjazd do rodzinki. A oto ciąg dalszy.
Pakując się wykazałam się ogromną przezornością, abyśmy byli przygotowani na wszelkie ewentualności pogodowe, no może wykluczając ciężką śnieżycę. We środę rano wsiedliśmy zatem do naszego niedawno nabytego samochodu, w którym jak się okazało, nie działa klimatyzacja (klima jest ponoć niezdrowa, więc może to i lepiej) i ruszyliśmy w kierunku stolicy. Emilka zajęła się rozważaniem następującej kwestii: skoro Warszawa jest stolicą Polski, to co jest stolicą Warszawy? Reszta dzieci zajęła się liczeniem krów, ja zagłębiłam się w książkę, mój mąż również, jednak aby pogodzić czytanie z prowadzeniem pojazdu, musiał zadowolić się audiobookiem. Oczywiście co parę minut odrywaliśmy się od lektury by odpowiedzieć na rzucane z tylnego siedzenia pytanie: "Daleko jeszcze?"
Oczywiście Basia pojechała z nami

A gdy już dotarliśmy do Warszawy, do mojej siostrzenicy Moniki i jej męża Piotrka, których serdecznie pozdrawiamy (bo jest spora szansa że tu zajrzą) okazało się, że pieczołowicie spakowany plecak Stasia został w domu. Pogoda zaczęła się psuć, zaś cały dobytek Stasia stanowiły krótkie spodenki i koszulka z krótkim rękawem. Wybraliśmy się więc na zakupy do pobliskiego marketu, ale tam udało nam się zakupić jedynie zapas bielizny. Nie daliśmy sobie tym popsuć dobrego nastroju i ruszyliśmy na podbój stolicy!
Pałac Prezydencki
Demonstracja przeciwko... czemuś tam

Pod Pałacem Prezydenckim zapewne trudno nie zastać jakiejś demonstracji, jednak zaobserwowana przez nas była zaledwie 3-osobowa, za to niezwykle gorliwa. Pomyślałby kto, że im za to płacą ;) My nie demonstrowaliśmy, gdyż nie przygotowaliśmy sobie zawczasu postulatów. Nadrobimy to następnym razem.

Warszawska Syrenka
Pod pomnikiem Syrenki, nim ktokolwiek zdążył zareagować, Emilcia wskoczyła do fontanny. Co prawda miała ona głębokość zaledwie paru centymetrów, za to skarpetki zostały kompletnie przemoczone. Na szczęście znowu zrobiło się cieplutko i można było je bez problemu zdjąć.
Następnym punktem programu miał być Pałac Kultury, przechrzczony przez Emilkę w "Zamek Kulturalności" - też ładnie, prawda? Ale zrezygnowaliśmy, bo drogo i nie po drodze. Zamiast tego wybraliśmy się do Łazienek, które nas urzekły mnogością wiewiórek, pawi, kwiatów, zapachem bzu i absolutnym brakiem komarów. Staś próbował oswoić wiewiórki przy pomocy jednego orzecha laskowego, licząc na Nobla za to osiągnięcie. Przedsięwzięcie nie udało się, bo wiewiórki w parku są tak spasione, że gałęzie się pod nimi łamią i niełatwo je skusić byle orzechem.
Pomnik Chopina

Przepiękne łąki żonkili


Cudne okoliczności przyrody i architektury

Dwóch Stanisławów (ten po prawej kazał mi w podpisie umieścić, że wkrótce będzie równie sławny jak ten na pomniku ;))

Ogrodzenie przy Belwederze
Gdy zmęczeni i zadowoleni wróciliśmy do mieszkania Moniki i Piotrka, Staś kategorycznie stwierdził, że nie ma mowy by założył dziewczyńską piżamę siostry, wobec tego spał w koszulce pożyczonej od Piotrka.
No co, leży jak ulał ;)
 
Dzieci były zachwycone spaniem na materacach
Jeszcze raz dziękujemy Monice i Piotrkowi za gościnę, było przesympatycznie :)

Rano po przepysznym, wiosennym śniadanku ruszyliśmy dalej. Bez klimy, a jakże. I przy wtórze "Daleko jeszcze?"

Do mojej siostry Uli i jej męża Staszka, rodziców Moniki, zajechaliśmy około południa. Było cudownie, dzieci spędzały całe dnie na dworze, a my grillowaliśmy, biesiadowaliśmy, spacerowaliśmy. Nie mogłam się z siostrą nagadać. Dzieci wspaniale się u nich czuły, podobnie zresztą jak my. Zaprzyjaźniły się z sąsiadami i nie nudziły się ani przez chwilę.

