Strony

wtorek, 30 maja 2006

Zmora moja podokienna

W moim biurze mam okno w suficie. Po wybudowaniu nowej siedziby firmy, właśnie ten pokój sobie wybrałam, mając do wyboru okno w ścianie albo w suficie. W poprzednim pokoju miałam okno za plecami i bardzo mi przeszkadzało to, że słońce latem świeci mi wprost na monitor. Jak sądziłam, przy oknie w suficie da się tego uniknąć. Okazało się, że się myliłam. Od czerwca do września przesuwam monitor po biurku, żeby móc coś dojrzeć na ekranie. Ale nie to jest najgorsze.

Pewnego dnia, ubiegłorocznej wiosny, wchodzę do firmy i cóż widzę: przez zamknięte drzwi mojego biura wylewa się woda! Tętno mi podskoczyło. Rzecz jasna zapomniałam zamknąć okna wychodząc, a w nocy nadeszła ulewa... Papiery na biurku przemokły, wykładzina na podłodze chlupotała przy chodzeniu, telefon i kalkulator szlag trafił. Nie wiem, jakim cudem powódź ominęła te droższe urządzenia, czyli komputer, monitor i skaner. Potok wody kończył się na 2 cm przed skanerem i resztą sprzętu. To doprawdy jakiś cud.

Na szczęście nie żądano ode mnie zapłaty za uszkodzony telefon, a w kalkulatorze wystarczyło wymienić baterie. Ale i tak tego dnia rozpoczął się koszmar, który dręczy mnie do dziś. Za każdym razem, gdy zaczyna padać deszcz, mnie zaczyna męczyć pytanie: zamknęłam to okno czy nie? Ile nocy już przez to nie przespałam... Nieważne, że mogę być pewna, że okno zamknęłam. I tak w środku nocy dręczą mnie wizje ulewy, spłukującej wszystko, co mam na biurku. Kiedyś zepsułam sobie w ten sposób miły wyjazd weekendowy, obdzwaniając wszystkich znajomych z pytaniem, czy w Toruniu też pada. Musieliśmy wrócić szybciej, po drodze zahaczając o moje biuro. Okno oczywiście było zamknięte, a i tak w Toruniu nie padało.

Nie wyobrażacie sobie, jaka to udręka... Wczorajsza noc była właśnie taka. Wiedziałam, że poprzedniego dnia nawet nie otworzyłam okna, bo było strasznie zimno. Mimo to zadręczałam się w nocy wizjami potopu. I tak jest przez całe lato. Bo naprawdę trudno wytrzymać w dzień przy zamkniętym oknie. No i niby udaje mi się pamiętać o zamknięciu okna przed wyjściem, bo od tamtego pamiętnego razu potop się nie powtórzył, ale nie zmniejsza to mojej nocnej udręki.

Lato idzie... nie ma na to rady ;)

piątek, 26 maja 2006

Sen ekstremalny

Po powrocie z pracy do domu stwierdziłam, że mam całkowicie rozładowane baterie i muszę się choć na chwilę położyć. Dzieci były zajęte rysowaniem, miałam więc szansę na parę minut drzemki. Położyłam się więc. Oczywiście Danusia natychmiast wychwyciła swoim niepojętym radarem, że mama znajduje się w pozycji poziomej, więc szybko do mnie dołączyła. Najpierw zajęła się moimi rękami, bijąc nimi "brawo!". Nie przeszkadzało mi to w drzemce. Następnie usiadła na mnie okrakiem i bawiła się w jazdę konną, przy czym bierność konia zupełnie jej nie przeszkadzała. Ja nadal śpię. Wtedy dołączył do niej Staś i oboje próbowali mnie zreanimować, robiąc sztuczne oddychanie usta - brzuch mamy. Okrrrropnie śmieszne. Potem dzieci przyniosły wyjątkowo jazgotliwe urządzenie grające (które zazwyczaj trzymam wysoko na szafie) i przygrywały mi na nim do snu. Ale co tam, przecież mama tak zaprawiona w bojach jak ja, potrafi się zdrzemnąć w każdej sytuacji. I chociaż przez cały czas byłam świadoma tego, co się wokół mnie dzieje, przysięgam, że spałam, a nawet coś mi się śniło.

