Strony

poniedziałek, 31 października 2005

Ona

Chyba nikt nie wie, jak wiele Ona dla mnie znaczy, chociaż nie zdążyłam Jej poznać. Wiem, że marzyła o tym, by przed śmiercią upewnić się, że Jej jedyny syn założy szczęśliwą rodzinę. Marzyła, by poznać swoją przyszłą synową. Nie udało się. Umarła o kilka miesięcy za wcześnie.

Z całego serca wierzę, że to Ona sprawiła, że jesteśmy teraz razem. Wierzę, że moje dzieci mają w Niej najlepszą opiekunkę. Wiem, że była wyjątkową osobą, bo do tej pory na Jej wspomnienie, w oczach bliskich pojawiają się łzy. A ja płaczę, choć nigdy Jej nie spotkałam.

Jutro Święto Zmarłych.

sobota, 29 października 2005

Znaki, nie tylko drogowe

Staś przynosi z przedszkola własnoręcznie wykonany znak drogowy.

- Mamusiu ten znak oznacza przejście dla pierszych. A piersi to ludzie i dzieci!

Dobrze, że nie "ludzie, kobiety i dzieci"...

Nabytych w przedszkolu informacji o znakach nie omieszkał wykorzystać praktycznie w domu. A było to tak: zmęczona całym dniem poza domem, przygotowuję kolację i co chwila strofuję Stasia, bawiącego się w kuchni. Nie ruszaj tego, zostaw to, nie baw się tym... W końcu mój synek ma tego dość i mówi:

- Mamusiu, najlepiej powieś w kuchni znak, że tu nic nie można robić!

Sarkazm u trzylatka? Nieźle się zapowiada...




- Stasiu, nie wyjadaj Danusi z talerza.
- Mamo, ja tylko się z nią dzielę!


Do misia:
- Misiu, jesteś taki mięciutki, jesteś moją przytulanką i kaniną!

Kaniną? Hmm... Aaa, TKANINĄ!
Czyżby to w przedszkolu tak rozwijali słownictwo dzieciaków?


Do ulubionej kaszy manny Stasia dodaję parę jagód, próbując je przemycić jako kropeczki biedronki.

- Mamo, zabierz te jagódki! One są dla mnie za czarne! Będę miał od nich w buzi bakterie!!!



piątek, 28 października 2005

Komu zawdzięczam?

Korzystając z tego, że dziś wyjątkowo zaczynam pracę o 10, krzątam się po domu, sprzątam. W radio słychać "Roxanne" The Police... Niestety nadchodzi pora wyjść z domu, wybiegam... prosto w słońce, przyjemnie chłodne powietrze, zapach jesieni. Ogarnia mnie fala szczęścia. Nieważne, że zmierzam do pracy, a gdy wrócę do domu, będzie świetna pora, by kłaść dzieci do łóżek. Serotonina buzuje, aż słyszę szum w uszach. I nie wiem, kto mnie tak szczodrze obdarzył? Skąd wzięło się to całe szczęście teraz, gdy z racji jesieni powinnam się kulić pod ciosami chandry? Czemu w chwili, gdy wszyscy wokół skarżą się na depresję, mój organizm jest na nią odporny? Czy to jakaś skaza genetyczna? A może jestem zbyt płytka by odczuwać tak głębokie i chmurne uczucia?

Taktownie ukrywam swoją radość, by nie zostać posądzona o chorobę psychiczną.
Sza!



czwartek, 27 października 2005

Teraz Staś

Szczery do bólu

Dzieci, gdy je usypiam, przytulają się do mnie i gładzą mnie po brzuchu. Czasami nawet się przepychają, żeby mieć więcej miejsca dla swojej rączki. Okazało się, jednak, że mam pewne braki...

- Mamusiu, możemy jechać do Chodcza? Muszę pogłaskać Agusię* po brzuszku, bo ona ma fajniejszy brzuszek niż twój!

Ups! Mój super wygładzająco-ujędrniający balsam kwalifikuje się do reklamacji...

* Agusia to dwudziestoparoletnia kuzynka Jarka, uwielbiana przez nasze dzieciaki

Przerwana cisza

Niedziela, wybory. Staś wrzuca nasze głosy do urny, podobnie jak dzieci prominentów, pokazywane w telewizji. Bardzo żałuje, że dostał tylko dwie karteczki.

Wychodzimy, rozmawiamy o polityce. Staś bacznie się przysłuchuje.

- Mamusiu, tatusiu, a ja widziałem Platformę! Platformę Dzielnego Lwa!

Rzeczywiście, później mamy również okazję obejrzeć tę platformę w ulubionej kreskówce Stasia o Dzielnych Misiach. A miała być cisza wyborcza!

Niestety to naruszenie ciszy wyborczej nie pomogło Dzielnemu Lwu i został w wyborach pokonany przez Dwugłowego Kaczora...

Mało nas?

Dziś rano Staś całuje Danusię na dzień dobry i mówi:

- Mamusiu, a moglibyśmy jeszcze mieć chłopczyka, takiego małego jak Danusia?

Pozostawię to bez komentarza...


środa, 26 października 2005

Winna Wam jestem parę słów prawdy...

Przejrzałam pobieżnie Ladorusiowego bloga i widzę, że jest on bardzo nierzetelny. Czytając go można mieć wrażenie, że moje życie upływa radośnie z moimi aniołkami, które tylko by się przytulały i wyznawały miłość mamusi. Nic bardziej mylnego!  Spróbuję opisać Wam, jak to naprawdę czasami wygląda. Czytelnikom o słabych nerwach radzę przed przeczytaniem wypić melisę ;).


Poniedziałek wieczór. Poprzedniego wieczoru dzieci o 19.30 już spały, więc czemu nie spróbować takiego wyczynu ponownie? Tak więc o 19 pakuję się z dziećmi do łóżka.

A teraz mała dygresja: co można zrobić przez 2,5 godziny? Można obejrzeć film w kinie, można zrobić na drutach pół swetra, można przygotować ekstrawagancką kolację, można... wiele atrakcyjnych rzeczy można.

Gdy usnęła Danuśka była 20, a Staś nadal nie okazywał oznak senności. Ja zdążyłam się nawet zdrzemnąć, ale Staś mnie obudził, jak tylko pojawiły się przyjemne sny... Można łatwo obliczyć, że zasnął dopiero o 21.30. Normalnie Dana usypia po 19, a Stasia kładę o 21. Nigdy więcej nie będę próbować uśpić obojga jednocześnie!

