Strony

poniedziałek, 30 października 2006

Proszę nie wyciągać pochopnych wniosków!

Jeśliby wierzyć synoptykom, w ubiegłą sobotę nie powinniśmy nosa wysunąć poza drzwi. Miało być zimno, ponuro, deszczowo... Nie nastawiałam się więc na opuszczanie domu. Synoptycy na szczęście się pomylili i dostaliśmy w prezencie jeszcze jeden piękny, jesienny dzień, słoneczny i ciepły. To pewnie jeden z ostatnich takich dni, więc nie można było zmarnować okazji na spacer. Poszliśmy więc w ulubione miejsce dzieciaków, nad rzeczkę zwaną Baszką, karmić kaczuszki. Sami zobaczcie, jaki to był wspaniały spacer...

 
Mamy jeden rowerek (Danusi), więc dzieci jeździły nim na zmianę.

 
Staś jak zwykle nie ruszył się bez jakiegoś robota... Robotowi też dobrze zrobi spacer!

 
Cześć, kaczuszki!

 
 
Czy te kaczuszki nie wydają się Wam bliźniaczo do siebie podobne? ;)

 
Smacznego, kaczuszki!

  
Skończył się chlebek?

 
No to jeszcze wizyta na placu zabaw...

 
I już jesteśmy pod domem ;)

A ja jak zwykle nie mam ani jednego zdjęcia... Ale jeśli wierzyć mojemu mężowi, wyglądam tak:
 

Na zakończenie pragnę podkreślić, że chodzimy karmić kaczki wyłącznie z przyczyn humanitarno-rozrywkowych, a nie politycznych! Proszę nie wyciągać pochopnych wniosków!
Na wszelki wypadek i tak zawsze się rozglądam, czy nikt znajomy nas nie widzi ;)
 oczko 


czwartek, 26 października 2006

Dlaczego moje dzieci mają w buzi plastelinki?

Miałam Wam o tym opowiedzieć już dawno, bo rzecz miała miejsce zdaje się we wrześniu. Ale lepiej późno, niż wcale, tym bardziej, ze pochwalić się Stasiem chciałam.

Stan uzębienia Stasia zaczął budzić moje obawy jeszcze przed wakacjami, ale jakoś nie mogłam się zmusić, żeby go zabrać do dentysty. Szczerze mówiąc, przerażało mnie to. Nie wyobrażałam sobie, jak Staś przejdzie to całe wiercenie, plombowanie i tak dalej. Ale gdy pewnego dnia synek mi powiedział, że boli go policzek, przestraszyłam się i natychmiast umówiłam z dentystą na następny dzień. Poprosiłam Jarka siostrę o zajęcie się Danusią w tym czasie i z rezygnacją czekałam na tę nieprzyjemną wizytę.

Staś wiedział conieco o dentyście z przedszkola, ale jakoś nie przejmował się wcale tą perspektywą. Próbowałam go jakoś przygotować na to, co go czeka, a jednocześnie nie przestraszyć, ale Staś nadal nie miał obiekcji przeciwko tej wyprawie, zafascynowany tym, ze pojedziemy tam autobusem!

Gdy szwagierka dotarła do nas, było już dość późno i biegiem ruszyliśmy na przystanek (raczej kurcgalopkiem, w moim stanie). Od przystanku do gabinetu był spory kawałek. No i pierwsza niespodzianka - gdy doszliśmy już trochę zmachani na miejsce okazało się, że gabinet jest zamknięty. W soboty nieczynne. No to jak ja się umówiłam na wizytę? Szybki telefon do szwagierki... no i... to nie ten gabinet, w którym się rejestrowałam. Ulica ta sama, ale kierunek przeciwny. A już powinniśmy być na miejscu. No to znowu biegiem z powrotem. Po drodze Stasiowi zachciało się siusiu, a że nie było tam żadnych toalet, musieliśmy skorzystać z przydrożnych zarośli, ale niestety tak niefortunnie, że Staś zmoczył spodenki. No to pięknie... Zaczęłam zastanawiać się nad powrotem do domu, ale jak sobie pomyślałam, że jeszcze raz mamy przez to wszystko przechodzić, a przy tym po raz kolejny fatygować szwagierkę, postanowiłam mimo wszystko dotrzeć do tego dentysty. Biedny Staś, zmachany, w mokrych spodenkach, nareszcie znalazł się w poczekalni z nieodłącznym robotem Bionicle w rączce. Nie spóźniliśmy się, bo jak to zwykle bywa, coś tam się poprzesuwało i musieliśmy jeszcze chwilkę poczekać.

Nie mamy w Toruniu stomatologów specjalizujących się w leczeniu dzieci, więc dentysta został przeze mnie wybrany losowo. Trafiliśmy nienajgorzej. Pan doktor był zabawny, demonstrował Stasiowi szczotkę-gilgotkę. Do tej pory było nieźle, Staś nie przestraszył się ani fotela, ani wiertarki. Ale później już nie było tak wesoło... Nie było mi łatwo siedzieć i słuchać jak moje dziecko piszczy, jęczy i płacze. Trwało to dość długo, zresztą chyba znacie tą przyjemność z własnego doświadczenia. Najbardziej przerażało mnie, że do naprawy został jeszcze jeden ząbek. Jak ja ściągnę Stasia do dentysty po raz drugi? Chyba będzie trzeba go związać...