Po 15 minutach zerwałam się z łóżka wypoczęta i świeża jak skowronek. Zdolności matki maluchów na dowolnym polu są trudne do przecenienia. Pomyśleć, że niektórym przeszkadza w zaśnięciu remont u sąsiada albo kosiarka pracująca za oknem!

poniedziałek, 22 maja 2006

Shrek się nie zna

Staś dość niefrasobliwie poczynał sobie z czytaną przeze mnie książką, więc mu wytłumaczyłam, na czym polega szacunek do książek i czym się różnią książki od gazet. Po naszej rozmowie Staś musiał jeszcze przez jakiś czas rozmyślać nad tym tematem, gdyż wieczorem podszedł do mnie i powiedział:

- Wiesz mamo, a Shrek nie rozumie, że książki trzeba szanować.
- Tak? A dlaczego? - nie załapałam.
- Bo Shrek czytał książkę, a później wyrwał z niej kartkę, wrzucił do ubikacji i spłukał!

Jasne, olśniło mnie - to jedna z pierwszych scen w filmie. Czujny ten mój synek! Na szczęście nie wpadł na to, co Shrek zrobił z wyrwaną kartką, zanim ją wrzucił do ubikacji ;)

Shrek jest ostatnio idolem moich dzieci. Nie mam pojęcia, ile razy w ciągu ostatniego miesiąca obejrzały obie części tego filmu. Aż dziwne, że nie zrobiły się od tego zupełnie zielone... Mam nadzieję, że mimo to ten ogr nie jest dla nich wzorcem do naśladowania, bo pomimo wrodzonego uroku, niespecjalnie się do tego nadaje. Dziwi mnie nawet, że został wybrany do firmowania kampanii "Pij mleko!". Przecież taki Shrek, gdyby przed nim postawiono szklankę mleka, to by co najwyżej splunął i zażądał przecieru z dżdżownic. Natomiast świetnie w tej kampanii sprawdziłby się Leon Zawodowiec, dla którego mleko było podstawią żywienia, czemu zawdzięczał swój refleks, celność i ogólną sprawność fizyczną. Leona pominięto, wybrano Shreka. Gdzie tu logika? ;)

piątek, 19 maja 2006

Dzień jak nie codzień... na szczęście

Wczorajszy dzień zaczął się bardzo przyjemnie typową pobudką w wykonaniu Danusi, czyli obsypywaniem mnie całusami tak długo, aż otworzyłam oczy. Budzik tego dnia miał wolne, gdyż musiałam zostać z chorymi dziećmi w domu. No cóż, zdarzają się gorsze przykrości, niż wolny dzień w środku tygodnia. Z rutyny porannego krzątania się po domu wyrwał mnie telefon mojej szefowej, aktualnie przebywającej w Krakowie. Ona i szef wyjechali tam by się spotkać z ważnymi gośćmi z Japonii, którzy mieli przylecieć o godz. 9.55. Taką godzinę przynajmniej podałam szefowej. Jak się okazało na lotnisku, takiego przylotu brak, a najbliższy samolot z Frankfurtu jest dopiero za parę godzin. Szefowa nie ukrywała irytacji tym faktem, jak również tym, że jej telefon nie zastał mnie w pracy. Omdlenie z powodu stresu odłożyłam na później, musiałam szybko pojechać do pracy i sprawdzić, gdzie leży błąd. Na szczęście mój mąż jeszcze był w domu i zrozumiał powagę sytuacji. Ubraliśmy szybko dzieciaki i pojechaliśmy. W pracy zajęłam się przekopywaniem korespondencji i kolejnymi telefonami do Japonii, a dzieciaki zwiedzaniem kolejnych pomieszczeń i oczarowywaniem pracujących tam pań. Okazało się, że wina ewidentnie leżała po mojej stronie, gdyż z korespondencji wyraźnie wynika, że przylot miał mieć miejsce o 20. Wskutek mojej pomyłki szefostwo musiało przyjechać dzień wcześniej do Krakowa. Mam cichą nadzieję, że nie skasują mnie za nocleg w hotelu...

