Strony

środa, 31 października 2012

Wróżko zębuszko, zgubiłam ząb!

Danusia wróciła z galerii z nosem na kwintę. Pytam ją, co się stało.

- Fajnie było, mamo, tylko zapomniałam coś zabrać. Zostawiłam w galerii ząb!

Faktycznie, od paru dni ruszał jej się kolejny mleczak i już w myślach wydawała te parę złotych, które spodziewała się znaleźć pod poduszką. Niestety - nie ma zęba, nie ma kasy. Danusia zalała się łzami.

- Nie martw się, córciu, zrobimy zastępczy ząb.
- Jak to - zastępczy? Z czego i po co?
- Na przykład z plasteliny albo z papieru.
- A po co Zębuszce plastelinowy ząb? - pyta Danusia, ale łzy na policzkach już obsychają.
- Napiszesz jej wyjaśnienie w liście, zobaczysz, że będzie zadowolona.

Danusia już zupełnie rozpogodzona wzięła się za pisanie listu. Pieczołowicie umieściła go pod poduszką, wraz z odpowiednio zabezpieczonym ząbkiem. Przed snem sprawdziła jeszcze raz, czy wszystko jest w porządku. Zaś ja, znana Wam przedstawicielka wróżki Zębuszki, ułożywszy dzieci do snu, natychmiast o całej sytuacji zapomniałam.

Przypomniałam sobie po czasie, gdy rano Danusia ponuro stwierdziła:

- Wiedziałam, że Zębuszka nie będzie chciała tego plastelinowego ząbka.

Nawaliłam. Spróbowałam jeszcze ratować sytuację, zapewniając Danusię, że Zębuszka pewnie nie wyrobiła się z obsłużeniem wszystkich wypadniętych mleczaków, albo może znalazła ząbek w galerii?
Następnie przeszukałam, z marnym powodzeniem, swój portfel, w poszukiwaniu drobnych, a następnie- z nieco lepszym powodzeniem - kieszenie męża i upchnęłam w pośpiechu pieniądze pod Danusiną poduszką, starając się sprawiać wrażenie, że przez cały czas jestem w łazience.

Po chwili usłyszeliśmy radosny okrzyk:

- Jest, jest kasa, i to jak dużo!

No ba - całe 7 złotych uzbierałam :)

Wniosek jest taki: dzieci za wszelką cenę chcą wierzyć w świętego Mikołaja, Zębuszkę i inne legendy dzieciństwa, nie przeszkadza w tym nawet nasza nieporadność.

niedziela, 28 października 2012

Kosmitka

Znacie ten dowcip?

Mąż opowiada kolegom o swojej żonie: "Pewnego dnia zastosowała maseczkę błotną. Z początku wyglądała świetnie, ale po trzech dniach maseczka odpadła".

Hahaha.

Znalazłam wczoraj chwilę na prywatne, łazienkowe spa. Nałożyłam sobie maseczkę oczyszczającą, taką sinozieloną.

Staś zapatrzył się na mnie.

- Wiesz mamo, uświadomiłem sobie, że gdybyś była kosmitką, byłabyś bardzo ładną kosmitką!

Powinnam się martwić, że nie jestem? ;)

wtorek, 23 października 2012

Fizjologiczny aspekt tęsknoty

Ostatnimi czasy częściej zdarza się dzieciom zostawać samym w domu.

Standardem jest wtedy telefon od Stasia:

- Mamo, kiedy wrócisz?
- Za jakąś godzinkę, a coś się stało?
- Nie, ale czy jak już będziesz, możesz zrobić gofry? (placuszki, pierogi leniwe, grzanki - niepotrzebne skreślić)
- Nie ma problemu syneczku. Powiedz mi, czy u ciebie tęsknota za mną przejawia się jako tęsknota za jedzeniem, które ci szykuję?

Chwila zastanowienia.

