Strony

czwartek, 28 grudnia 2006

Danusia!!!

Danusia ma bardzo silne poczucie własnej tożsamości.

Raz na przykład postanowiła mnie uczesać:

D: - Ale ładny z ciebie chłopczyk!
Ja: - Ja nie jestem chłopczyk, tylko mama! A ty Danusiu, jesteś chłopczyk czy dziewczynka?
D: - Ja jestem Danusia! - odpowiada zdziwiona, że pytam ją o coś tak oczywistego.

Tatuś: - Chodź do mnie, kotku!
D: - Ja nie jestem kotek, ja jestem Danusia!

Ja: - Cześć Słoneczko! - mówię do przecierającej oczy Danusi.
D: - Ja nie jestem słoneczko, ja jestem Danusia!!! - odpowiada na wpół śpiąca.


Czasami to poczucie własnej tożsamości posuwa się nieco za daleko.

Ja: - Jak masz na imię?
D: - Danusia!
Ja: - A jak ma na imię Twoja siostrzyczka?
D: - Danusia!!!

 

Lala też ma na imię Danusia. Wszystkie lalki Danusi mają na imię Danusia bądź Emilka :)

środa, 20 grudnia 2006

Alabastrowa czekoladka

Staś: - Jak ja będę sześciolatkiem, to Danusia będzie czterolatkiem, a Emilka dwulatkiem.Danusia: - Nie, ja będę czekoladkiem!

Taaaak... Ale to musiałaby być biała czekolada :)

poniedziałek, 11 grudnia 2006

Jak korek z szampana

Miałam napisać, jak to było z przyjściem Emilki na świat, a więc piszę, póki jeszcze cokolwiek pamiętam.

Mój lekarz po ostatniej wizycie skierował mnie do szpitala z uwagi na małą masę dziecka (USG wykazało wagę 2600 g). Na szczęście nie użył przy mnie terminu "hipotrofia płodu", gdyż ten termin brzmi tak złowrogo, że pewnie nie mogłabym spać po nocach z obawy o Emilkę. A termin ten oznacza poprostu niską masę urodzeniową, która może, ale nie musi, wiązać się z pewnymi komplikacjami.

A więc 16 listopada pojawiłam się w szpitalu zła, że mnie zabierają od dzieci. Uważałam, że pobyt w szpitalu wcale nie jest konieczny, a ja muszę robić rodzinie kłopot, podrzucając im dzieci na nie wiadomo jak długo. Początkowo miałam nadzieję, że mnie wypuszczą po 1-2 dobach obserwacji, ale moje nadzieje okazały się płonne i musiałam pogodzić się z tym, że zostanę w szpitalu aż do porodu. Zarówno Staś jak i Danusia urodzili się ponad tydzień po terminie, a więc obawiałam się, że mogę tam poleżeć nawet 2 tygodnie, a każda noc na szpitalnym łóżku była dla mnie strasznym przeżyciem.

Oddział patologii ciąży to trochę jak czyściec. Prawie wszystkie przebywające tam kobiety marzyły o tym, żeby znaleźć się "po drugiej stronie", czyli na oddziale położniczym, już z maleństwami u boku. To byłoby zupełnie jak przejście z czyśćca do nieba. Kobiety zawożone na porodówkę żegnane były zazdrosnymi spojrzeniami, bo większość z nas była już po przewidywanym terminie porodu. Jakoś żadna z nas nie brała pod uwagę tego, że przejście z jednego oddziału do drugiego wymagać będzie dużej porcji bólu, czasem trwającego wiele godzin. Przy okazji poznałam kilka "domowych" sposobów na wywołanie akcji porodowej. Najbardziej utkwiły mi w pamięci dwa z nich: jeden polegał na wypiciu mocnej kawy - pół szklanki kawy sypanej, zalanej szklanką wrzątku, a drugi - na wypiciu ćwiartki wódki. Tak sobie myślę, że ja na miejscu maleństwa też bym się starała szybko ewakuować z tak skażonego środowiska ;)

Z trudem przetrwałam weekend w szpitalu, gdy nic właściwie się nie działo i z współtowarzyszkami niedoli zabijałyśmy czas, oglądając telewizję na dwuzłotówki. W sobotę podłączono mi kroplówkę z oksytocyny, żeby sprawdzić, czy pojawią się jakieś skurcze, ale nawet cienia skurczu nie było. Tym bardziej spodziewany termin porodu stał się bardziej odległy...