Ale nie był to koniec atrakcji, przewidziany na ten dzień.

Jarek wrócił z pracy, skarżąc się na złe samopoczucie. Coś go dławiło, gardło bolało, czuł się osłabiony. Ja musiałam biec na angielski. W drodze na lekcję odebrałam telefon od Jarka, który powiedział, że czuje się okropnie i boi się, że zasłabnie.

- Tak więc gdy odbierzesz telefon ode mnie i nie będę się odzywał, to wiesz co robić.
- Mam wezwać pogotowie?
- Koniecznie.

Ta rozmowa lekko podniosła mi ciśnienie. Zaczęłam obmyślać plan działania, tak na wszelki wypadek. Zadzwoniłam jeszcze przed rozpoczęciem lekcji. Jarek stwierdził, że czuje się trochę lepiej, właśnie robił sobie obiad.

Lekcja trwa. Nagle - dzwoni mój telefon. To mój mąż. Zanim zdążyłam odebrać - rozłączył się. Dzwonię do niego - połączenie nieudane. Za chwilę na szczęście udało mi się dodzwonić.

- Jarek, mam wzywać pogotowie? - mówię trzęsącym się głosem
- Nie, to Danusia dorwała się do komórki.

No to niezły skok ciśnienia załatwili mi we dwoje. Uffff...

W drodze do domu wstępuję do drogerii i kupuję farbę do włosów. Ale ku mojemu zdziwieniu okazało się, że nadal siwych włosów brak. Prędzej wyłysieję niż osiwieję. Powinnam się pewnie z tego cieszyć... Ale coś mi mówi, że gdyby to był deszczowy październik albo szarobury luty, moje włosy bardziej by ucierpiały. Ten maj stanowczo dobrze na mnie działa.

I tym optymistycznym akcentem kończę tę przydługą notkę.

(Obawiam się, że ten optymizm minie mi najdalej w poniedziałek, po powrocie szefostwa...)

wtorek, 16 maja 2006

Dlaczego mnie nie ma?

Otóż nie ma mnie, bo Staś znów jest chory. Choruje z małymi przerwami od 3 tygodni. Trudno mi uwierzyć, że jesień, zima i wczesna wiosna minęły bez żadnych choróbsk, a gdy w końcu jest ciepło, Staś wciąż choruje. Na zmianę z mężem chodzimy do pracy, bo wszystkie znane nam opiekunki wyjechały na zachód. Pracuję po 3 -4 godziny, będąc na zwolnieniu, ale i tak w pracy patrzą na to krzywo. A może sobie to wmawiam?

Wybaczcie więc, że nie odpowiadam na komentarze... 

piątek, 12 maja 2006

Pozytywnie

Ta cała bujność za oknem, przesycona zapachami nastroiła mnie bardzo pozytywnie do życia. Nie daję się nawet zastraszyć tym, którzy czarno widzą moją przyszłość, przewidując traumatyczne przeżycia Danusi, skazanej na młodsze rodzeństwo w chwili, gdy potrzebuje mamy na wyłączność. A ja wierzę, że wrażliwość mojej córci nie będzie źródłem problemów (choć i te mogą się zdarzyć), ale głównie miłości i czułości dla maleństwa. W dziwny sposób wróciła też mi wiara we własne siły, która w ostatnim czasie była mocno nadwątlona. Wiem, że dam radę - czyż mam inne wyjście?