Wiosenne skejterki

Zabawy z balonami, bardziej i mniej typowe

Moja wiosenka :)

Rzodkiewki prosto z ogródka
Na zdjęciu powyżej, z prawej strony widać kawałek ukochanej mojego męża. Prawdopodobnie ma na imię "Niunia", chociaż to nie jest oficjalnie potwierdzone. Ostatnio spędza z nią każdą wolną chwilę ;)
Murzyńskie rytmy

Wieczorny relaks

Staś hiphopuje w nieco przydużej bluzie swojego kuzyna Pawła ;)

Fajerwerki!

Nioska
Kury stanowiły jedną z większych atrakcji. Dzieci biegały systematycznie sprawdzić, czy kury już zniosły jakieś jajka i z wielkim zapałem je wybierały i przynosiły do domku. Nic nie wiem o stratach tym spowodowanych, chyba że zestresowane kury znoszą teraz mniejsze jajka? Póki co, nikt się nie skarży ;)
Balonowe szaleństwo (na ziemi widać resztki tych, co popękały, a było ich mnóstwo!)

Nocny skating

Nocny hulajnoging

Basia również nauczyła się skejtować

A oto już czas pożegnania

Trudno było się rozstać

Samochód z dziećmi gotowy do powrotnej drogi
Majówka była cudowna, dziękujemy Uli i Staszkowi za wspaniałą gościnę i przemiłe chwile razem. Pozdrawiamy również Pawełka, z którym spędziliśmy niewiele czasu, gdyż w przeciwieństwie do nas, musiał pracować.
W drodze powrotnej mieliśmy już sprawną klimatyzację! Zaś dzieci zapadły szybko w sen, nie miał więc kto pytać, czy jeszcze daleko. Bez korków i innych przeszkód po drodze, zajechaliśmy do domu w środku nocy, zmęczeni, szczęśliwi i pełni wspomnień.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o najdłuższą majówkę nowoczesnej Europy (i najdłuższy chyba post na blogu). Buziaki dla wszystkich, którzy dotrwali do końca :)

niedziela, 6 maja 2012

Majówka wszech czasów

Weekend który trwa 9 dni, to dopiero coś. W każdym razie ja byłam taką szczęściarą, że zużywając jedyne 3 dni urlopu zdobyłam aż tyle wolnego. Mój mąż musiał w poniedziałek pracować, a Staś i Danusia mieli lekcje, ale od wtorku rodzinny wypoczynek zaczął się na dobre. Ale zacznijmy od początku, czyli od upalnej soboty, kiedy to wybraliśmy się z zaprzyjaźnioną rodzinką na spacer i plac zabaw.

Michalinka - piratka i reszta dzieciaków


Danusia i Emilka wspinają się jak małpki
Czpisy i słońce czyli pełnia szczęścia
Główną atrakcją niedzieli było wesołe miasteczko. Atrakcje raczej średnich lotów, w przeciwieństwie do cen. Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Danusia na euro-bungee

...tudzież Staś

Ulubiona atrakcja Emilki, czyli dmuchany zamek, rozgrzany słońcem
Karuzela z kucykami
Poniedziałek nie wyróżniał się niczym szczególnym, gdyż jak już pisałam, był dla większości z nas dniem roboczym. We wtorek, pierwszy dzień maja, spędziliśmy dzień w osadzie leśnej Barbarka. Był to dzień pełen atrakcji. Zaczęliśmy z grubej rury od parku linowego, uwielbianego przez:
...Danusię

...Stasia

...no i proszę bardzo, oto również ich mama, czyli ja ;)
Nie było mi łatwo się zdecydować, obawiałam się zdziwionych albo rozbawionych spojrzeń, gdy będę kupować bilet dla siebie. Zupełnie niepotrzebnie, obsługa była profesjonalna i nie dała mi odczuć, bym czuła się tam nie na miejscu. Przeżycie jedyne w swoim rodzaju, polecam. A dzieciaki były ze mnie przeokropnie dumne, awansowałam znacznie w rankingu na supermamę!
Później urządziliśmy sobie piknik - pieczony kurczak, sałatki, owoce i owady, na szczęście nie naprzykrzające się jakoś szczególnie. Dzieciaki uwielbiają obiady na trawce, warto było się postarać.
A po południu już tylko pakowanie, bo we środę skoro świt ruszyliśmy w drogę.

Ciąg dalszy nastąpi :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...