Wbrew moim przypuszczeniom, w nocy z niedzieli na poniedziałek pojawiły się u mnie regularne skurcze. Pomyślałam sobie, że dobrze, że poprzedniego wieczoru z nudów zrobiłam sobie dokładny pedicure - w końcu moje stopy w najbliższym czasie znajdą się na dość eksponowanym miejscu ;) O szóstej rano powiedziałam położnej, że mam skurcze co 10 minut, więc podłączyła mnie do KTG. Te moje skurcze jakoś nie zapisywały się na aparacie, więc chyba siostra nie wzięła ich zbyt serio. Najwyraźniej uważała, że to wszystko jeszcze długo potrwa. Ja też  tak myślałam, bo skurcze nadal pojawiały się nie częściej niż co 10 minut. O 7.00 nastąpiła zmiana warty, nikt na mnie nie zwracał uwagi, więc w pewnej chwili musiałam zawołać położną, że już mam skurcze parte. Dopiero wtedy zostałam zbadana i okazało się, że to już... Biegiem wieziono mnie na porodówkę przez długie korytarze, krzycząc, że nie wolno mi przeć, mam tylko głęboko oddychać! Siostry bały się, że im urodzę po drodze ;) Gdy w końcu dotarłam na miejsce i wrzucono mnie na odpowiedni "fotel" upewniłam się, że mogę już przeć i... po minucie położono mi Emilkę na brzuchu. Trudno mi było uwierzyć, że to już, byłam wręcz w szoku! Emilka, z uwagi na swoje niewielkie rozmiary, poprostu wyskoczyła jak korek z szampana ;)

Wszystkim aktualnie ciężarnym czytelniczkom życzę takiego porodu. Do tej pory uśmiecham się na to wspomnienie. Szczególnie gdy sobie przypomnę, jak mnie w biegu wieziono na porodówkę. Zupełnie jak w serialu "Ostry dyżur" - tylko drzwi za nami trzaskały ;)

czwartek, 7 grudnia 2006

Smak jeża


Staś poszedł wczoraj z tatą do fryzjera. Jak zwykle wrócili obaj ostrzyżeni na 3 mm. Prawie jak Emilka. O tak:

 

Staś z wyraźną przyjemnością głaszcze miękki meszek na swojej głowie.
Po wieczornej kąpieli przejechał dłonią po lekko wilgotnej fryzurze i zawołał:

- Mamusiu, zobacz teraz rączką jak smakuje moja nowa fryzura!

 hehe

poniedziałek, 4 grudnia 2006

Pierwszy spacer

Dziś Emilka skończyła 2 tygodnie i zgodnie z zaleceniem położnej środowiskowej, wyszłyśmy dziś po raz pierwszy na spacer. Pogoda dopisała, było ciepło i słonecznie. Spacer ten to było przyjemne z pożytecznym - poszłyśmy we trójkę odebrać Stasia z przedszkola. Staś był bardzo podekscytowany wiadomością, że Emilka przyjdzie do niego do przedszkola i że będzie mógł się pochwalić nią przed swoimi nauczycielkami.

Po drodze do przedszkola przeszłyśmy się przez ryneczek, zwany dumnie Manhattanem. Na rynku musiałam co chwila przystawać, aby zaprzyjaźnione panie sprzedawczynie mogły się pozachwycać malutką i zadać serię standardowych pytań, dotyczących głównie rozmiarów/wagi małej i reakcji starszych dzieci. Te same panie, które parę miesięcy temu z wielkim współczuciem powitały wiadomość o mojej trzeciej ciąży, teraz wprost rozpływały się w zachwytach. Ale co tam, już im wybaczyłam tamtą reakcję.

Emilka nawet nie wie, że była na spacerze. Gdy ją ubierałam - spała, podczas spaceru spała, a obudziła się dopiero pół godziny po powrocie. Na szczęście pomyślałam o tym, żeby wziąć aparat, więc gdy będzie starsza, pokażę, jak było na jej pierwszym spacerze.

 
Świeże powietrze działa nasennie :)

 
Danusia dumnie pcha wózek

 
A to już droga powrotna ze Stasiem

Niech Was nie przerażają ciemności panujące na zdjęciach. Tak naprawdę to była godzina 15 i było zupełnie jasno, tylko lampa błyskowa robi takie numery :)

niedziela, 3 grudnia 2006

Siostrzyczki

Danusia bardzo szybko oswoiła się z istnieniem siostry, zaakceptowała ją i pokochała. Niepotrzebnie się o to martwiłam przez prawie 9 miesięcy trwania ciąży. Danusia wydawała mi się taka przytulańska, mamin-córka i trudno było mi wyobrazić sobie, że zaakceptuje konkurencję. A wystarczyło trochę zaufania do własnego dziecka...

 

Gdy Emilka płacze, Danusia natychmiast do niej biegnie i woła naśladując mój głos:

- Nie płacz, Emilko, Danusia już przyszła!

Zauważyłam też, że zapas pampersów Emilki kurczy się w zastraszającym tempie. Okazało się, że to Danusia je podbiera i zakłada swoim misiom.

- Danusiu, po co ci ta pielucha?
- To dla misia!
- Ale misiu już ma pieluchę.
- Misiu zrobił kupę!