Gdy zdarza mi się podnieść głos, Staś upomina mnie, bym się nie denerwowała, bo Dzidzia też się zdenerwuje. Podobnie, gdy ktokolwiek w domu (włącznie z nim samym) przeholuje z hałasowaniem, podchodzi do mnie i głaszcze brzuszek, żeby uspokoić Dzidzię. Za każdym razem mnie to rozczula. Sami widzicie, że niegroźne mi negatywne wibracje :)

Palce mnie świerzbią, żeby nimi pogrzebać w ziemi, powyrywać chwasty, siać coś, podlewać... Dopiero teraz widzę, jak nie doceniałam dzieciństwa w domu z ogródkiem, gdzie wystarczyło wyjść z domu, żeby narwać fasolki na obiad (z bułką tartą i masłem - w sezonie nie jadałam nic innego). Teraz... cóż, chyba przynajmniej posadzę kwiaty na balkonie, niech to będzie namiastką.

Wczoraj płakałam... ale to nieważne. Będzie dobrze. Niech tylko skończą się te okropne mdłości.

czwartek, 11 maja 2006

ATOKTO

Pewnie z niecierpliwością oczekujecie rozwiązania wczorajszej zagadki, a więc pozwólcie, że udzielę zbiorowej odpowiedzi na komentarze.

A więc atokto to... Album ze zdjęciami :). Danuśka uwielbia przeglądać zdjęcia, a ja wtedy wskazując palcem na poszczególne osoby na zdjęciach pytam "A to kto?", na co Danusia odpowiada: Ciachoś, mamusia, Aguś, Igol i tak dalej.
Przyznaję, że zagadka była trudna. Dobrym tropem poszły osoby, które strzelały w lustro, telewizor oraz domofon i telefon :)

Uwaga: zajrzałam do komentarzy i widzę, że przed chwilą pojawiła się prawidłowa odpowiedź, której udzieliła MONII! Gratuluję serdecznie i jestem pełna podziwu. W nagrodę Danusia przesyła wirtualne buziaki!

rozarozaroza 

środa, 10 maja 2006

Dana mówi

Ponieważ ten blog jest przede wszystko kroniką moich dzieci, nie mogę pominąć ważnego etapu rozwoju, w którym w tej chwili jest Danusia. A konkretnie - od paru tygodni zrobiła się z niej mała gaduła. Czasami nawija do siebie w swoim własnym języku, a ja słucham i zwijam się ze śmiechu. Coraz częściej jednak mówi do nas zupełnie zrozumiale.

Jej ulubione słowa to "prawda" i "dobra". Gdy tylko usłyszy, jak ktoś kończy zdanie mówiąc "prawda?" odpowiada dobitnie "Labda!", a na "dobra?" odpowiada "Lobla!".  Podoba mi się to do tego stopnia, że specjalnie nadużywam tych słów, żeby osiągnąć wrażenie dialogu.

Na Stasia mówi czarująco "Ciacho", od pewnego czasu zdrabniając to do "Ciachoś". Zdrabnia też inne słowa, na przykład "jajoś" zamiast "jajeczko". Do rodziców czule zwraca się per "mamusia" i "tatuś". Ale nie potrafi wypowiedzieć swojego imienia. Zapytana wprost "kto to?" odpowiada "Mamusia" zamiast "Danusia". Mam nadzieję, że nie znaczy to, że się ze mną w jakiś sposób utożsamia ;).

Ostatnio córka szwagierki zapytała mnie, co w Danusi języku oznacza "Le". Musiałam odpowiedzieć, że nie mam pojęcia. Szybko jednak się wyjaśniło, że "Le", to znaczy "Shrek", oglądany ostatnio przez moje dzieci prawie bez przerwy. Aż dziwne, że nie zrobiły się od tego zielone na buzi...

Zasada jest taka, że jeśli Danusia czegoś chce, to na pewno znajdzie sposób, żeby to przekazać. I w gruncie rzeczy o to chodzi w komunikacji międzyludzkiej ;). Kiedy już w żaden sposób nie mogę zrozumieć, o czym ona do mnie rozmawia, wtedy pytam Stasia, który chyba ma zadatki na tłumacza.