- Trochę tak, ale tylko częściowo. Jakoś w 30 procentach.


poniedziałek, 22 października 2012

Sobota dla darmozjada

Sobotni dzień był nie tylko niebywale piękny, jak na tę porę roku, był również niezwykle atrakcyjny pod względem kulturalnym.
Całkiem niespodziewanie wygrałam podwójną wejściówkę na koncert Kari Amirian, inaugurujący cykl "OdNowa na obcasach". Tym razem mój mąż Jarek zgodził się pójść ze mną - chyba nie dla samej przyjemności koncertu, raczej bym nie poszła z kimś innym ;)



Na 18 Jarek miał zaproszenie na wernisaż związany z wydaniem kalendarza z laureatkami miss UMK. Szybko więc ogarnęliśmy dzieci, powierzając młodsze siostry opiece Stasia, wyrażając zgodę na oglądanie tv do naszego powrotu i pojechaliśmy do Plazy na te miss-ki.

Impreza była dość specyficzna. Miała miejsce w holu galerii handlowej. Panie z kalendarza przechadzały się tu i ówdzie, patrząc na resztę towarzystwa z wysokości niebotycznych szpilek. Na żywo prezentowały się przeważnie lepiej, niż na fotach w kalendarzu, gdzie występowały w nienaturalnych pozach, wystylizowane na wampy. Hostessy nosiły wino i azjatyckie przekąski, a poza tym niewiele się działo. Jakaś dziewoja na scenie śpiewała starsze i nowsze polskie szlagiery, co wychodziło jej nieszczególnie, ale może to kwestia akustyki i mego złego nastawienia. Zatem skubnęliśmy te przekąski, wino piłam tylko ja, bo mąż kierowca, zgarnęliśmy jeden kalendarz i sobie stamtąd poszliśmy, kierując się w stronę od-nowionej niedawno Od Nowy.

Mieliśmy sporo czasu, a że na wernisażu nie poczęstowali nas kawą, więc postanowiliśmy gdzie indziej uzupełnić poziom kofeiny. Tak trafiliśmy na pokaz przygotowywania artystycznej kawy latte w barze Od Nowy. Bardzo miły pan Wojtek przyrządził nam efektownie wyglądającą kawę, zaś gdy Jarek sięgnął po portfel usłyszeliśmy, że jesteśmy dziś gośćmi pokazu i żadnej zapłaty nie trzeba. Fajnie! A kawa była naprawdę przepyszna.


Przyszedł czas na koncert. Do tej pory nie wspomniałam Wam o tym, bo trochę się tego wstydzę, mianowicie chociaż dużo o Kari Amirian słyszałam, jakoś nie kojarzyłam jej nazwiska z żadną muzyką. Miałam już parę razy zamiar sprawdzić na youtube, jaką muzykę wykonuje, ale jakoś się nie zeszło. Mógłby ktoś powiedzieć, że starając się wygrać wejściówkę na koncert nieznanej mi bliżej wykonawczyni odebrałam ją osobie, która jest jej fanem i o takiej szansie marzy. Może i tak, ale miałam przeświadczenie, że muzyka mi się spodoba, a idea pójścia na koncert "w ciemno" bardzo mi odpowiadała. Zapodałam sobie tylko jeden przypadkowy kawałek, żeby sprawdzić, czy mogę na jej koncert zabrać męża, który jest znacznie bardziej ode mnie wybredny, po czym stwierdziłam, że się nadaje i więcej nie słuchałam. Efekt był niesamowity. Muzyka Kari jest magiczna, głęboka i porywająca. Byłam zachwycona i szczęśliwa.

Zabawne, że całe to wieczorne wyjście nie kosztowało nas ani grosza. Październik miesiącem oszczędzania ;)

sobota, 20 października 2012

Wesele

Śpieszę ze spóźnioną relacją o weselu Agi i Damiana, na którym mieliśmy przyjemność gościć w ubiegłą sobotę.