Nie muszę dodawać, że misiu robi więcej kup niż Emilka, a ona robi całkiem niemało ;)

 

A gdyby ktoś chciał zrobić Emilce krzywdę, to najpierw będzie miał z Danusią do czynienia!


wtorek, 28 listopada 2006

Stasio-gigant i malutka Emilka



Staś, gdy dowiedział się, że Emilka jest na świecie powiedział:

- No to teraz będę miał więcej dziewczyn do kochania!

sobota, 25 listopada 2006

W komplecie

Od wczoraj jesteśmy nareszcie wszyscy razem. Pierwsze spotkanie było bardzo emocjonujące, ale po kolei...

Gdy Jarek z dziećmi dotarli do domu, była już prawie 21 i nie była to najlepsza pora na tak ważne wydarzenia. Dzieci były zaspane, zmęczone i bardzo stęsknione za mamą i za domem. Rzuciły się na mnie i przez dłuższą chwilę nie było mowy nawet o zdjęciu kurtek. Później bez większych emocji obejrzały śpiącą Emilkę i wróciły do witania się ze starymi kątami.

Po chwili Emilka obudziła się i wtedy nastąpiło właściwe powitanie. Było wzruszająco, gdy dzieci całowały siostrzyczkę w główkę i gdy Staś powiedział, że Emilka jest przecudowna. Chwilę później było dramatycznie, gdy obie panny zaczęły płakać, a ja nie mogłam się rozdwoić, żeby je obie uspokoić - jedna z nich chciała jeść, a druga potrzebowała mamy tylko dla siebie i tata w przypadku żadnej z nich nie mógł mnie zastąpić. Sytuację uratowała Emilka... robiąc kupę, co bardzo zainteresowało starsze rodzeństwo, a Danusi z wrażenia obeschły łzy. Mogłam wtedy wciągnąć dzieci do pomocy - podawanie pieluszki, skarpetek i śpioszków. Później tata zdecydowanie zabrał dzieci do drugiego pokoju, a ja w tym czasie uśpiłam Emilkę. Później bardzo długo usypiałam starsze dzieci, trochę się denerwując co będzie, gdy Emi obudzi się, zanim one zasną. Na szczęście tak się nie stało, chociaż wskutek nadmiaru emocji dzieci zasnęły dopiero krótko przed północą.

A dziś, już na spokojnie, miałam okazję oswoić dzieci nawzajem ze sobą. Ze Stasiem nie ma absolutnie problemu - biegnie do Emilki na każdy odgłos jej płaczu, robi do niej śmieszne minki żeby ją rozbawić i nie może się doczekać, aż urośnie i będzie mógł się nią opiekować. Myślę, że zdaje sobie sprawę z tego, że to nieprędko się stanie.

Danusia - nie da się ukryć, jest wyraźnie zazdrosna o czas poświęcany przeze mnie Emilce, bo karmienie zajmuje dość dużo czasu. Ale na razie obywa się bez płaczu. Dzielnie asystuje przy przewijaniu, pomaga mi nawet zapinać pampersa. Pozwoliłam jej "uczesać" Emilkę miękką szczoteczką. Widzę, że Danusia też potrafi być delikatna. Gdy zobaczyła "chory" pępuszek, podmuchała delikatnie, żeby Emilkę nie bolało. Tyle, że gdy karmię Emilkę (na leżąco), Danusia chce, żebym przodem była zwrócona do niej, czego niestety nie da się osiągnąć, chyba że jest się kobietą-wężem, a może i wtedy też nie. Podczas karmienia próbuję ją czymś zająć, na przykład gotowaniem dla mnie i Emilki obiadu albo opowiadaniem nam bajek. No i jakoś to się na razie sprawdza.

W każdym razie jest chyba trochę lepiej, niż zakładałam, mając w pamięci Stasia w pierwszych tygodniach życia Danusi. Chociaż z drugiej strony nie powinnam chwalić dnia przed zachodem słońca - na razie Emilka ma urok nowości, oby się rodzeństwu nie znudziła.

Wspólnych zdjęć na razie brak, bo nie chcę błyskać małej fleszem po oczkach, a jest trochę za ciemno na zdjęcia bez lampy. Może jutro się uda coś zmajstrować.

PS. Przepraszam, że nie odpowiadam na komentarze, ale na razie mam niewiele czasu na siedzenie przy komputerze (teraz ciocia Ewa zabrała Stasia i Danusię na spacer, więc mam minutkę). A neostrada tak się muli, że przy przejściu do kolejnego komentarza można spokojnie zrobić sobie herbatkę i wrócić, żeby się przekonać, że strona się jeszcze nie otworzyła. Wyczerpał nam się limit na ten miesiąc i dlatego to tak wolno chodzi. Czytam wszystkie komentarze i odpowiadam na nie niestety tylko w myślach... Ale wrócę do odpisywania tak szybko, jak się da. Jeszcze raz wszystkim Wam dziękuję za ciepłe słowa i za pamięć. Notki będą teraz częściej, bo jest tyle ważnych rzeczy, które chciałabym utrwalić. Na przykład to:

Wydarzenie dnia

Dziś, w szóstym dniu życia, Emilka po raz pierwszy wyraźnie i szeroko się uśmiechnęła. Do tej pory pojawiało się coś w rodzaju uśmiechu, ale tym razem był to wyraźny i szczery uśmiech, który przypadł w udziale cioci Ewie, którą Emilka widziała dziś po raz pierwszy. Wyraźnie coś zaiskrzyło pomiędzy nimi - a ja zazdroszczę ;)

piątek, 24 listopada 2006

Nareszcie w domu

Wczoraj popołudniu wróciłyśmy do domku i jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwe. Nie zniosłabym jeszcze jednej nocy na twardym, wąskim łóżku, w ciągłym hałasie (remont), całą dobę przy świetle lamp. Emilce też pobyt w domu wyraźnie służy, gdyż od przyjazdu tylko je i śpi. Przespała prawie całą noc, co w szpitalu było nierealne. Teraz Emi zapoznaje się z domem, przyzwyczaja się do nowych zapachów, dźwięków. Na razie nie miała okazji poznać starszych Ladorusiów, gdyż wrócą do domu dopiero dziś wieczorem. Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądało ich przywitanie, jak dzieci zareagują na małą i czy uda się bez większych zgrzytów przeżyć moment powiększenia rodziny. Zrobię wszystko, żeby Staś i Danusia pokochali malutką Emilkę i wierzę, że to się uda.

Jaka jest Emilka? Jest malutka - waży w tej chwili około 2.5 kg, ma bystre oczka, które od dwóch dni mają kolor brązowy, ma perkaty, dość spory nosek, karminowe usteczka. Wygląda zupełnie jak Staś parę dni po urodzeniu. Przy tym jest spokojna i bardzo słodka. Zresztą zobaczcie sami:

  

Kochani, dziękuję Wam bardzo za ogromną ilość ciepłych słów, które od Was otrzymałam. Nie miałam pojęcia, że tak wiele osób czeka wraz z nami na przyjście na świat Emilki. Dziękuję Mauej i Kall za specjalne powitanie Emi w blogowym świecie, dziękuję Kamie, która znalazła sposób, żeby przemycić pozdrowienia dla mnie do szpitala, a szczególnie dziękuję Sabini za to, że zaopiekowała się blogiem pod moją nieobecność. Buziaki dla Was wszystkich!!!

Jeśli dzieci mi pozwolą, to wkrótce napiszę, jak to było z przyjściem Emilki na świat. No i oczywiście nastąpi ciąg dalszy sesji zdjęciowej.

poniedziałek, 20 listopada 2006

Emi

Witam.

Została mi podarowana ogromna radość poinformowania Was o tym, że dziś rano o 7:40 urodziła się Emilka. Waży 2640 g. Jej mama twierdzi, że "jest śliczna i kochana" i z całą pewnością tak jest (jeszcze nie widziałam).

Teraz obie dziewczyny odpoczywają, Emi ciągle śpi :)

Będzie zdjęcie!

Pozdrawiam wszystkich,
świeżo upieczona (po raz zdaje sie 19) ciocia Sabina

poniedziałek, 13 listopada 2006

Mała gaduła :)

Danusia mówi. To dla mnie nowość, że mogę sobie porozmawiać z córką. Robi się z niej niesamowita gaduła, mówi do siebie, do lalek i do wszystkich, którzy jej słuchają lub nie.

Ostatnio znalazła gdzieś śrubkę - grzybek:

- O, mamusiu, pajasiol! Zia mały pajasioj...

Budząc tatusia:

- Tata pobudka, pola śtać! Juś jest dzień! - po czym idąc w kierunku kuchni:
- Ścieś kawe?

Wieczorami nawet opowiada nam bajki! Jest to niezwykła porcja rozrywki dla mnie. Bajki przeważnie opowiadają o tym, jak Shrek i Fiona poszli na lody albo pojechali rowerkiem karmić kaczuszki. Od razu widać, co moja córcia lubi robić najbardziej ;)

A w ciągu dnia najczęściej słyszę:

- Ja SAM!!!

To oczywiście wpływ starszego brata :) A przy tym Danuśka naprawdę jest samodzielna - sama sobie robi kanapki, sama się ubiera, sama na noc zakłada pampersa (to bardzo skomplikowana czynność, ale nie daje sobie w tym pomóc), sama się myje (troszkę po niej poprawiam), sama, sama, wszystko sama! Pewnie po przyjściu na świat Emilki będzie dla odmiany chciała, żeby ją karmić, ubierać i tak dalej, co będzie raczej zrozumiałe i jakoś to zniosę. Mam nadzieję, że siostrzyczka okaże się mimo wszystko dla Danusi dużą atrakcją, a nie konkurencją, czego jednak nie da się w tej chwili przewidzieć. Bądźmy dobrej myśli :)

