Danusia zdecydowanie stwierdziła, że potrafi
świetnie chodzić, więc wózek jest jej niepotrzebny. Próby wkładania jej
do wózka kończyły się wrzaskiem, wyrywaniem się, głośnym płaczem i
błagalnym spojrzeniem w kierunku mamy, której w końcu serce zmiękło i
postanowiła się nie znęcać nad dzieckiem.
Od tej pory życie stało się o wiele bardziej skomplikowane.
Danusia,
nagle obdarowana wolnością, wykorzystuje to w każdy możliwy sposób.
Chodzi gdzie chce, dotyka wszystkiego, co się da, próbuje włazić w
kałuże, zbiera kamyki, śmieci, przewraca się, goni pieski i co też jej
jeszcze przyjdzie do głowy. Staś, który zachłyśnięcie się wolnością
przeszedł już dawno, maszeruje raczej grzecznie, ale zdarza mu się
zostać gdzieś z tyłu. A ja, z zakupami w ręce, próbuję zgromadzić te
moje kurczęta i skłonić je do poruszania się w zwartym szyku,
szczególnie przy przechodzeniu przez ulicę (na szczęście tylko jedną w
drodze ze żłobka do domu).
Gdy po raz kolejny, Danusia samowolnie
zmieniła kierunek poruszania się na przeciwny do zamierzonego,
pokiwałam jej ręką mówiąc "Pa pa pa, Danusiu". Na co Staś zareagował
oburzeniem:
- Mamusiu, nie wolno zostawiać Danusi! Nie rób tak! Poczekaj, ja ją przyprowadzę.
Ku
mojemu zdumieniu i zachwytowi poszedł po siostrę, która grzecznie
chwyciła go za rączkę i razem podążyli za mną. Wyglądali tak uroczo, że
pożałowałam, że nie mam przy sobie aparatu.
Mój synek, często narzekający na los starszego brata, jest świetnie przystosowany do tej roli i jestem z niego bardzo dumna.
Nie mam zdjęcia ze spaceru, ale na udokumentowanie miłości bratersko-siostrzanej zamieszczam zdjęcie Danusi budzącej Stasia.