Ale gdy już było po wszystkim i Staś nareszcie zszedł z fotela, zupełnie spokojnie przyjął wiadomość, że za parę dni trzeba będzie naprawić jeszcze drugi ząbek. I chociaż piski i płacze się powtórzyły, to znów schodząc z fotela Staś miał już pogodną minę. Wiecie, nigdy jeszcze nie byłam tak dumna z mojego synka... Widzę, że jest dzielny, odważny i rozumie, że czasem konieczne jest by znieść trochę bólu w ważnym celu. Jestem szczęśliwa, że mam takiego synka.

No i teraz Staś, nie wiadomo jak byłby zmęczony, nie zaśnie bez umycia ząbków.

A teraz wyjaśnię, o co chodzi z tymi plastelinkami.
Jak wiadomo, po wizycie u dentysty nie można jeść. Musiałam to wytłumaczyć jakoś Stasiowi. Powiedziałam więc, że pan doktor włożył mu w ząbek taką plastelinę, która na razie jest miękka, dopiero następnego dnia stwardnieje. A dopóki jest miękka, to jedzenie mogłoby się w plastelinę wbić i już tam zostać na stałe, a tego byśmy przecież nie chcieli. I tak już zostało. Myjąc ząbki, najpierw dzieci myją same, a potem ja po nich poprawiam, podśpiewując sobie na melodię "Łubu-dubu..." (wiecie, Jarząbek ;)): "Szuru buru, szuru buru, czyste plastelinki będzie miał mój Stasiulek, niech żyje nam!". W przypadku Danusi plastelinki zastępowałam ząbkami, ale ona pozazdrościła Stasiowi oryginalnej nazwy dla ząbków i domaga się, żeby u niej też śpiewać o plastelinie (chociaż ząbki ma bez zarzutu). A więc niech będą plastelinki, byle czyste i zdrowe!

środa, 18 października 2006

Noc poza domem

Noc poza domem, bez męża i dzieci - pewnie myślicie, że balowałam z koleżankami do białego rana? Niezupełnie. Że odpoczęłam od domu i dzieci? Odpoczynkiem tego też nie można nazwać. A to dlatego, że ta całonocna "imprezka" to pobyt w szpitalu na patologii ciąży. Nic złego się nie działo, poprostu miałam odrobinę podwyższony wynik przyswajania glukozy, co trzeba było sprawdzić w warunkach szpitalnych. W praktyce wyglądało to tak, że od godziny 16 do 6 rano, co dwie godziny pobierano mi z palca krew. Nie dość, że się nie wyspałam, to palce mam dziś pokłute jak szwaczka, aż trudno mi pisać na komputerze. Wyniki okazały się bardzo dobre, a mimo to kazali mi odstawić słodycze. Oczywiście od tej chwili wciąż mam ochotę na jakieś wafelki czy michałki... Zakazany owoc, tak to działa...

Przy okazji napatrzyłam się na dziewczyny dwa tygodnie po terminie porodu, u których żaden sposób wywołania porodu nie skutkował. Czyżby dzieci nie śpieszyły się na tę stronę brzuszka? Ciekawe, jak to będzie u nas... Raczej nastawiam się na "po terminie", bo Staś i Danusia też się nie śpieszyli.

Jedną noc w szpitalu można wytrzymać, na szczęście nie trzymali mnie dłużej. Przy okazji zrobiono mi wszystkie niezbędne badania, więc mogę być spokojna o Maleństwo. I jeszcze jedna ważna wiadomość - Staś i Danusia będą mieli młodszą siostrzyczkę! Nie wytrzymałam, gdy pani doktor stwierdziła "Płeć oczywiście pani zna?" To ona wie, jakiej płci jest moje dziecko, a ja mam nie wiedzieć? Tak więc jeśli uda się złamać opór mojego męża, to będzie to Emilka.

Jeden ze znajomych powiedział jakiś czas temu mojemu mężowi: "Jeśli to będzie dziewczynka, to wy się bójcie, a jeśli chłopak, to niech one się boją!" Tak więc słysząc, że będzie kolejna dziewczynka, Jarek się trochę wystraszył. Szczególnie przeraża go ilość łazienek i szaf, konieczna przy takim "babińcu", nie wspominając już o wydatkach na ciuchy, kosmetyki itp. Ma w tym trochę racji :)

Muszę przyznać, że dobę bez mamy rodzinka zniosła bardzo dobrze. Chyba wcale nie zauważyli, że mnie nie ma. Jarek smażył dzieciom ich ulubione placuszki (podobno były smaczniejsze, niż moje, hmmm...). Danusia miała trochę problemów z zaśnięciem, ale za to przespała całą noc, podczas gdy kolejnej nocy, już w mojej obecności, budziła się co pół godziny z płaczem. Mężczyźni mają farta i tyle ;)

Tyle nowości na dziś. Po powrocie z pracy biorę się za pranie maciupkich ubranek, a w weekend za pakowanie torby. Kto wie, kiedy Emilka zdecyduje się do nas zawitać :)


sobota, 7 października 2006

Przygarść zdjęć

Kuchnia nadal nie wygląda tak, jak należy, a więc na razie wklejam zdjęcia z remontu.

 
A więc, tato, pędzel trzyma się tak...

 
Mamo, ty też popatrz, jak to się robi.

 
Całkiem nieźle ci idzie, tato, tylko musisz wziąć więcej farby.

 
Mamo, czy kuchnia już gotowa? Będzie jakiś obiad?

 
Nie wiem co przeskrobaliśmy, ale trafiliśmy do pudła.

 
Nie jest tu tak najgorzej, dali nam poduszki ;)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...