sobota, 11 listopada 2006

Czwartek

Ubiegły czwartek był ostatnim moim dniem pracy. Od dłuższego czasu próbowałam skończyć wszystko, co powinnam doprowadzić do końca przed odejściem, ale wciąż to się przeciągało... W końcu żłobek Danusi postawił mnie przed faktem dokonanym, robiąc sobie w piątek wolne, więc we czwartek sprężyłam się, dopiełam wszystko na ostatni guzik, posprzątałam i poszłam sobie. Wysłałam też maile informacyjne do osób z różnych krajów, z którymi na co dzień współpracowałam. Włosi byli wyraźnie podnieceni tą nowiną i jak jeden mąż życzyli mi chłopaka. Ciekawe czemu? Przecież Włosi są znanymi w świecie wielbicielami i adoratorami kobiet, więc powinni raczej cieszyć się z przyjścia na świat kolejnej pani, której będzie można padać do stóp. No cóż. W każdym razie przedstawiciele innych narodowości wykazali znacznie większą powściągliwość i oficjalnie życzyli mi pomyślnego rozwiązania i szybkiego powrotu do pracy.

Tego samego czwartku wieczorem poszłam kontrolnie do lekarza. Pan doktor powiedział, że jestem już przygotowana na poród (szyjka skrócona, rozwarcie 2 cm). Wszystkie parametry w normie, tylko Emilka troszkę za mała, bo wg. usg waży 2 600 g. W związku z tym mam się zameldować w przyszłym tygodniu w szpitalu... Termin mam na przyszły czwartek, więc mam nadzieję, że Emilka się spręży i nie będzie mnie w nieskończoność trzymała w tym szpitalu, bo Danusia i Staś będą tęsknić. A z drugiej strony niech jeszcze trochę podrośnie. Co prawda nie do końca wierzę w te wyliczenia wagi z USG, bo zdarzało mi się robić w ciągu 3 dni dwa badania USG, z których wynikały wagi różniące się o 500 g. Podobno to zależy od aparatu na którym się bada, no i te badania nigdy nie są dokładne. Tak więc z dużą dozą rezygnacji w przyszłą środę pójdę do tego szpitala :/ Jak ja prześpię więcej niż jedną noc na szpitalnym łóżku? Jak sobie w domu będą beze mnie radzić? Jak długo to wszystko potrwa?

Na szczęście wczorajsze KTG wyszło bardzo dobrze, Emi wierciła się i kopała aż miło, więc lekarz nie miał zastrzeżeń.

A dla poprawy nastroju - Ladorusie sprzed paru minut:

 

Nie zwracajcie uwagi na ten bałagan w tle, bo byłam dopiero w trakcie sprzątania ;)

poniedziałek, 30 października 2006

Proszę nie wyciągać pochopnych wniosków!

Jeśliby wierzyć synoptykom, w ubiegłą sobotę nie powinniśmy nosa wysunąć poza drzwi. Miało być zimno, ponuro, deszczowo... Nie nastawiałam się więc na opuszczanie domu. Synoptycy na szczęście się pomylili i dostaliśmy w prezencie jeszcze jeden piękny, jesienny dzień, słoneczny i ciepły. To pewnie jeden z ostatnich takich dni, więc nie można było zmarnować okazji na spacer. Poszliśmy więc w ulubione miejsce dzieciaków, nad rzeczkę zwaną Baszką, karmić kaczuszki. Sami zobaczcie, jaki to był wspaniały spacer...

 
Mamy jeden rowerek (Danusi), więc dzieci jeździły nim na zmianę.

 
Staś jak zwykle nie ruszył się bez jakiegoś robota... Robotowi też dobrze zrobi spacer!

 
Cześć, kaczuszki!

 
 
Czy te kaczuszki nie wydają się Wam bliźniaczo do siebie podobne? ;)

 
Smacznego, kaczuszki!

  
Skończył się chlebek?

 
No to jeszcze wizyta na placu zabaw...

 
I już jesteśmy pod domem ;)

A ja jak zwykle nie mam ani jednego zdjęcia... Ale jeśli wierzyć mojemu mężowi, wyglądam tak:
 

Na zakończenie pragnę podkreślić, że chodzimy karmić kaczki wyłącznie z przyczyn humanitarno-rozrywkowych, a nie politycznych! Proszę nie wyciągać pochopnych wniosków!
Na wszelki wypadek i tak zawsze się rozglądam, czy nikt znajomy nas nie widzi ;)
 oczko 


czwartek, 26 października 2006

Dlaczego moje dzieci mają w buzi plastelinki?

Miałam Wam o tym opowiedzieć już dawno, bo rzecz miała miejsce zdaje się we wrześniu. Ale lepiej późno, niż wcale, tym bardziej, ze pochwalić się Stasiem chciałam.