Możecie sobie wyobrazić, że gdy spędziłam tyle czasu w łóżku, wcale nie miałam ochoty do niego wracać, gdy na mnie przyszła pora spać. Kładę się więc do łóżka absurdalnie późno i mam wrażenie, że mija chwilka od zaśnięcia, gdy o 6.20 zaczyna dzwonić budzik...


Dziś rano.
Poranne przygotowania do wyjścia mają sens wyłącznie w takiej sytuacji, gdy dzieci jak najdłużej śpią. Zdążę wtedy wykąpać się, porządnie przygotować do wyjścia, a nawet zjeść śniadanie. Do niedawna bez śniadania nie ruszałam się z domu, ale życie zweryfikowało także i ten zwyczaj... Dzieci budzę dopiero, gdy do wyjścia pozostaje parę minut, sprawnie je ubieram i wychodzimy. Niestety przeważnie scenariusz jest taki, jak dziś, to znaczy Dana budzi się razem ze mną i sprawia, że moje przygotowania do wyjścia zajmują 3 razy więcej czasu.

Zdopingowana wczorajszym sukcesem, sadzam Danę na nocniku. Niestety tym razem traktuje to jako zabawę, natychmiast wstaje i rusza z gołą pupą w pogoń za mamą. Patrzę, co się dzieje... a tu Dana znaczy swój ślad czymś rzadkim i cuchnącym... Wspominałam, że ma od paru dni rozwolnienie?
Szybko sprzątam, zanim ktoś w to wdepnie, a Dana nadal biega z gołą pupą, zaraz się przeziębi! Próbuję się rozdwoić. Myję ją, szukam czegoś do ubrania, mała się wyrywa, bo bieganie na golaska bardzo jej się podoba. Staje przed lustrem golusieńka i podziwia swoje kształty... Gdy jest już czysta i ubrana, zauważam kolejny problem, czyli brak jej bucików. Podczas dalszej krzątaniny po domu próbuję namierzyć te buty. Mogą być wszędzie - w pudle z zabawkami, pod jednym z łóżek, a nawet w szafce z ciuchami - Dana jest pod tym względem bardzo pomysłowa. Budzi się Staś i chce usiąść na nocniku, którego nie zdążyłam jeszcze umyć po wyczynach Danuśki. Myję nocnik, Staś siada i zaczyna narzekać na ciężki los przedszkolaka. Ubieram go, jednocześnie próbując dobudzić mojego męża. O dziwo, udaje się to dość szybko. Dopiero teraz mogę się szybciutko wykąpać, chociaż czas wyjścia z domu zbliża się nieubłaganie. Dzieci wbiegają do mnie do łazienki, zostawiają drzwi otwarte, robi się zimno jak na dworze.
Szybko się ubieram i udaje mi się znaleźć jeden z bucików Danusi. Gdzie? W szafce z butami, moja porządna córka sama go tam schowała. Szkoda, że tylko jeden. Decyduję się założyć jej kozaczki, gdy kątem oka dostrzegam drugi but, wciśnięty pod łóżko. Wcześniej go tam nie było, przecież sprawdzałam!
Mąż niestety nie może mi pomóc w ubieraniu dzieci, gdyż one na to nie pozwalają. Za dobrze by mi było...
Im bliżej wyjścia z domu, tym bardziej Dana robi się niespokojna. Boi się, że będzie musiała wyjść beze mnie albo że ja wyjdę bez niej. Ryczy, uczepiona mojej nogi, uniemożliwiając mi ubranie się. Jarek ze Stasiem wychodzą już do samochodu, w przedpokoju robi się luźniej, ale wcale nie ciszej. Zakładam na siebie jakiś żakiet, mając nadzieję, że będzie pasował do reszty stroju, bo na zaglądanie do lustra nie ma już czasu. Łapię kurtkę, torebkę, Danę chwytam pod pachę i nareszcie możemy wyjść z domu, uffffff...

Jeżeli dotarliście dzielnie do końca tego przydługiego opisu, to wiedzcie, że parę ciekawych szczegółów pominęłam... Choćby jak Danusia uparła się pomalować sobie oczy moim tuszem do rzęs. No i fakt, że Staś był dziś wyjątkowo grzeczny, gdyż tylko trochę pomarudził i nie było trzeba używać siły, by go wyekspediować do przedszkola. Tak więc mogło być znacznie gorzej...

I co, jak sądzicie, przesadziłam z tą melisą na początku posta?


wtorek, 25 października 2005

Moja duża, mała dziewczynka

Danusia bywa dyskryminowana na Ladorusiowym blogu. Wynika to z tego, że jeszcze nie umie mówić, trudno więc jej dorównać Stasiowi, sypiącemu zabawnymi powiedzonkami jak z rękawa. Widzę jednak, że Dana dorasta, jest coraz bardziej kontaktowa i wyraźnie stara się, bym miała o czym pisać. Dziś więc będzie post o Danusi.

Rozpacz w łazience

W szale sobotniego prania piorę najpierw białe rzeczy, później kolorowe i zastanawiam się, co by tu jeszcze wrzucić do pralki. O, pluszaki Danusi wyraźnie domagają się kąpieli. Wrzucam je do automatu. Niestety widzi to Danusia i patrzy przerażona, co ja chcę zrobić. Nieubłagana włączam pralkę. Danka nie odstępuje pralki ani na krok, popłakując cichutko nad torturowanymi pluszakami. Pranie na szczęście trwa dość krótko, czyściutkie pluszaki wyskakują z pralki. Dana nie pozwala ich wysuszyć, łapie w objęcia tyle, ile się da i do wieczora nie daje sobie ich odebrać, spoglądając na mnie bykiem. Pod jej spojrzeniem zaczynam czuć się tak, jakbym wyprała żywe zwierzątka...

Siusiu!

