Strony

piątek, 7 czerwca 2013

Długi weekend, czyli lepiej późno, niż wcale

We środę poprzedzającą długi weekend, mój mąż z dziewczynkami zajechał po mnie do pracy. Trzeba w końcu kupić Danusi rower pierwszokomunijny, jak nakazuje tradycja. Tak się jednak złożyło, że zaraz w pierwszym sklepie zauroczył mnie rower bynajmniej nie dziecięcy... Do tego stopnia, że wyjechałam z nim z tego sklepu. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Wprawdzie czułam się zdrajczynią mojej gazelki, której jak mi się wydawało jedyną wadą jest kiepska prezencja, ale jak się okazuje, komfort jazdy jest trudny do porównania. Tak więc sentymenty na bok, zamieniam gazelę na lepszy model, taki lajf. I jak tu się dziwić mężczyznom. Wybór roweru Danusi potrwał znacznie dłużej, przez cały długi weekend jeździła na moim starym. Nie dość, że świetnie sobie radziła z tak dużym rowerem, to bardzo jej się spodobało i nawet stwierdziła, że nowego roweru nie chce, bo gazelka jej wystarczy. Co się oczywiście zmieniło, gdy wczoraj dostała nowy, dziewczyński, biało-różowy w kwiatki. Kobieca stałość.
Posiadanie nowego roweru uszczęśliwiło mnie do tego stopnia, że cały weekend chodziłam z motylkami w brzuchu i dobry humor mnie nie opuszczał.

Czwartek minął nam nieoczekiwanie miło. Po obiedzie wybraliśmy się z dziewczynkami na festyn parafialny, ale zaczęło padać, więc z przyjemnością przyjęliśmy zaproszenie na działkę spotkanych tam sąsiadów. Mieliśmy wstąpić na kawę, ale tak jakoś wyszło, że zeszło nam do wieczora. Tak to jest, w miłym towarzystwie szybko mija czas. Nasze szalone córki robiły to co zawsze w takiej sytuacji, czyli uczyły się latać:

W piątek wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. Emilka niedawno opanowała sztukę jazdy rowerem, a teraz jest to jej ulubione zajęcie. Miło popatrzeć, jak śmiga. Wprawdzie nie była to wycieczka całodniowa, ale nie mogę sobie przypomnieć, co robiliśmy poza tym. Widać nic szczególnego.

Za to sobota, czyli Dzień Dziecka, była absolutnie wyjątkowa. Zaczęliśmy od festynu Michayland w parku bydgoskim. Spotkaliśmy się tam ze znajomymi, których dzieci i nasze bardzo się lubią, więc to wystarczyło, by były zachwycone, mimo komarów, tłumu ludzi i średniej jakości atrakcji. Malowanie włosów i twarzy to oczywiście coś, co dzieciaki uwielbiają, jak widać poniżej.
Po festynie tramwaj dowiózł nas tylko do placu Rapackiego, więc wybraliśmy się na starówkę. Lody w takim dniu są obowiązkowe, prawda?

A że już było popołudnie i byliśmy trochę głodni, wpadłam na pomysł by zabrać dzieci do mojej ulubionej przed laty pizzerii, czyli słynnej "Piccolo" na ul. Prostej. Nie byłam tam chyba od czasu studiów i bardzo chciałam sprawdzić, czy pizza jest tam nadal tak samo wyjątkowa jak kiedyś.
Kolejka stała aż na ulicy, ale przecież nie mogłam się wycofać, skoro obiecałam, zresztą skoro po tylu latach zdecydowałam się tam przyjść, nie chciałam ryzykować kolejnych kilku lat przerwy, nie spróbowawszy nawet. Okazało się, że warto było czekać, bez dwóch zdań. Nie wiem, jaki jest sekret - wszak to najzwyklejsza pizza z pieczarkami - ale nigdy nie jadłam lepszej. Dzieciom również smakowała.


