Strony

środa, 24 kwietnia 2013

Ośmioletnia asystentka

Jako że trwają właśnie egzaminy gimnazjalne, dzieciaki z podstawówki nie mają normalnych lekcji, tylko chodzą sobie na różne wycieczki. Nie mam nic przeciwko wycieczkom, a nawet wręcz przeciwnie. Natomiast moim zdaniem można to inaczej organizacyjnie rozwiązać, niż wymuszać na dzieciach tułaczkę akurat w te dni. Poza tym wycieczka kończy się około południa, a do świetlicy można wejść dopiero o 13.30, więc jak zagospodarować dziecku ten czas? Pewnie szczęśliwi "posiadacze" babć i dziadków nie mają z tym najmniejszego problemu, ale ja mam i pewnie wielu innych rodziców również.

Danusia skończyła dziś zajęcia przed 11, a potem przez dwie godziny przechowywałam ją u siebie w pracy. Trochę się nudziła, trochę mi przeszkadzała, ale za to fotka z jej pobytu u mnie wyszła całkiem ładna i niech to będzie zauważalnym plusem egzaminów gimnazjalnych ;)


niedziela, 21 kwietnia 2013

Gdybym był mamą...

Sobota. Staś pomaga mi w obowiązkach domowych.
(W niektórych pomaga mi chętnie, w innych mniej - na przykład wyrzucania śmieci i odkurzania nie znosi)

- Mamo, a jak mnie już nauczysz robić pranie, gotować i zmywać naczynia, to możemy się kiedyś zamienić na jeden dzień? Chciałbym zobaczyć jak to jest przez cały dzień sprzątać i gotować. A ty będziesz sobie grała na komputerze i bawiła się LEGO. Tylko musisz nauczyć się grać w Minecrafta, bo w to gram najczęściej.

No cóż, może dam się namówić ;)


czwartek, 18 kwietnia 2013

Sztuka latania

Bolący kręgosłup, zmęczone mięśnie, poczucie wyczerpania. I ogromna satysfakcja, bo nauczyłam Emilkę jeździć na rowerze!

Początki były trudne. Emilka przyzwyczajona była do bocznych kółek i panicznie bała się jeździć bez nich. Tłumaczyłam jej, że jazda na rowerze to bardzo prosta sprawa, że w pewnym momencie zaskoczy jej w mózgu jakiś mały przełącznik i już nigdy nie zapomni, jak się jeździ. Ale zanim ten pstryczek zaskoczył, musiałam się sporo nabiegać.


Zaczęłyśmy na osiedlowych ścieżkach i chodnikach, pełnych przeszkód w postaci dziur i wyrw, przechodniów i ich piesków oraz lśniących samochodów na poboczu, czekających wręcz aż jakaś część rowerka je zarysuje. Widząc, że się trochę męczymy, jakaś życzliwa pani doradziła nam, byśmy poszły na bieżnię przy szkole. Bieżnia jest miękka, równa i przestronna. Świetny pomysł, który polecam wszystkim trenerom jazdy na rowerze.

Na bieżni było już dużo lepiej, jednak przez długi czas musiałam trzymać Emilkę lub rower, bo nie była w stanie przejechać nawet metra. Wszelkie próby usamodzielnienia jej kończyły się o tak:





Rodzeństwo gorliwie kibicowało Emilce...

 a ja biegałam, biegałam i biegałam, aż w końcu...


Udało się! Emilka jechała sama na tyle długo, że zdążyłam ją dogonić i zrobić zdjęcie. Ale po chwili znowu BUM!


Pomimo upadku na buzi gości szeroki uśmiech.
Po godzinie prób, Emilka potrafiła już przejechać całą bieżnię. Obie pękałyśmy z dumy. Nie umiała jednak startować - musiałam ją za każdym razem rozpędzić, zanim złapała równowagę. Zaś zsiadanie z roweru kończyło się tym, że Emi lądowała na ziemi, a rower lądował na niej. Ale nie od razu Kraków zbudowano. Poszliśmy więc na zasłużone lody, pierwsze plenerowe tej wiosny, by następnego dnia próbować dalej.



Następnego dnia bieżnia nie stanowiła już żadnego wyzwania, chociaż czasem nadal zdarzały się gorsze chwile...


Odpalanie rowerka i podstawy opanowania kierownicy również jakoś samo weszło Emi w krew. Możemy zatem robić już małe wycieczki rowerowe po osiedlu i szykować się na coś większego.

Już dawno nic nie sprawiło mi tak ogromnej satysfakcji. Emilka pokochała z całego serca dwukółkowy rowerek. Cieszę się, że nie muszę specjalnie przekonywać moich dzieci do moich pasji - ani do czytania, ani do jazdy rowerem.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Szczęście i pomyślność rodziny

Pewnego dnia, a było to jeszcze przed Wielkanocą, koleżanka dopadła mnie, ledwo weszłam do pracy, wciskając mi w rękę kawałek ciemnego ciasta. "Tylko pomyśl życzenie, zanim zjesz!" - powiedziała. "To chlebek z Watykanu, spełnia życzenia, milion w totka czy cokolwiek tylko zechcesz". Niewiele z tego rozumiejąc, wzięłam ten chlebek i zjadłam, chociaż żadne życzenie nie przyszło mi do głowy (milion w totka, też coś!).