Wesele było wyjątkowe, choćby z tego względu, że ślub brała Aga, którą moje dzieci kochają nade wszystko. Ponadto Aga i Damian wybrali sobie na ślub tę samą datę, co my, czyli 13 października. Wszak nasz przykład znakomicie świadczy o tym, że nie może być mowy o żadnej pechowej trzynastce! :)

Danusia została zaproszona do ekipy podającej obrączki, co ją wprawiło w ogromną dumę. Staś i Emilka byli troszkę rozczarowani, że oni nie, ale nie robili z tego powodu scen. Zatem trzeba było Danusię, a więc i całą resztę, odpowiednio wystroić. Na sukienki dla panienek wydałam tyle, że dla mnie już nie starczyło i zamierzałam iść w jednej ze starych. Ale w ostatniej chwili pękłam i kupiłam sobie również nowy łaszek. Co zabawne, 3/4 pań miało suknie w podobnym do mojej kolorze. Zupełnie nieświadoma byłam, że jest tak popularny w tym sezonie ;)
Gotowi do wyjścia na zabawę


Staś bardzo chętnie wskoczył w garnitur, gdyż we własnym mniemaniu wygląda w nim jak James Bond. Poniżej zdjęcie w stylu agenta 007, o które poprosił mnie Staś:
 

Sobotni dzień był piękny, słoneczny i ciepły, podobnie jak w dniu naszego ślubu 11 lat temu. Zebraliśmy się wszyscy w niedużym kościółku w rodzinnej miejscowości mojego męża. Danusia była trochę zestresowana swoją poważną funkcją. Przyznajcie, że prezentuje się bardzo poważnie.


Ślub był bardzo pogodny i w miłym nastroju, również dzięki niespodziewanym gościom, którzy nawiedzili kościół i skradali się na swych miękkich łapach, wywołując uśmiechy na twarzach uczestników.
Jeden z dwóch kociaków, szwendających się po kościele
Jeden z kotków upodobał sobie klęcznik młodej pary, wymoszczony miękkimi materiami. Może po prostu lubi być w centrum uwagi?
Po uroczystości wyruszyliśmy na imprezę do remizy. Goście byli witani szampanem, a dzieci dostały "Picolo" - były zachwycone, że są traktowane, jak dorośli.

Następnie sypnął się deszcz monet, a dzieci pomagały w zbieraniu.

A potem już tylko huczna zabawa.

Było mnóstwo dzieci, więc nasze miały się z kim bawić, pojawiały się tylko co jakiś czas napić się lub coś przekąsić, i znowu w długą. Jaka to wygoda mieć już takie duże dzieci!
Emilka padła o 23, chociaż bardzo chciała dotrwać do oczepin, a potem spała wraz z innymi "padłymi" dziećmi na wspólnym materacu, w formie sardynek w puszce.

Danusia i Staś twardo trzymali się do samego rana, dzięki czemu mogli wziąć udział w łapaniu welonu i muszki:
Danusia łapie welon, nieskutecznie na szczęście

Staś czyha na muszkę

Może następnym razem się uda
Do domu wróciliśmy o 4 rano, odespaliśmy troszkę, i znowu w tany!




A gdy zespół już podziękował i sobie poszedł, znalazło się zastępstwo...

Agnieszce i Damianowi życzymy pięknej, szczęśliwej, wspólnej drogi życia!

czwartek, 11 października 2012

Motyle w basenie


Na zajęcia aqua-aerobicu przychodzą dziewczęta i kobiety w każdym wieku, jedne jeszcze w warkoczykach, inne już całkiem siwe.

Przyglądałam się im dzisiaj, jak stały w rzędzie - z jedną ręką opartą o krawędź basenu, drugą ręką na biodrze, noga w bok - nieśmiało uśmiechnięte, poruszające się z wdziękiem, niezależnie od wieku i tuszy. Wtedy przez chwilkę dostrzegłam w nich 5-letnie baletnice, które tkwią głęboko w nich.