Staś jest dla siostry wzorem do naśladowania. Co prawda ona nie rozumie, jaki cel ma siadanie na nocniku, ale ona też chce, tyle, że w ubraniu. Próby posadzenia gołej pupy na nocnik kończyły się do niedawna awanturą. Od paru dni Dana domaga się jednak, bym zdejmowała jej spodenki i pieluchę. Siada wtedy na nocniku na 2 sekundy, po czym zrywa się z triumfującą miną i wyraźnie czeka na pochwały. Potem znowu siada na 2 sekundy i tak w kółko. Nie muszę chyba dodawać, że nocnik pozostaje pusty, a pupa marznie.
Dziś rano, gdy Danusia się obudziła, tknęło mnie, żeby ją posadzić na nocniczku, skoro tak chętnie to robi. I... udało się, jest siusiu! Niestety bilans tego wydarzenia okazał się ujemny, ponieważ gotowy do wyjścia Staś przypadkowo wlazł do tego nocnika i musiałam go od nowa ubierać (znów się spóźniłam do pracy, ale to nic nowego). W każdym razie chyba zastosuję się do rady Karoliny i zacznę małą nocnikować, nie czekając na nadejście lata. Zobaczymy, a nuż uda się pożegnać pampersy?

Gdzie ten śmietnik?

Gdy w domu chcę na chwilę usiąść przy komputerze, Danuśka natychmiast pakuje mi się na kolana i przejmuje klawiaturę i myszkę. Próbując odciągnąć ją choćby na chwilę od komputera, wkładam jej do ręki papierek i mówię "Danusiu, wyrzuć to do śmieci". Dana posłusznie zmierza w kierunku kuchni. Hmm... skąd ona wie, gdzie jest śmietnik? Zaciekawiona idę za nią. Dana zdecydowanie wkracza do kuchni i... otwiera zamrażalnik, chcąc tam umieścić papierek. Pękam ze śmiechu i pokazuję małej, gdzie powinna go włożyć. Papierek ląduje w śmieciach. Po chwili testuję nową umiejętność - pięknie, śmieci trafiają do śmietnika, nie do lodówki. Pełen sukces!





poniedziałek, 24 października 2005

Siostra i brat

W Waszych komentarzach pojawiają się czasem pytania, jak mi się udaje utrzymać tak dobre relacje pomiędzy dziećmi. Od razu zastrzegam, że te relacje nie są tak idealne, jak by wynikało z bloga, ale chyba nie ma sensu, bym tu opisywała, jak dzieci wyrywają sobie zabawki, czego chyba i tak nie da się wyeliminować.

Zapoznawanie Stasia z nową sytuacją zaczęło się gdy byłam w ciąży. Staś został poinformowany jako drugi, że rodzina się powiększa. Wątpię, by coś z tego wtedy zrozumiał, jako że miał wtedy 1,5 roku. W każdym razie "mieszkaniec brzuszka" stał się pełnoprawnym członkiem rodziny, a w miarę, gdy brzuszek rósł, wzbudzał coraz większą uwagę Stasia. Bardzo mnie rozczuliło i wzruszyło, gdy sam z siebie Staś pocałował "dzidzię". Wygląda na to, że instynktownie rozumiał więcej, niż nam się wydawało. Ulubioną bajką na dobranoc była historia o malutkim Stasiu, który mieszkał w mamy brzuszku.

Gdy zbliżał się termin porodu, coraz bardziej się bałam, jak Staś zaakceptuje Maleństwo. Rodzina proponowała nam, że zabiorą Stasia na ten okres. Pomimo tego, że Staś uwielbia u nich bywać, nie chciałam się na to zgodzić, bo obawiałam się, że nasz synek będzie sobie tłumaczył, że mamy teraz nową dzidzię, więc go już nie chcemy. Mimo to musiał pojechać tam na parę dni, gdy już poszłam do szpitala rodzić, gdyż mój mąż musiał chodzić do pracy. Razem z Jarkiem uzgodniliśmy, że Staś koniecznie musi być przy naszym wypisie ze szpitala, więc na tę ważną chwilę został przywieziony przez dziadka. Moment ten przypadł jednak na czas jego popołudniowej drzemki, więc zasnął w przyciasnym foteliku samochodowym, czekającym na Danusię... Tak na marginesie, po trzech dniach spędzonych z maluteńką Danusią, byłam w szoku, jaki ten Staś jest ogromny! Jaką ma dużą głowę i wielkie rączki! Zabawne uczucie, jakby urósł przez te 3 dni.

Malutka Danusia nie przeszkadzała raczej Stasiowi. Starałam się tylko, by nie bywał o nią zazdrosny. Całe szczęście natura obdarzyła matki dwoma kolanami, więc pomieścili się oboje (ale co robią mamy obdarzone liczniejszym potomstwem?). Powtarzałam sobie, że jedyne, czego trzeba Danusi w tym wieku, jest zaspokajanie jej podstawowych potrzeb i poczucia bezpieczeństwa. Natomiast Staś musi czuć, że jest przez nas kochany, starałam się więc jak najczęściej to okazywać. Podkreślałam też, że jesteśmy wszyscy rodziną, Danuśka też! W Stasiu urodziło się przywiązanie do niej, co objawiało się tym, że gdy ktoś głupio żartował, że weźmie sobie naszą Danusię, Staś gwałtownie protestował i mocno się obrażał na taką propozycję. Z drugiej strony, gdy nudził się czasem zbyt długim karmieniem Danusi proponował, by ją włożyć z powrotem do mamy brzuszka.

Bajka na dobranoc o malutkim Stasiu stawała się coraz dłuższa - opowiadałam, jak był malutki, nie umiał chodzić ani mówić, nie mógł jeść różnych pysznych rzeczy - to tak aby zrozumiał, że bycie maleństwem, oprócz niewątpliwej zalety, że ma się duży kawałek mamy tylko dla siebie, ma też sporo wad. Niosło też przesłanie, że Danuśka też w końcu nauczy się mówić i chodzić i będzie się bawić ze Stasiem (i czytać mu książeczki, i budować mu zamki z klocków LEGO).

Tak właściwie to już cała historia. Dalej toczyło się już samo, raz lepiej, raz gorzej. Im starsza jest Danusia tym jest lepiej, bo mogą już czasem bawić się razem. Zabawy te przeważnie są szalone i polegają na demolowaniu mieszkania, ale co tam, ważne, że cementują miłość. Staś zresztą podkreśla: "Mamusiu, patrz jak się ładnie razem bawimy!", bo wie, że go za to pochwalę.
Ważne jest, by nie faworyzować żadnego z dzieci, nie stawać po stronie młodszego "bo młodsze", nie kazać ustępować za każdym razem, tylko tłumaczyć, tłumaczyć, tłumaczyć. Staś teraz już sam powtarza "Bo Danusia ma na razie mały rozumek".