Stan uzębienia Stasia zaczął budzić moje obawy jeszcze przed wakacjami, ale jakoś nie mogłam się zmusić, żeby go zabrać do dentysty. Szczerze mówiąc, przerażało mnie to. Nie wyobrażałam sobie, jak Staś przejdzie to całe wiercenie, plombowanie i tak dalej. Ale gdy pewnego dnia synek mi powiedział, że boli go policzek, przestraszyłam się i natychmiast umówiłam z dentystą na następny dzień. Poprosiłam Jarka siostrę o zajęcie się Danusią w tym czasie i z rezygnacją czekałam na tę nieprzyjemną wizytę.

Staś wiedział conieco o dentyście z przedszkola, ale jakoś nie przejmował się wcale tą perspektywą. Próbowałam go jakoś przygotować na to, co go czeka, a jednocześnie nie przestraszyć, ale Staś nadal nie miał obiekcji przeciwko tej wyprawie, zafascynowany tym, ze pojedziemy tam autobusem!

Gdy szwagierka dotarła do nas, było już dość późno i biegiem ruszyliśmy na przystanek (raczej kurcgalopkiem, w moim stanie). Od przystanku do gabinetu był spory kawałek. No i pierwsza niespodzianka - gdy doszliśmy już trochę zmachani na miejsce okazało się, że gabinet jest zamknięty. W soboty nieczynne. No to jak ja się umówiłam na wizytę? Szybki telefon do szwagierki... no i... to nie ten gabinet, w którym się rejestrowałam. Ulica ta sama, ale kierunek przeciwny. A już powinniśmy być na miejscu. No to znowu biegiem z powrotem. Po drodze Stasiowi zachciało się siusiu, a że nie było tam żadnych toalet, musieliśmy skorzystać z przydrożnych zarośli, ale niestety tak niefortunnie, że Staś zmoczył spodenki. No to pięknie... Zaczęłam zastanawiać się nad powrotem do domu, ale jak sobie pomyślałam, że jeszcze raz mamy przez to wszystko przechodzić, a przy tym po raz kolejny fatygować szwagierkę, postanowiłam mimo wszystko dotrzeć do tego dentysty. Biedny Staś, zmachany, w mokrych spodenkach, nareszcie znalazł się w poczekalni z nieodłącznym robotem Bionicle w rączce. Nie spóźniliśmy się, bo jak to zwykle bywa, coś tam się poprzesuwało i musieliśmy jeszcze chwilkę poczekać.

Nie mamy w Toruniu stomatologów specjalizujących się w leczeniu dzieci, więc dentysta został przeze mnie wybrany losowo. Trafiliśmy nienajgorzej. Pan doktor był zabawny, demonstrował Stasiowi szczotkę-gilgotkę. Do tej pory było nieźle, Staś nie przestraszył się ani fotela, ani wiertarki. Ale później już nie było tak wesoło... Nie było mi łatwo siedzieć i słuchać jak moje dziecko piszczy, jęczy i płacze. Trwało to dość długo, zresztą chyba znacie tą przyjemność z własnego doświadczenia. Najbardziej przerażało mnie, że do naprawy został jeszcze jeden ząbek. Jak ja ściągnę Stasia do dentysty po raz drugi? Chyba będzie trzeba go związać...

Ale gdy już było po wszystkim i Staś nareszcie zszedł z fotela, zupełnie spokojnie przyjął wiadomość, że za parę dni trzeba będzie naprawić jeszcze drugi ząbek. I chociaż piski i płacze się powtórzyły, to znów schodząc z fotela Staś miał już pogodną minę. Wiecie, nigdy jeszcze nie byłam tak dumna z mojego synka... Widzę, że jest dzielny, odważny i rozumie, że czasem konieczne jest by znieść trochę bólu w ważnym celu. Jestem szczęśliwa, że mam takiego synka.

No i teraz Staś, nie wiadomo jak byłby zmęczony, nie zaśnie bez umycia ząbków.

A teraz wyjaśnię, o co chodzi z tymi plastelinkami.
Jak wiadomo, po wizycie u dentysty nie można jeść. Musiałam to wytłumaczyć jakoś Stasiowi. Powiedziałam więc, że pan doktor włożył mu w ząbek taką plastelinę, która na razie jest miękka, dopiero następnego dnia stwardnieje. A dopóki jest miękka, to jedzenie mogłoby się w plastelinę wbić i już tam zostać na stałe, a tego byśmy przecież nie chcieli. I tak już zostało. Myjąc ząbki, najpierw dzieci myją same, a potem ja po nich poprawiam, podśpiewując sobie na melodię "Łubu-dubu..." (wiecie, Jarząbek ;)): "Szuru buru, szuru buru, czyste plastelinki będzie miał mój Stasiulek, niech żyje nam!". W przypadku Danusi plastelinki zastępowałam ząbkami, ale ona pozazdrościła Stasiowi oryginalnej nazwy dla ząbków i domaga się, żeby u niej też śpiewać o plastelinie (chociaż ząbki ma bez zarzutu). A więc niech będą plastelinki, byle czyste i zdrowe!