Po chwili wszystko się wyjaśniło. Chlebek nie przyjechał wcale z Watykanu - koleżanka upiekła go na specjalnym, wędrującym zakwasie, który podobno ktoś w zamierzchłych czasach z Watykanu przywiózł, co zapewne jest jedynie chwytem marketingowym, chociaż kto wie... Zgodnie z zasadami, chleb ten można upiec tylko raz i przynosi szczęście i pomyślność całej rodzinie. Wzięłam od koleżanki zakwas i instrukcję obsługi i przystąpiłam do dzieła.

Wygląda to tak: w poniedziałek dostajesz zakwas, w kolejne dni tygodnia dodajesz do niego kolejny sekretny składnik ("dokarmiasz" go), mieszasz albo nie mieszasz, wszystko ściśle zgodnie z otrzymaną recepturą. W sobotę zakwas jest gotowy, wówczas dzielisz go na 4 części, 3 z nich rozdajesz "dobrym ludziom", a na czwartym pieczesz ów chlebek. Roboty przy tym nie ma wiele.

Otrzymany zakwas znajdował się w słoiku z wzdętym denkiem. Danusia chciała go przełożyć do miski, ale wolałam sama się tym zająć, żeby nie wystrzelił z tego słoika. Ale pomimo mojej ostrożności zawartość wybuchła, ochlapując świeżo wypraną firankę. Na szczęście obyło się bez dalszych strat, a ilość ocalona w słoiku wystarczyła, by przygotować ciasto.

Dzieciom idea rytuału tygodniowego pieczenia niezwykle przypadła do gustu. Co dzień przypominały o kolejnym etapie przygotowania zakwasu. Z ciekawością zaglądały pod serwetkę, co się tam dzieje. W Wielką Sobotę przyszedł czas pieczenia. Ciasto pięknie pachniało podczas pieczenia i wyrosło ze ślicznym pęknięciem przez środek. Ciasto zabraliśmy ze sobą do rodziny na Święta i wszystkim smakowało.

A co do przesądów... Uważam, że szczęścia i pomyślności naszej rodzinie nie brakuje i nie wiem, co jeszcze dzięki chlebkowi mielibyśmy zyskać. Natomiast tak się dziwnie złożyło, że w dniu pieczenia chlebka skradziono mi portfel, a dzień później straciłam również telefon, czego bynajmniej nie przypisuję magicznym właściwościom watykańskiego zakwasu, a własnej niedbałości.

Wbrew zakazowi w "instrukcji obsługi", ulegając prośbom dzieci, gdy trafiła się okazja, wzięłam od drugiej koleżanki zakwas i wczoraj wieczorem znowu upiekłam ten magiczny chlebek. Dziś rano, gdy śpioch - Danusia obudziła się i zobaczyła, że już połowa ciasta zniknęła, wybuchła łzami i odkroiła sobie kilka kawałków "na później", żeby mieć pewność, że zdąży w ogóle posmakować. Tak więc mogę szczerze polecić ów ciasto-chlebek, bo bardzo jest smaczny, integruje rodzinę i przyjaciół.


Zdjęcie powyżej jest zapożyczone od "bistro mamy", bo po chlebku nie zostały już nawet okruchy... Nasz wyglądał bardzo podobnie.

Ma ktoś ochotę? Mam 3 zakwasy do rozdania :)

wtorek, 9 kwietnia 2013

Big Mama

Staś łatwo daje się wyprowadzić z równowagi przez swe młodsze siostry. Gdy podśpiewują pod nosem, albo klepią jakieś zwariowane rymowanki, Staś momentalnie robi się poddenerwowany.

- Stasiu, nie warto się denerwować byle czym. Bo...


- W takim razie jestem tak wielki, jak ty, mamo... - odpowiada bez namysłu Staś.

Ja - wielka? Ekhm....
To się nazywa mieć ambiwalentne odczucia ;)

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Duży Głód

Miałam napisać, jak to dzień przed Wielkanocą ukradziono mi portfel, jak dwa dni później zgubiłam telefon, jak dwie godziny spędziłam na komisariacie... ale daruję sobie i Wam. Było, minęło, wywietrzało już. Poza tym wiosna przyszła, więc głowa do góry i walczymy dalej :)

Wczoraj na wiosennym spacerze, gdy przechodziliśmy koło pizzerii:

- Mamo, idziemy na pizzę? Głodna jestem - stwierdza Emilka.
- Jak to, dopiero co zjadłaś dwa dania na obiad i już jesteś głodna? - dziwię się.
- Ale ja dziś nie jadłam Dania na obiad!

Fakt!



Na temat tego samego obiadu wypowiada się Staś.