Z drugiej strony patrząc, Danuśka za bratem przepada. Zawsze ogromnie cieszy się na jego widok, aż piszczy z radości. Gdy go nie ma, widać wyraźny niepokój, szuka go po całym domu. Cieszy mnie taka reakcja, ponieważ czasem zdarza się, że Staś ją troszkę  maltretuje. Przeważnie jest to zbyt mocne przytulenie albo całowanie jej na siłę, gdy ona się próbuje wykręcić. Celowe dokuczanie raczej się nie zdarza, co najwyżej Staś odpycha ją, gdy Dana niebezpiecznie zbliża się do jego zabawek albo wyłącza mu telewizor.

Ciekawa jestem, w jakiej części aktualne relacje pomiędzy dziećmi wynikają z moich starań, a w jakiej są efektem ich dobrych charakterów (oczywiście po mamusi!). Druga sprawa, jak długo to potrwa, czy te relacje będą równie dobre, gdy dzieci będą starsze. Zrobię wszystko co się da, by tak było.



"O nie, on znowu mnie przytula!"


sobota, 22 października 2005

Rycerskie picie

- Mamo, ja nie chcę soczku! Daj mi czegoś innego do picia!
- Ale czego chcesz się napić?
- Daj mi jakieś rycerskie picie!
- Rycerskie??? Jakie to jest rycerskie picie?
- Takie, na którym jest namalowany byk!

Acha. Mleko.


piątek, 21 października 2005

Myszka z ogonkiem





Zebrane z tygodnia #2

Zakochany!

Staś pokazuje mi rysunek z przytulającymi się pieskami Disney'a:
- Patrz mamusiu, oni się zakochali!

Ja, trochę zdziwiona, że mój synek już zna to słowo, pytam podejrzliwie:
- Stasiu, a ty też już się w kimś zakochałeś?
- Tak, w dziewczynce imieniem Danusia! - odparł, przytulając się do siostry.



Mysi ogonek

W tym tygodniu po raz pierwszy zaplotłam Danusi warkoczyk. Wiem, że trudno to uwierzyć, bo grzywki nie ma za grosz, ale z tyłu ma śliczne loki. Warkoczyk miał ze cztery centymetry. Niestety z uwagi na mikre rozmiary oraz ruchliwość właścicielki nie dał się sfotografować...

Zmienność uczuć

Staś woła do mnie:
- Mamo, jesteś cudowną mamą!

Minęło pół godziny, muszę interweniować w spór pomiędzy dziećmi i słyszę:
- Mamo, jesteś niedobrą mamą, ale i tak cię kocham!

Śmiać się, czy płakać?

Zrehabilitowany

Spotkaliśmy na rynku panią dyrektor przedszkola. Porozmawiałyśmy kilka minut i okazała się bardzo sympatyczna. Przy okazji zapytałam, jak się sprawuje Staś, czy już nie gryzie dzieci? (jeśli ktoś nie pamięta tej sprawy, odsyłam do posta pt. "Młody wilczek" z 5.10.05) A pani dyrektor na to, po zastanowieniu, mówi: "Wie pani, teraz myślę, że on wcale nie ugryzł tamtego chłopca. Obserwuję Stasia i widzę, że to niemożliwe. Myślę, że przypadkowo go zadrapał albo coś w tym rodzaju. To takie zrównoważone dziecko."

Jak mogłam w to wątpić?

Żartowniś

Poniedziałek rano. Straszny ryk: "Ja nie chcę do przedszkola! Już nigdy tam nie pójdę!". Muszę nieść na rękach wyrywającego się Stasia, próbując wyjaśnić, skąd taka nagła awersja. Na miejscu sztab przedszkolanek przekonuje Stasia do wejścia na salę. W końcu opierając się wchodzi, a ja mocno spóźniona i mokra jak szczur lecę do pracy.

Po południu odbieram Stasia radosnego jak prosię w deszcz.
- Jak było w przedszkolu?
- Fajnie!
- A czemu rano zrobiłeś taką awanturę, że nie chcesz do przedszkola?
- Mamo, ja przecież tylko żartowałem!


środa, 19 października 2005

Piersi Angeliny Jolie

Badania wykazują, że chociaż 20 lat temu znaczna większość kobiet w Polsce była zadowolona ze swego wyglądu, w tej chwili takie zadowolenie potwierdza niewielki odsetek badanych. Prawdopodobnie przyczyną tego jest natłok idealnych kobiecych ciał w telewizji, stanowiących niedościgniony wzór dla większości zjadaczek chleba.

Ja nigdy nie miałam aspiracji do wyglądu modelki, może dlatego, że nie miałam na to szans, więc patrzę na te idealne ciała w filmach i reklamach z obojętnością. Ale jest coś, co mnie w szklanym świecie porusza do głębi. A jest to... porządek, jaki panuje w domach. Czy widział ktoś mieszkanie w serialu lub filmie, w którym na meblach zalegałaby warstewka kurzu, pod łóżkiem leżała skarpetka, a na kwiatku w doniczce zżółkłby choć jeden listek? Czy na dywanie w domu, zamieszkałym przez rodzinę z dziećmi, widać choć ślad rozlanego parę dni wcześniej soku marchewkowego, a na lustrze w przedpokoju odciski tłustych paluszków? Nawet w reklamach środków czystości, gdzie konieczne jest ukazanie brudu, jest on zazwyczaj przedstawiony jakoś tak... estetycznie.

Walcząc bezustannie o to, by nasze mieszkanie było widoczne spod warstwy zabawek, ubrań i butów, rzucanych przez domowników gdzie popadnie, powoli wpadam w kompleksy. Nawet gdybym poświęciła parę godzin snu i doprowadziła mieszkanie do ładu, to gdy tylko odwrócę głowę, bałagan natychmiast wskoczy na miejsce.

Wiem, że cukierkowy świat nie ma nic wspólnego z realnym, ale obraz idealnego mieszkania sączy się powoli do mojego mózgu i jątrzy... Pragnę mieć takie piękne, jasne, czyściutko posprzątane mieszkanie bardziej, niż zamienić się na biusty z Angeliną Jolie.