środa, 18 października 2006

Noc poza domem

Noc poza domem, bez męża i dzieci - pewnie myślicie, że balowałam z koleżankami do białego rana? Niezupełnie. Że odpoczęłam od domu i dzieci? Odpoczynkiem tego też nie można nazwać. A to dlatego, że ta całonocna "imprezka" to pobyt w szpitalu na patologii ciąży. Nic złego się nie działo, poprostu miałam odrobinę podwyższony wynik przyswajania glukozy, co trzeba było sprawdzić w warunkach szpitalnych. W praktyce wyglądało to tak, że od godziny 16 do 6 rano, co dwie godziny pobierano mi z palca krew. Nie dość, że się nie wyspałam, to palce mam dziś pokłute jak szwaczka, aż trudno mi pisać na komputerze. Wyniki okazały się bardzo dobre, a mimo to kazali mi odstawić słodycze. Oczywiście od tej chwili wciąż mam ochotę na jakieś wafelki czy michałki... Zakazany owoc, tak to działa...

Przy okazji napatrzyłam się na dziewczyny dwa tygodnie po terminie porodu, u których żaden sposób wywołania porodu nie skutkował. Czyżby dzieci nie śpieszyły się na tę stronę brzuszka? Ciekawe, jak to będzie u nas... Raczej nastawiam się na "po terminie", bo Staś i Danusia też się nie śpieszyli.

Jedną noc w szpitalu można wytrzymać, na szczęście nie trzymali mnie dłużej. Przy okazji zrobiono mi wszystkie niezbędne badania, więc mogę być spokojna o Maleństwo. I jeszcze jedna ważna wiadomość - Staś i Danusia będą mieli młodszą siostrzyczkę! Nie wytrzymałam, gdy pani doktor stwierdziła "Płeć oczywiście pani zna?" To ona wie, jakiej płci jest moje dziecko, a ja mam nie wiedzieć? Tak więc jeśli uda się złamać opór mojego męża, to będzie to Emilka.

Jeden ze znajomych powiedział jakiś czas temu mojemu mężowi: "Jeśli to będzie dziewczynka, to wy się bójcie, a jeśli chłopak, to niech one się boją!" Tak więc słysząc, że będzie kolejna dziewczynka, Jarek się trochę wystraszył. Szczególnie przeraża go ilość łazienek i szaf, konieczna przy takim "babińcu", nie wspominając już o wydatkach na ciuchy, kosmetyki itp. Ma w tym trochę racji :)

Muszę przyznać, że dobę bez mamy rodzinka zniosła bardzo dobrze. Chyba wcale nie zauważyli, że mnie nie ma. Jarek smażył dzieciom ich ulubione placuszki (podobno były smaczniejsze, niż moje, hmmm...). Danusia miała trochę problemów z zaśnięciem, ale za to przespała całą noc, podczas gdy kolejnej nocy, już w mojej obecności, budziła się co pół godziny z płaczem. Mężczyźni mają farta i tyle ;)

Tyle nowości na dziś. Po powrocie z pracy biorę się za pranie maciupkich ubranek, a w weekend za pakowanie torby. Kto wie, kiedy Emilka zdecyduje się do nas zawitać :)


sobota, 7 października 2006

Przygarść zdjęć

Kuchnia nadal nie wygląda tak, jak należy, a więc na razie wklejam zdjęcia z remontu.

 
A więc, tato, pędzel trzyma się tak...

 
Mamo, ty też popatrz, jak to się robi.

 
Całkiem nieźle ci idzie, tato, tylko musisz wziąć więcej farby.

 
Mamo, czy kuchnia już gotowa? Będzie jakiś obiad?

 
Nie wiem co przeskrobaliśmy, ale trafiliśmy do pudła.

 
Nie jest tu tak najgorzej, dali nam poduszki ;)


środa, 27 września 2006

Jak się macie :)

Hej, tęskniliście?
Niektórzy chyba troszkę tak :)
Ja za Wami też. Nie myślcie, że o Was zapomniałam. Macie stałe, ciepłe miejsce w moim sercu. Trochę ciężko było mi ostatnio zabrać się za blogowanie, mam nadzieję, że to zrozumiecie. W każdym razie nie zamierzam porzucić bloga, o nie! To jeden z moich wielkich skarbów.