- Mamo, wszystko było pyszne! Zjadłbym więcej, ale nie chciało mi się już jeść, ani w ogóle siedzieć przy stole. Poza tym nie mogłem się zdecydować, co jeszcze sobie dołożyć, więc nie dołożyłem sobie już nic.


Do Stasia, który to pewnie zaraz przeczyta:

Pamiętaj, jedno wytłumaczenie na raz wystarczy. Im więcej usprawiedliwiania się, tym mniej jest się wiarygodnym. Im wcześniej sobie to przyswoisz, tym lepiej ;)


wtorek, 2 kwietnia 2013

Mała gadka

Kiedy byłam mała, moja Mama miała notes z numerami telefonów, na marginesie którego zapisywała śmieszne powiedzonka moje i rodzeństwa. Czasem sięgała po ten notes, czytała powiedzonka rodzinie, a śmiechu przy tym było mnóstwo.

Dorośliśmy. Notes przypuszczalnie trafił do pieca, a anegdotki w sensie dosłownym poszły z dymem. Gdy staram się cokolwiek przypomnieć, jedyne co kojarzę, to jak moja siostra Sabinka powiedziała "To Ania tak nabaganiła". Ot tyle. Przynajmniej wiadomo, że "baganię" już od dziecka ;)

Gdy tylko Staś nauczył się mówić i niebawem zaczął tekścić niesamowicie, postanowiłam założyć pamiętnik i notować w nim jego powiedzonka i anegdotki. Odkładałam to jednak w nieskończoność do momentu, gdy usłyszałam Stasiową koncepcję, do czego jego zdaniem służy... waga łazienkowa. Bystrość i kreatywność 4-latka skłoniły mnie, by w końcu zabrać się za notowanie jego tekstów, zanim bezpowrotnie ulecą w niepamięć. I już miałam w ręce odpowiedni zeszyt, gdy pomyślałam, czemu by nie skorzystać ze zdobyczy techniki. Słyszałam, że istnieje coś takiego, jak "blog", czyli internetowy pamiętnik. Jaka wygoda! Mogę się logować z różnych komputerów, awaria dysku mi niestraszna, same plusy. Swój pierwszy wpis poświęciłam oczywiście wadze łazienkowej. Wielkie było moje zdziwienie, gdy bloga o Ladorusiach zaczęli odwiedzać czytelnicy, a pod wpisami pojawiły się komentarze.

Z czasem blog się rozwinął, zbliża się już do 8 rocznicy istnienia i jest jednym z moich wielkich skarbów. Mam nadzieję, że przetrwa i moje dzieci będą się cieszyć nim nawet wtedy, gdy dorosną. Staś już teraz do niego czasem sięga - dziś czytał sobie dawne wpisy, co jakiś czas przybiegając do mnie i dzieląc się anegdotkami.

Dlatego więc, gdy przeczytałam o konkursie na "Gadkę naukową" od razu mi się przypomniał ten stary już tekst o wadze i postanowiłam go wysłać. Prawda, że nieźle się prezentuje w konkursowej oprawie?


Staś jest bardzo podekscytowany tym konkursem, nie tylko dlatego, że wygraną stanowi kupon na klocki LEGO. Co chwilę sprawdza, ile już ma "lajków". W tym temacie wsparcie wszystkich fejsbukowiczów mile widziane. Oczywiście o ile tak jak ja uważacie, że ten tekst jest naprawdę wyjątkowy :) Chociaż warto przeczytać inne gadki konkursowe - dzieciaki są naprawdę bardzo odkrywcze.

Link do konkursowej gadki: http://malegadki.pl/gadki/1585 - wystarczy kliknąć "Lubię to" (konieczne posiadanie konta na facebooku). Z góry dziękujemy!

Wyszedł post w stylu rocznicowym, chociaż dziś nie ma żadnego jubileuszu. Ale skoro już tak się rozkręciłam - dziękuję, że jesteście tu ze mną :) Wy - Czytelnicy też jesteście moim ogromnym skarbem :)


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Drobiowa walizka

Dłuższy opis mniej zabawnych okoliczności ostatnich dni przedstawię niebawem, zaś dziś będzie krótko i zabawnie.

Czytamy Harrego Pottera (już skończyliśmy 2 część!) - Lockhart chce zwiać z Hogwartu i pakuje ogromny kufer. Pakuje i pakuje, aż w końcu Emilka pyta:

- Mamo, co to jest ten kufer?
- Kufer to taka duża walizka.
- Ahaaa, a ja myślałam, że to PUPCIA KURY!


Treść i intonacja sprawiły, że długo turlaliśmy się ze śmiechu.

W czasie Świąt anegdotka ta została opowiedziana ze 100 razy. Gdy tylko na horyzoncie pojawiała się nowa osoba, Staś natychmiast zaznajamiał ją z anegdotką. Emilcia trochę się z tego powodu boczyła, ale była również dumna, że została gwiazdą kabaretu ;)



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...