O takie:



wtorek, 9 października 2012

Mela

Cofnijmy się wstecz do lata, gdy moja rodzinka wyjechała na wieś, zostawiając mnie na parę dni samą, gdyż nie miałam wtedy urlopu. Jako wyrodna matka i żona szczerze cieszyłam się z tej chwili wytchnienia. Fajnie było przez jakiś czas nikogo nie karmić, po nikim nie sprzątać ani nie godzić spierających się maludów. Tak się złożyło, że właśnie wtedy moja bardzo dobra koleżanka ze studiów Małgosia, z którą ostatnio miałam sporadyczny kontakt, założyła konto na fejsie, o czym zostałam natychmiast powiadomiona przez wszelkie możliwe automaty, więc szybciutko się z nią umówiłam na piwo. Miałyśmy nauczkę umawiania się w stylu "to się zdzwonimy", bo zazwyczaj to zdzwanianie trwało parę lat, zatem nie ma zmiłuj, spotykamy się po południu i już. Podczas bardzo miłego spotkania przerzucałyśmy się opowieściami o sobie i o wspólnych znajomych, nadrabiając szybko zaległości. Przy okazji doszłyśmy do wniosku, że z dawnych czasów brakuje nam chodzenia na koncerty, żadna z nas od dawna nie zaliczyła żadnego, głównie dlatego, że nie mamy z kim, bo nasi faceci "nie i już". Ale skoro jest nas dwie, to już mamy z kim. Więc gdy dowiedziałam się, że Mela Koteluk będzie koncertować w Toruniu, podesłałam Gosi parę kawałków do posłuchania. Stwierdziła, że chętnie pójdzie.

Bilety miałam kupić już na tydzień przed koncertem, ale się nie wyrobiłam - na drodze rozkraczyła się zmywarka i inne zawalidrogi. Mąż się zgodził kupić podczas jednej ze swoich rundek rowerowych. Złapał go deszcz, a bilety miał w kieszeni kurtki, więc kompletnie przemokły. Wiele serca włożyłam w ich osuszenie :)


Deszcz lał również gdy jechałyśmy na koncert, ale gdy wysiadałyśmy na starówce, już nie padało. Gdy dotarłyśmy do Lizarda, było już pełno ludzi. Jakoś nie przyszło nam do głowy, by zarezerwować sobie stolik, czy coś - bo mało bywałe jesteśmy. Wobec tego zakupiłyśmy piwo i przycupnęłyśmy na schodkach z boku sceny, ciesząc się, że mamy takie świetne miejsce. No niby fajne, bo blisko kapeli, ale za to całe nagłośnienie było skierowane na publikę, więc tam gdzie siedziałyśmy, słychać było dobrze perkusję, a wokal znacznie słabiej. Melę przez cały czas zasłaniał nam gitarzysta. Ale za to było dobrze widać perkusistę, co szczególnie podczas jego solówki robiło ogromne wrażenie.

Gosia i ja przycupnięte na schodkach

Koncert był magiczny. Mela, kobieta o bardzo subtelnej urodzie i niezwykle czystym głosie wprowadziła publiczność w niesamowity nastrój. Oprócz piosenek, znanych wszystkim z płyty, zaśpiewała też parę świetnie zaaranżowanych coverów. Bez bisów się nie obyło, publiczność nie dała zespołowi szybko skończyć koncertu. Ale najbardziej utkwił mi w pamięci ten solowy popis perkusisty, ach! :)