A na zakończenie mam dla Was zagadkę. Co w języku Danusi oznacza "atokto"? Podpowiem, że nie ma to absolutnie żadnego związku z brzmieniem tego słowa w naszym języku, ale można wydedukować logicznie, o co chodzi. Jeśli prawidłowa odpowiedź nie pojawi się wcześniej, to podam ją jutro rano.

Jeszcze jeden bonus - kartka z okienka dobrych wiadomości w żłobku:



Śpiew Danusi w zapisie fonetycznym wygląda tak:

Abololosia labo lubila
la lalala la
polele polele

Nawet mnie nie pytajcie, jaka to piosenka, bo nie mam pojęcia ;).

poniedziałek, 8 maja 2006

Mlecznie

Podczas majowego spaceru, pomagam Stasiowi zrobić bukiet z mleczy. Przy okazji mu tłumaczę:

- Stasiu, te kwiatki nazywają się mlecze, a gdy przekwitną, zrobią się z nich dmuchawce.

Mój mąż patrzy na mnie z dezaprobatą.

- Nie rób dziecku wody z mózgu!
- Ale o co chodzi? - pytam zdziwiona.
- Przecież mlecze i dmuchawce to dwa różne gatunki roślin!

Popatrzyłam badawczo na Jarka, czy nie robi sobie ze mnie żartów. Niestety mówił serio. Dość dziwna jest jego nieznajomość tematu, zwłaszcza, że wychował się prawie na wsi.
Widać rodzice nie pozwolili mu chować królików...



piątek, 5 maja 2006

Politycznie

Staś znalazł na dworze przegniły, bury, poszarpany, ubiegłoroczny liść.

- Patrz, mamusiu, jaki piękny listek! - zawołał z zachwytem. - Wiesz, że on przynosi szczęście?
- Naprawdę?
- Tak, mamo, bo to jest polityczna koniczynka!

Chyba muszę Stasiowi przykrócić TVN24. Obawiam się zresztą, że wszelkie programy informacyjne stracą w najbliższym czasie na oglądalności, ponieważ oglądanie tworzącego się obecnie rządu to czysty masochizm. Nawet czterolistna koniczyna nam nie pomoże...

czwartek, 4 maja 2006

Oczekiwanie

Napisanie odpowiedzi na wszystkie komentarze zajęła mi pół dnia, więc niewiele czasu mi zostało na posta. Jeszcze raz wszystkim Wam dziękuję za ciepłe słowa - miło mi, że cieszycie się razem z nami. Szczególnie miłe jest to, że tylu czytających wyszło z ukrycia, żeby nam pogratulować. Dla Was wszystkich ogromne buziaki!

Dzieci dowiedziały się o Maluszku w drugiej kolejności, zaraz po tatusiu. Danusia chyba nie wie, o co z tym brzuszkiem chodzi. Może gdy urośnie większy i zacznie się ruszać, łatwiej jej będzie zrozumieć, że ma tam w środku rodzeństwo. A Staś, po chwilowym zaskoczeniu ucieszył się ogromnie. Teraz często wspomina czas, gdy on był w brzuszku u mamusi (podobno wszystko pamięta). Gdy broi lub mnie czymś zamęcza, skutkuje przypomnienie mu, że mama ma w brzuszku Maleństwo i nie wolno jej denerwować ani męczyć. Myślę, że instynktownie wie, że trzeba mamę w tym stanie oszczędzać. Kochany jest, ten mały mężczyzna :). Wybór imion mamy już z głowy, bo Staś nie uznaje dyskusji w tym temacie: będzie Adaś albo Julka. Ładnie, prawda?

Aktualnie przerabaiam mdłości, skoki nastrojów, łzy z byle powodu, ale tam w środku jestem bardzo szczęśliwa.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...