Gdy w końcu wróciliśmy do domu, byliśmy nie dość zmęczeni. Wskoczyliśmy na rowery i w drogę!
Za to po powrocie nie mieliśmy już siły nawet wdrapać się po schodach.

Punktem kulminacyjnym dnia była wspólna kolacja.
Staś już jakiś czas wcześniej zażyczył sobie, bym z okazji Dnia Dziecka przyrządziła lazanię. Otóż lazanię popełniłam raz w życiu, jeszcze przed ślubem, co może moja siostra Sabinka pamięta (a może wyparła ;)). Fakt, od spodu danie było całkiem smaczne, ale na wierzchu miało coś jakby dachówki, czyli totalna kompromitacja, która zniechęciła mnie do dalszych prób. Ale przecież nie mogę odmówić dziecku prośby z takiej okazji, no nie?
Tym razem wyszła taka, jak trzeba. Pyszna.
Tak więc siedzieliśmy sobie miło przy kolacji, zażerając się pyszną lazanią, a po domu rozchodził się już zapach ciasta z truskawkami, powoli dojrzewającego w piekarniku. I wtedy mój mąż stwierdził rozmarzony, że tak właściwie, to fajną jesteśmy rodzinką. Nic dodać, nic ująć.

W niedzielę podzieliliśmy się na dwie grupy: część męska wybrała się na Motoarenę, czyli na żużel, a żeńska - na Barbarkę, gdzie czekała na nas moc atrakcji.
Koniki...


Park linowy...

Własnoręczne przygotowanie ozdób...




Zumba...

Za udział w zumbie losowane były nagrody. Nie wiem, ile tych nagród rozdali na 49 osób biorących udział, w każdym razie dość sporo. Emilka już jako jedna z pierwszych wygrała maskotkę - pieska, który podbił jej serce. Danusia długo denerwowała się, że zostanie bez nagrody, ale jednak się udało - jej numerek został wylosowany jako ostatni i zdobyła kotka. Bardzo mnie to uszczęśliwiło, bo nie musiałam koić serca złamanego brakiem nagrody.
Emilka z pieskiem i zwycięskim numerem "31" w garści
Najfajniejsze było to, że dołączyła do nas moja koleżanka K., dzięki czemu nie byłam skazana wyłącznie na towarzystwo e-booka i dzieciarni. No i wróciłyśmy (wszystkie kobiety) razem samochodem K., nie tułając się po lesie w poszukiwaniu autobusu.
Chłopakom żużel się bardzo podobał, ale fotek żadnych na udokumentowanie tego nie mam, bo komu by się chciało zdjęcia robić ;)
Po powrocie jeszcze rundka na rowerkach przed kolacją. Zrobiliśmy 12 km, co dla Emilki było znaczącym osiągnięciem. Po drodze zaliczyliśmy ścieżkę zdrowia - bardzo fajny placyk z siłownią, sporo ludzi tam uczęszcza, aby poćwiczyć.


Tak nam minął najpiękniejszy weekend tego roku.



8 komentarzy:

  1. Cudna relacja a weekend bardzo rodzinny. Super. A ta ścieżka zdrowia to gdzie, bo widzę, że nie na Antczaka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Serio w Toruniu jest gdzieś taka ścieżka zdrowia? :O

    OdpowiedzUsuń
  3. To odpowiem Wam obu: ścieżka znajduje się w pobliżu OBI, obok basenu krytego, od strony lasku. Kasiu to chyba blisko Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny blog, super dzieciaczki. Z taką trójeczką na pewno jest zawsze wesoło :) szkoda że nie ma zdjęć z Komunii Danusi, miło byłoby zobaczyć

    OdpowiedzUsuń
  5. Oo.. nie wiedziałam że koło OBI jest ścieżka zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo jest od niedawna i trochę schowana za basenem. Ale i tak dużo ludzi tam chodzi.

      Usuń
    2. Pamietam chrupiaca lazanie :)
      Bardzo mi smakowala.
      To byla pierwsza lazania, jaka jadlam, wiec nie wiedzialam, ze nie powinna chrupac ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...