Co się zmieniło od czasów, gdy wspólnie z Gosią chodziłyśmy na koncerty, jeździłyśmy na festiwale, a nawet raz zaliczyłyśmy wakacje jako gruppies?
Pomijając to, że jesteśmy starsze i od siedzenia na schodkach trochę zdrętwiałyśmy... ale o tym sza! ;)
"Za naszych czasów" na koncertach się nie siadało, chyba że był to koncert jazzowy albo muzyki klasycznej. Może i wygodniej wsłuchiwać się w muzykę siedząc, ale inaczej przeżywa się ją kołysząc się w rytmie muzyki.
A poza tym namnożyła się jakaś okropna ilość fotografów. Nie mówię o takich z "małpkami" albo komórkami. Znaczna część publiczności wypakowała aparaty z ogromnymi obiektywami i dalejże robić zdjęcia, kręcąc się przed naszym miejscem w loży. Oczywiście z serca zazdroszczę, a swoją małpkę wyjęłam po kryjomu, cyknęłam powyższą fotkę i czym prędzej schowałam.

Cieszę się z miłych wspomnień z koncertu i już szukam kolejnego, na który się z Gosią wybierzemy :)

sobota, 6 października 2012

Znamię

Wczoraj oglądaliśmy całą rodziną "Jak wytresować smoka". Dzieci to uwielbiają, a ja, muszę przyznać, że też nawet to lubię. Cała trójka obsiada mnie wtedy dookoła, przykrywamy się wspólnie kocem i przytulamy.

W pewnej chwili, w filmie padło słowo "znamię", na co Staś zareagował:

- Ja też mam znamię! - zawołał z dumą i zaczął podwijać nogawkę, żeby je zademonstrować. - Mamo, po kim mam to znamię?
- Po Babci Marysi - odpowiedziałam, bo moja Mama miała identyczne.

Jakiś czas później, Emilka odsłania ramionko i pyta:

- Mamo, a po kim ja mam znamię?
- Yyyyy... Po szczepionce!

Chociaż, w rzeczy samej, to znamię jest u nas rodzinne ;)

piątek, 5 października 2012

Fit up


Parę dni temu zadzwoniła do mnie sąsiadka, przypominając mi, że jeszcze w czasie wakacji wyraziłam chęć chodzenia z nią na basen, a właśnie rozpoczęły się zajęcia, o których rozmawiałyśmy. Ups… skoro wyraziłam chęć, to wypada chociaż spróbować, no nie? Zwłaszcza, że basen parę minut drogi od nas (jeszcze tam nie byłam), a sąsiadka miła.
 
Doładowanie już przepełnionego grafiku to dla mnie spore wyzwanie. Wczoraj ledwo zdążyłam się ze wszystkim uporać na czas. O 19 dopiero wchodziłam pod prysznic, a było to konieczne, bo ostatnio wciąż chodzę w spodniach, więc nogi wymagały pewnej uwagi, zanim je odsłonię. W związku z tym, nie zdążyłam nawet dzieciom przygotować kolacji. Wyjątkowo zrobiły sobie same, przy okazji ucząc się samodzielności (nie ma to jak znaleźć plusy swego zaniedbania). Szybko ubrałam się, wrzuciłam co trzeba do plecaka i galopem (czy „galopem” nie jest słowem najczęściej przeze mnie używanym w ostatnim czasie?) pomknęłam wraz z sąsiadką na basen, ignorując deszcz, wichurę, ciemność i coraz bardziej panoszącą się dookoła jesień.

Na zajęcia przyszło bardzo dużo pań, ponad 30. Niestety przy basenie nie ma przebieralni, jest tylko wspólna szatnia, co jest dość okropne. Ale to był jedyny negatyw (nie twierdzę, że mały).