Swoją drogą ciekawe, co by wybrał mój wielbiący porządek mąż...



wtorek, 18 października 2005

Życie to (nie) bajka

Dawno temu czytałam bajkę o starym, dobrym małżeństwie. Kobieta i mężczyzna kochali się bezgranicznie i byli dla siebie wszystkim. Przez całe życie kobieta przygotowując wspólne śniadanie, przekrawała bułkę na pół, mężowi oddając górną, lepszą część, a sobie zachowując spód.
Nadeszła pięćdziesiąta rocznica ślubu. Kobieta pomyślała, że ten jeden raz przeznaczy dla siebie górną, wypieczoną część bułeczki. Gdy oddała mężowi spód bułki, on aż podskoczył z radości i szczerze jej podziękował. Okazało się, że on bardziej lubił tą dolną część, ale sądził, że ona też, dlatego z pokorą przez całe życie zjadał wierzch bułki.

Jaki z tego morał? Moim zdaniem taki, że trzeba mówić o swoich potrzebach i bolączkach, aby nie okazało się, że przez całe życie postępowaliśmy wbrew sobie.

A teraz historia z życia.

Miejsce akcji: mieszkanie Ladorusiów, wieczór.

Godz. 19.30. Zmęczony Mąż wraca z pracy, głodny. Żona kończy usypiać Danę i biegnie do kuchni, przygotować coś do jedzenia. W związku z różnymi okolicznościami przyrody, na ten późny obiad przewidziana jest jajecznica na boczku. Ale Żona usypiając Danę obserwowała gotującego Pascala, więc po wyrafinowanych potrawach przez niego przygotowywanych, pospolita jajecznica wydała się jej zbyt trywialna. W związku z brakiem czasu i odpowiednich składników, Żona rezygnuje z przygotowania makreli w marynacie z czerwonej porzeczki oraz musu figowego na deser i decyduje się na omlet. Boczek, cebulka, pieczarki, szczypiorek - po domu rozchodzi się smakowity zapach. Omlet wyszedł piękny, pulchny i rumiany. Żona z dumą stawia przed Mężem talerz.

Mąż (zdziwiony): - A co to jest?
Żona (z rzednącą miną): - O... omlet.
Mąż (rozczarowany) - A miała być jajecznica!

Jaki z tego morał? Taki sam, jak w powyższej bajce: nie uszczęśliwiać męża na siłę!

Życie towarzyskie- kwitnie!

Sobota.
Mamy w planach świętowanie rocznicy ślubu, wraz ze znajomymi, którzy 12.10 obchodzili trzecią rocznicę. Kolacja w mieście i jakiś pub. Małe Ladorusie zostają z moją siostrą.
Czekamy na ciocię Sabinkę, a Staś już dość mocno się niecierpliwi, bo oboje z Danusią przepadają za ciocią. Pozwoliłam więc Stasiowi zadzwonić do cioci na komórkę. Wybrałam numer, a Staś z słuchawką przy uchu czekał dość długo na głos cioci. W końcu się doczekał. Wygłosił całą przemowę, która brzmiała mniej więcej tak:
"Ciociu Sabinko, kiedy do nas przyjedziesz i będziesz się ze mną bawić? Czekam na Ciebie, Ajlowiu Ciociu!"
Wzięłam od niego słuchawkę, chcąc porozmawiać z siostrą - a tu głucho, rozłączyła się już. Pytam Stasia, kiedy ciocia będzie, na co odparł, że już niedługo. Rzeczywiście, po paru minutach już u nas była.
Po jakimś czasie dzwoni Sabinki komórka. Hmm... poczta głosowa, głosikiem Stasia wyznaje "Ajlowiu Ciociu!".
Nie potrafię niestety oddać komizmu tej scenki - Stasia rozmawiającego z głosem cioci nagranym na sekretarce... A moja siostra była chyba trochę wzruszona nagraniem, które znalazła w poczcie głosowej ;).


Witek, mój przyjaciel ze studiów, znał Marię od lat. Ale to właśnie w dniu naszego ślubu, gdy przed wyjazdem do nas odwiedził Marię w pracy, coś między nimi zaiskrzyło. Dokładnie w rok później wzięli ślub. Czasem mam wrażenie, że nasze losy jakoś dziwnie się splatają. Maria i Witek przyznają, że widok kilkumiesięcznego Stasia "zaraził" ich myślą o dziecku i natychmiast przystąpili do działania, dość skutecznie zresztą. Podobnie było gdy im powiedziałam, że jestem w ciąży z Daną - rozmarzyli się wtedy myślą o drugim dziecku... a okazało się później, że Maria też już wtedy była w ciąży.
Rozmawiając z Marią miałam dziwne wrażenie, że zwierzając się z codziennych trosk, opowiada mi o moim życiu, tak podobną sytuację mamy w domu. Dwoje małych dzieci, mąż zwykle poza domem, te same kłopoty i problemy, te same radości. I ta sama mantra: "Tak nie będzie wiecznie. Dzieci w końcu urosną."
To był piękny wieczór. Odżyłam. Wielkie dzięki dla mojej siostry za to, że nam to umożliwiła!



Niedziela.
Dostaliśmy zaproszenie od starych znajomych, których widzieliśmy ostatnio kilka tygodni po urodzeniu Danusi. Teraz Grażyna jest w ciąży i niestety pewnie znów minie parę miesięcy, zanim znów się spotkamy. Bardzo mi się u nich podoba, wspaniała atmosfera w domu... Staś natychmiast zakopał się po uszy w klockach LEGO, z trudem dając się oderwać od nich, by zjeść kawałek przepysznego ciasta. Danusia zainteresowała się pluszakami, ale jedną rączką wciąż trzymała moją rękę lub nogawkę. Trochę się u nich zasiedzieliśmy, więc do domu jechaliśmy przy akompaniamencie ryku obojga dzieci. Później szybko wrzuciłam oboje do łóżka, bo chyba nie było szans na kąpiel, no i o 20.30 miałam już czas dla siebie. To znaczy na prasowanie ogromnej góry ciuchów i doprowadzenie domu do względnego porządku.