Myślę, że wiele wytłumaczą dwa słowa: REMONT KUCHNI.
Nasza kuchnia, niewielka jak to zwykle bywa w Wielkiej Płycie, wymagała gruntownej przebudowy, aby zmieściła się w niej zmywarka, która w obliczu zbliżającego się powiększenia rodziny wydała się nam koniecznością. Tak więc becikowe przeznaczyliśmy nie na wózek czy pieluszki, ale właśnie na zmywarkę. Uprzedzę pytania: nie, nie będziemy w niej kąpać Maleństwa :) Ale jako że nasza kuchnia jest rozmiarów mniejszych, niż wanny w niektórych apartamentach, trzeba było też wymienić meble, aby dokonać niemożliwego i upchnąć zmywarkę w innym miejscu, niż gdzieś na środku pomieszczenia. Długo trwało projektowanie, wybieranie frontów, uchwytów, nowych sprzętów, ale w końcu nadszedł ten dzień, gdy przyszła pora pożegnać się ze starą kuchnią. Z dziwnym uczuciem zmywałam naczynia, jak mi się wydawało - już po raz ostatni. Myśl o tym, że jakieś coś będzie zmywało za mnie, wydawała mi się szczytem rozpusty. Ale pewnie szybko przywyknę.
Nie będę opisywać wynoszenia wszystkiego z kuchni i zawalania tym reszty mieszkania, kilkudniowego mieszkania w warunkach poniżej wszelkich standardów, mycia naczyń w łazience... bo to wszystko da się znieść, gdy się pamięta o rychłej odmianie. Dzieci świetnie się bawiły wywlekanymi z kartonów utensyliami kuchennymi, dziwnym trafem nic nie potłukły, jedynie podkształciły się w robieniu wyimaginowanych naleśników, zup i ciast.
Meble, powiem nieskromnie, są bardzo ładne (hmmm... zdjęcia będą jak już posprzątam do końca), wszystko bardzo ładnie udało się rozmieścić na tych paru metrach kwadratowych, powierzchnia szafkowa wzrosła mi chyba dwukrotnie, a więc szczyt marzeń, prawda? Tyle, że... zmywarka wykazuje jedną cechę, o której jej wcześniej nie podejrzewaliśmy, a mianowicie świetnie myje podłogę :/. Na szczęście okazało się, że to tylko pęknięcie przewodu, który w ciągu 1-2 dni zostanie wymieniony i chyba wtedy na dobre pożegnam się z myciem szklanek (chociaż lepiej nie mówić "hop"). Nowa kuchnia zaskoczyła mnie jeszcze w jednym - szafka z szufladami okazała się nie być przymocowana do ściany, co okazało się w dość niefortunnym momencie, gdy przewróciła się na Danusię... Jakimś cudem nic jej się nie stało, szafkę zdążyłam chwycić, tylko szuflady się wysunęły. Mogło się to źle skończyć, gdyby w stojącym na niej czajniku była gorąca woda, ale na szczęście nikt sobie akurat nie robił herbaty i jedynym efektem było rozsypanie soli we wszystkich szufladach i potłuczenie jednego dzbanka. Ale niektóre z Was wiedzą, jak kobiety w ciąży reagują na takie drobne niepowodzenia...
Dziś już PRAWIE wróciliśmy do normalnego bytowania (wiecie, że "prawie" robi wielką różnicę...). Do szczęścia brakuje nam stołu, stołków, no i zmywarka nadal stoi na środku kuchni. Natomiast są już firanki, jakieś kwiatki i powoli robi się przytulnie.

Zdjęcia z remontu i po nastąpią wkrótce.
Jak będę zalegała z odpowiedziami na komentarze, to wybaczcie, ale może się uda być na czasie.

PS. Czy to normalne, by nowy, nierdzewny zlew zaczął rdzewieć po 3 dniach użytkowania???

poniedziałek, 28 sierpnia 2006

Jeden się rozpędził

Monolog Stasia z dzisiejszego poranka:

- Mamusiu, jak juz urodzisz tę dzidzię, którą masz w brzuszku, to wtedy w twoim brzuszku pojawi się następna dzidzia! Żeby Danusia też miała siostrzyczkę i żebyśmy nie musieli się kłócić o te dzidźki! Każdy będzie miał swoją!

Nawiasem mówiąc, nie wiadomo, czy to będzie dziewczynka, czy chłopczyk.
A na wielki plus mojemu mężowi należy przypisać, że wcale nie wyglądał na wstrząśniętego powyższym monologiem. Nerwy ze stali :)

czwartek, 17 sierpnia 2006

Kto u nas gotuje?

Mama ma coraz większy brzuszek, a poza tym złapało ją przeziębienie. Chyba się ucieszy, gdy jej trochę pomogę...


A więc najpierw bierzemy kawałek mięsa i kładziemy na desce, po czym mocno uderzamy tłuczkiem.

 


Podobnie postępujemy z kolejnymi kawałkami.

 


No, jest tego sporo. Tatuś lubi schabowe ;)

 


Zwróćcie uwagę na wysunięty języczek. Tak się lepiej pracuje.

 


Potem już tylko pieprz...

 


...i z drugiej strony...

 


...no i koniecznie sól...

 


Po wszystkim dokładnie myjemy ręce. Mydłem!

 


Ząbki? A co tam, nie zaszkodzi.

 

Powyższą dokumentację fotograficzną wykonałam na wszelki wypadek, gdyby mój mąż stwierdził, że schabowe są jakoś "dziwnie doprawione" ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...