Średnia wieku uczestniczek była raczej wysoka. Dość stwierdzić, że ja ją zaniżałam, a to już coś znaczy. Nastawiłam się więc na relaks i odprężenie. Początek mnie nie zaskoczył, powolna rozgrzewka to właśnie to, czego się spodziewałam. Za to po chwili zaczął się niezły wycisk. Prawdą jest, że niewiele w ostatnim czasie ćwiczyłam. Praktykowałam jedynie moje ulubione formy ruchu, czyli spacer i rower, więc moja kondycja pozostawia wiele do życzenia. Musiałam się sprężyć, żeby dotrzymać tempa instruktorce. Najpierw 20 minut machania ciężarkami w podskokach, potem kolejne 20 minut intensywnego machania nogami (z makaronikiem, o ile wiecie o czym mowa ;)), dość że ledwo z tego basenu wypełzłam, czując całkiem przyjemne zmęczenie wszystkich mięśni. Ba, miałam wrażenie, że przynajmniej kilogram zostawiłam w basenie... ale tylko do momentu wyjścia z wody, gdy prawo Archimedesa przestało działać. Potem dzielnie stawiłam czoła traumatycznej szatni. Liczę na to, że się uodpornię, albo znajdę sposób na nie oglądanie i nie pokazywanie ;)

Po powrocie do domu okazało się, że dzieci grzecznie zrobiły i zjadły kolację, a nawet mąż sam sobie coś przygotował. Może więc moje wieczorne wyjścia będą miały efekty nie tylko kondycyjne.

Dziś mięśnie bolą mnie tylko trochę. Bardziej odczuwam ból łydki, stłuczonej wczoraj na rowerze. No i palce rąk bolą od wściekłego ściskania ciężarków (nie mogłam tego opanować podczas ćwiczeń).

A jeśli ktoś nie wie (ja nie wiedziałam, chociaż znam ten sprzęt), makaron do ćwiczeń w basenie wygląda tak:


środa, 3 października 2012

Życie stało się prostsze

Po pierwsze - zmywarka, jest już podłączona i pierwszy kurs ma za sobą. Ulżyło mi! Naczynia wyjęłam czyściutkie, lśniące, bez zarzutu. Mam nadzieję, że będzie w tym lepsza od swej poprzedniczki. W każdym razie jest od niej zdecydowanie cichsza.

Po drugie, postanowiłam ogarnąć chaos, który od września zapanował w naszym domu i zamówiłam MaMy Kalendarz. Dotarł dziś do nas i od razu wkręciłyśmy się z dziewczynami w planowanie najbliższych tygodni.
Fajne w tym kalendarzu jest to, że każdy członek rodziny ma miejsce na swój harmonogram (tak się składa, że kalendarz przeznaczony jest akurat dla 5-osobowej rodziny). Różnym aktywnościom odpowiadają naklejeczki, które umieszcza się w odpowiednich polach, z czym sobie świetnie radzi nawet nasza jeszcze-nie-sześciolatka. Gdy pierwszy raz zobaczyłam kalendarz, pomyślałam, że to coś dla uporządkowanych mam, które wszystko muszą mieć dopracowane na cacy, a ja taka nie jestem, nawet w przybliżeniu. Jednak ostatnio organizacja zwykłego dnia stała się dla mnie zbyt skomplikowana, by to ogarnąć. Ten rodzinny kalendarz wydał mi się kołem ratunkowym, którego mi potrzeba. Dam Wam znać za jakiś czas, jak się sprawdza. Mam nadzieję, że sama stanę się bardziej usystematyzowana, jak również, że uda mi się to zaszczepić rodzinie.

Twórczynie kalendarza mają też świetny pomysł na karty motywacyjne, które można sobie pobrać z ich strony - według mnie to rewelacja. Natomiast przygotowywanie ubrań dzieciom na cały tydzień dzięki specjalnym zawieszkom, to stopień usystematyzowania który mnie o niebo przerasta - i niech tak zostanie ;) Ale może Wam się spodoba:


Tak więc mamy dziś pamiętny dzień - nie dość, że ułatwiliśmy sobie życie zmywarką i kalendarzem, to jeszcze zaczęliśmy czytać Harry'ego Pottera, który pewnie będzie nam towarzyszył przez długie miesiące, a może i lata. Nie zdziwcie się, jeśli za jakiś czas zmugoleję.

A na jutro w kalendarzu wkleiłam sobie naklejkę przedstawiającą pływaka :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...