Wiecie - to był wspaniały weekend. Tak bardzo brakowało mi towarzystwa kogoś dorosłego. Mam w sercu wielki żal do moich przyjaciół i znajomych, że skreślili mnie z listy kontaktów gdy wyszłam za mąż i urodziłam dzieci. Ci, którzy się jeszcze z nami spotykają mają podobną sytuację do nas, więc siłą rzeczy spotkania te są raczej rzadkie. A kiedyś moje mieszkanie było wciąż pełne gości. Ale dziś nie pora na żale. Mam przecież wielu mniej lub bardziej wirtualnych przyjaciół w całej Polsce, a nawet na całym świecie, czym więc się martwić?


piątek, 14 października 2005

Fach w ręku

Tym razem ja upiekłam ciasto, ale może przy okazji następnej rocznicy, dzieciaki już mnie wyręczą?






A oto efekt wspólnej pracy:


* Data w aparacie oszalała ;)

Czekoladowych serduszek było znacznie więcej, ale w trakcie pracy w dziwny sposób się zdematerializowały... Zostały po nich tylko odciski małych paluszków.

Ciasto ananasowo-kokosowe z kremem twarożkowym okazało się przepyszne. Równie smaczne były nadziewane pieczarki, zapiekane z serem. Wieczór był cudowny! Wiem, że to dzięki Waszym życzeniom, za które jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję!



rozarozaroza



Mamo, mamo, cóż Ci dam
tylko jedno serce mam
a w tym sercu dużo nowych ubranek dla Ciebie!
Mamo, mamo, żyj sto lat!!!

(Skąd Staś wie, o czym marzy jego mama? Szósty zmysł???)


czwartek, 13 października 2005

Cztery lata temu...

Cztery lata temu październik nie był tak ciepły, jak w tym roku, ale ani trochę się nie denerwowałam, że mam sukienkę z krótkim rękawem. Nie miałam zamiaru biegać po wypożyczalniach i szukać jakiejś narzutki, która pasowałaby do sukienki. Okazało się, że słusznie, bo 13 października wróciło lato, a dodatkowo rozgrzewały mnie emocje.

Bieganie po fryzjerach, przyjazd pierwszych gości i tym podobne atrakcje pamiętam jak przez mgłę. Świadkowie zdążyli do kościoła w ostatniej chwili. Ślubu udzielał nam ksiądz Mariusz, mój przyjaciel z liceum, co sprawiło, że tym bardziej czułam, że jest to ceremonia jedyna w swoim rodzaju. Czułam ogromną radość, że ci wszyscy ludzie przyjechali tam specjalnie dla nas. Na ogół nie lubię znajdować się w centrum zainteresowania, ale w tym wyjątkowym dniu byłam poprostu szczęśliwa.

Przyjęcie weselne odbyło się daleko za miastem, w małym hoteliku przy lotnisku sportowym, w środku lasu. W nocy goście wychodzili oglądać gwiazdy. Tej nocy miało miejsce jakieś nietypowe zjawisko astronomiczne (leonidasy?), więc było co oglądać. Gości było około setki, przyjęcie tradycyjne, kucharki na medal, orkiestra... w porządku, zwłaszcza, jeśli się jest fanem disco-polo. W każdym razie goście byli zadowoleni i bawili się do rana. Spać poszliśmy chyba o 6 rano, ledwo żywi ze zmęczenia.

Staś był już wtedy z nami, choć jeszcze pod moim sercem. W kościele strasznie chciało mi się śmiać, bo ilekroć zagrały organy, on wywracał fikołki, pewnie muzyka mu się podobała. Gdy okazało się, że jestem w ciąży, przygotowania do wesela były już w toku i nie chciało nam się przyśpieszać daty ślubu tylko po to, żeby nie bulwersować ludzi. Zresztą 13 października to taka piękna data... Pamiętam, że gdy planowaliśmy ślub na ten dzień, rodzina pytała, czy nie jesteśmy przesądni. A ja na to, że urodziłam się w 13 dniu miesiąca i nie narzekam. Babcia Jarka skwitowała to jednym zdaniem: "I widzisz, jaki galanty kawaler ci się trafił!".

Miło mi wrócić do tamtych chwil, znowu poczuć się panną młodą, szczęśliwą, kochaną... naładować akumulatorki na dalsze, codzienne życie...


Nasz bukiet ślubny po 4 latach

Jeszcze słówko o prezentach rocznicowych. Tak się jakoś dziwnie składa, że październik jest u mnie bardzo chudym miesiącem (tegoroczny nie jest wcale wyjątkowy), więc prezenty były raczej skromne. Ale dwa lata temu udało mi się dać mężowi najcenniejszy prezent, wart każde pieniądze świata. Ręce mi się trzęsły i w gardle zaschło, gdy pakowałam do torebki małe, plastykowe pudełeczko z różową kreseczką...

środa, 12 października 2005

Żarłoczne ślimaki

Właśnie podjęłam wysiłek, by wyrwać się jesiennej melancholii, a w związku z tym, dzisiejsza notka będzie zabawna. Żadnego smęcenia!

Historia ta przydarzyła się mojemu koledze Markowi, gdy oboje byliśmy studentami.

W czasie kilkugodzinnej podróży pociągiem, Marek został wciągnięty w rozmowę przez jednego z współpasażerów, który okazał się emerytowanym kolejarzem. Człowiek ten, słysząc, że Marek jest studentem biologii, bardzo się zainteresował.

- Panie student, pewnie pan słyszał o tych ślimakach, które zżerają podkłady kolejowe?
- Hmm... a jest pan pewien, że to nie kaczka dziennikarska?
- Jaka kaczka, panie, przecież mówię, że ślimak!





wtorek, 11 października 2005

Opowieść niesamowita o matczynej miłości

Zasłyszane...

Dwóch mężczyzn wraca samochodem z delegacji. Widzą kobietę, która na skraju drogi próbuje ich zatrzymać, ale przejeżdżają obok niej. Kilka kilometrów dalej widzą tą samą kobietę, ponownie machającą do nich ręką. Zaskoczeni jej widokiem zatrzymują się. Kobieta prosi o podwiezienie do pobliskiej wioski. Okazuje się bardzo małomówną pasażerką. W chwili, gdy mijają las, prosi o zatrzymanie się na chwilę, ponieważ źle się poczuła. Wchodzi do lasu. Mężczyźni czekają przez dłuższą chwilę, po czym zaczynają się niepokoić o tą dziwną kobietę. Wysiadają z samochodu, wchodzą za nią do lasu... a ich oczom ukazuje się przerażający widok. Samochód roztrzaskany o drzewo, a kobieta, która przed chwilą siedziała w ich wozie, leży martwa wewnątrz wraku. Obok niej leży małe dziecko, które rozpaczliwie płacze.

Niemowlę, uratowane przez ducha matki, podobno przeżyło i w tej chwili jest dorosłym człowiekiem.

Przyznam się, że nie wierzę w historie o duchach. Ta, opisana wyżej, też pewnie jest wyssana z palca. Ale historia matki, wracającej z zaświatów po to, by uratować dziecko jest tak piękna, że aż chce się w nią uwierzyć. Wielka jest siła miłości matczynej, może więc nie kończy się wraz z jej śmiercią?


poniedziałek, 10 października 2005

Ostatnia niedziela

Prognozy zapowiadają, że miniony weekend był ostatnim ciepłym weekendem w tym roku. I jak Ladorusie spędziły ten piękny weekend?

W sobotę piękna, słoneczna pogoda chyba zmyliła mój organizm, który uznał, że to wiosna i poczułam, że pora na wiosenne porządki. Wypucowałam mieszkanie na tyle, na ile się dało z dzieciakami plączącymi się pod nogami. Umyłam nawet żyrandol w kuchni, którego od góry zazwyczaj nie oglądam, ale któregoś dnia wyjmowałam coś z górnej półki i ze zgrozą zobaczyłam pokłady kurzu, które tam zalegają. Skończyłam około północy i poszłam spać wykończona, ale w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Niedzielne przebudzenie, chociaż wczesne, to całkiem przyjemne. Budzi mnie Staś, włażący mi do łóżka, oczywiście budząc też Danę. Lubię niedzielne poranki, turlanie się z maluszkami po łóżku, łaskotki i śmiech do łez. Po kilkudziesięciu minutach takich igraszek, zwlekam się w końcu z łóżka i idę zrobić dzieciom śniadanie. W czasie, gdy gotuję kaszkę, dzieci beztrosko obracają całą moją pracę w ruinę i mieszkanie wygląda jak po przejściu tornada. Cóż, już się do tego przyzwyczaiłam. Próbuję męża obudzić zapachem jajecznicy na boczku, ale skutkuje dopiero "buch tatę po glacy" w wykonaniu Danuśki. Po śniadaniu ubieramy się ładnie i idziemy na wybory i do kościoła. Próbuję Stasiowi wytłumaczyć o co chodzi z tym głosowaniem, ale chyba za szybko na takie nauki.


Noski-Eskimoski


Po drodze jeszcze sklep - Staś jak zwykle naciąnął tatę na jakiś "zestaw rycerski"


Pustynia? Nie, plac zabaw.

Po powrocie szybko robię obiad, żebyśmy mogli wykorzystać jeszcze piękne popołudnie. Jemy obiad i... ogarnia nas lenistwo, odechciewa nam się wychodzić z domu. Tak więc dzieci kontynuują rujnowanie domu, a ja bez większych rezultatów próbuję temu przeciwdziałać. W końcu mam dość i zarządzam wyjście na spacer, chociaż już prawie wieczór.

Spacer okazuje się niezbyt trafiony. Zły humor Stasia, ciągnący się od rana, teraz osiąga apogeum i przez całą drogę musimy z nim walczyć. Histerie, wrzaski... czyli mało Wam znane oblicze Stasia. Danusi wprawdzie podoba się ten spacer, ale jak zwykle woli iść w przeciwną stronę, niż my. Biegam za nią, biorę wyrywające się dziecko na ręce, a ona traktuje to jako świetną zabawę. Jeden taki spacerek i co najmniej 2 kg spada ze mnie jak nic :). Z ulgą wracamy do domu, wrzucamy dzieci do wanny i po tych wszystkich przeżyciach zasypiają bez problemu. Ja zresztą też.

Kto powiedział, że weekendy są po to, żeby odpocząć???


sobota, 8 października 2005

Słowo na sobotę

Małe dzieci są tak słodkie, że mamy ochotę je zjeść,
A gdy dorastają - żałujemy, że ich wtedy nie zjedliśmy.


(Niestety nie pamiętam autora tej celnej sentencji.)

28 stare komentarze

piątek, 7 października 2005

Zapach dzieciństwa, zapach szczęścia

Mój codzienny spacer skrajem miasta jest cudowną odskocznią od rzeczywistości. Lekki powiew wiatru wywiewa z mojej głowy wspomnienie godzin spędzonych w pracy, odbiera znaczenie wszelkim kłopotom, przywraca radość życia.

Przechodzę w pobliżu ogródków działkowych, gdy nagle dobiega mnie zapach palonych liści. Zapach ten gwałtownie przenosi mnie w czasie 20 lat wstecz, gdy w piękne, bezwietrzne, jesienne dni porządkowaliśmy ogród, paląc w ognisku gałęzie i śmieci, które się tam nazbierały w ciągu roku. Ogień atawistycznie fascynuje ludzi, pociąga nas jego ciepło i zdolność do obracania w popiół. Dla nas, dzieciaków, podtrzymywanie ognia było cudowną zabawą. Pamiętam, jak puste butelki po szamponie nakładaliśmy na długie kije i takie "kiełbaski" przysmażaliśmy nad ogniem. Później w żarze piekliśmy ziemniaki, z niecierpliwością czekając, aż choć trochę zmiękną, a potem parzyliśmy sobie dłonie jedząc je na wpół surowe.

To wszystko w jednej chwili powróciło do mnie, wraz z uczuciem, że jestem znów dzieckiem, mam po swojej stronie rodziców, którzy zadbają o wszystkie moje potrzeby, zapewnią mi bezpieczeństwo, a ja mogę się zająć totalną beztroską...

Jednocześnie poczułam ból, że tak naprawdę już nigdy się tak nie poczuję - taka szczęśliwa i otoczona miłością jak wtedy.

Myślę, że tak właśnie czują się dusze w niebie...


Szczęśliwa, mała Ania



czwartek, 6 października 2005

Normalny...

Stasiowi ostatnimi czasy zdarza się popuszczać w nocy do łóżka... Na szczęście dziś, gdy się obudził, było sucho.

- Stasiu, cieszę się, że dziś w nocy nie nasiusiałeś do łóżka. Już nie jesteś siuśmajtkiem!
- Tak, ani siuśłóżkiem, ani siuśpiżamkiem, tylko normalnym siuśnocniczkiem!


Chwilę później, ubierając zmarzniętego Stasia:

- Stasiu, widzisz, to się nazywa "gęsia skórka".
- Ooo, to bardzo ciekawe i niesamowite!


środa, 5 października 2005

Młody wilczek

Odbierałam wczoraj Stasia z przedszkola, gdy podeszła do nas pani dyrektor przedszkola. Pogłaskała Stasia po głowie i mówi:

- Stasiu, musimy o czymś powiedzieć mamusi, prawda? A więc Staś jest bardzo miłym i grzecznym przedszkolakiem.

Zastrzygłam uszami, czekając na dalsze pochwały pod adresem Stasia. Ale zamiast tego usłyszałam:

- Niestety Staś ugryzł kolegę, który chciał się z nim bawić klockami. I to tak porządnie. W dodatku nie chciał go przeprosić. Udawał, że mnie nie słyszy, ignorował mnie. Czy dziecko jest agresywne?

Agresywne?
Szczerze mówiąc zaobserwowałam ostatnio u Stasia pewne przejawy agresji. Zdarza mu się popchnąć albo szarpnąć Danę, kiedy mu zabiera klocki. Wydaje mi się, że to może być wpływ przedszkola, gdzie dzieci wciąż walczą między sobą o zabawki i rywalizują. Ale chyba gryzienie nie występuje tam na porządku dziennym...

A może ujawnia się mroczna część natury Stasia, odziedziczona niestety po mnie? Przyznam się Wam ze wstydem, że gdy byłam nieco starsza od niego, ugryzłam moją malutką siostrę w ramię. Byłam zazdrosna, że tata nie poświęca mi już całej swojej uwagi. Moja siostra, jeśli to przeczyta, może być zdziwiona, bo chyba nie pamięta tego epizodu... A ja się tego wstydzę do dziś. Mam nadzieję, że wystarczająco wpoiłam Stasiowi, że tak się nie robi.

Skończyło się na tym, że Staś obiecał, że następnego dnia przeprosi kolegę. Trułam mu o tym całe popołudnie. Dziś rano poprosiłam panią nauczycielkę, by dopilnowała tego. Była zdziwiona, słysząc o reakcji Stasia (nie było jej przy tym incydencie). Przy okazji dowiedziałam się, że Staś jest grzecznym dzieckiem, ale samotnikiem - bawi się zazwyczaj sam, buduje sobie zamki i rycerzy z klocków i nie znosi, by mu w tym przeszkadzać. Buntuje się, gdy trzeba wyjść na dwór, gdy on jest w trakcie zabawy. No ale z tym sobie jakoś radzą, w końcu mają praktykę...

Widzicie więc, że Staś nie jest takim ideałem, jakby to wynikało z tego, co o nim piszę...

wtorek, 4 października 2005

Śmierdzącego tematu ciąg dalszy

Wybaczcie, że jeszcze raz poruszam ten temat, ale ma on swoją kontynuację, a Staś jak zwykle rozśmieszył mnie do łez.

A więc - wskutek złośliwości rzeczy martwych czy też sabotażu ze strony piesków, Staś wczoraj wdepnął w psią kupę... Oto wiącha, jaką puścił:

- Pieski! Wkurzyłem się na was! Przecież owiecałyście, że nie będziecie już robić kupy w majty! Nieładnie tak! Takie małe pieski, a taki wielki smród!
- Stasiu, a czy pieski noszą majtki?
- Tak, takie futerkowe.

Kilka kroków dalej:
- Ptaszki, jak ja was kocham, że nie robicie takich dużych kup, jak pieski!

Nigdy nie miałam aspiracji na blog poetycko-filozoficzny, niemniej jednak robi się tu stanowczo zbyt naturalistycznie. Na tym więc nieodwołalnie kończę śmierdzący temat.
ble

poniedziałek, 3 października 2005

Meditatio

Kiedy starannie rozważam dziwne zwyczaje psów,
Zmuszony jestem stwierdzić,
Że doskonalszym stworzeniem jest człowiek.

A gdy rozważam dziwne zwyczaje człowieka,
Wyznaję, mój przyjacielu: jestem w kropce.

/Ezra Pound/

Czy człowiek stoi wyżej na drabinie ewolucyjnej niż pies? Po obejrzeniu dowolnych wiadomości w TV zaczynam mieć poważne wątpliwości. Tylko nie potrafię tego ująć w słowa tak pięknie i prosto, jak Ezra Pound. Zwłaszcza, gdy słyszę o rodzicach krzywdzących własne dzieci. O ojcach, ojczymach, którzy maltretują niemowlęta tak, że lądują one na ostrym dyżurze. O matkach, które godzą się na to, bo nawet najgorszy facet jest lepszy, niż żaden. O sąsiadach, którzy siedzą cicho, bo to nie ich sprawa.
Patrzę na moje dzieci i już nie mogę napisać nic więcej.


niedziela, 2 października 2005

Pierwszy dzień reszty Twojego życia...

"Dziś jest pierwszy dzień reszty Twojego życia." Te słowa w zamierzeniu miały mieć wydźwięk optymistyczny - co dzień można zacząć od nowa. Ale co, jeśli słowa te spróbujemy zestawić z osobą, która w tej chwili musi zmierzyć się z tragedią, w dodatku gdy sama jest jej mimowolną przyczyną? Pierwszy dzień życia w bólu, w poczuciu winy... Otylia zawiodła nie tylko jako kierowca, ale także jako starsza siostra, która powinna chronić młodsze rodzeństwo. I jak z tym dalej żyć?

Z całego serca współczuję Otylii oraz jej rodzinie. Czekają ich teraz bardzo ciężkie chwile. Nie wiadomo, czy osoba tak wrażliwa, kiedykolwiek otrząśnie się z tego. Oczywiście teraz wkroczy do akcji sztab najlepszych psychologów, chcąc uratować dla Polski bezcennego sportowca. Ale czy uratują człowieka?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...