Strony

wtorek, 9 października 2012

Mela

Cofnijmy się wstecz do lata, gdy moja rodzinka wyjechała na wieś, zostawiając mnie na parę dni samą, gdyż nie miałam wtedy urlopu. Jako wyrodna matka i żona szczerze cieszyłam się z tej chwili wytchnienia. Fajnie było przez jakiś czas nikogo nie karmić, po nikim nie sprzątać ani nie godzić spierających się maludów. Tak się złożyło, że właśnie wtedy moja bardzo dobra koleżanka ze studiów Małgosia, z którą ostatnio miałam sporadyczny kontakt, założyła konto na fejsie, o czym zostałam natychmiast powiadomiona przez wszelkie możliwe automaty, więc szybciutko się z nią umówiłam na piwo. Miałyśmy nauczkę umawiania się w stylu "to się zdzwonimy", bo zazwyczaj to zdzwanianie trwało parę lat, zatem nie ma zmiłuj, spotykamy się po południu i już. Podczas bardzo miłego spotkania przerzucałyśmy się opowieściami o sobie i o wspólnych znajomych, nadrabiając szybko zaległości. Przy okazji doszłyśmy do wniosku, że z dawnych czasów brakuje nam chodzenia na koncerty, żadna z nas od dawna nie zaliczyła żadnego, głównie dlatego, że nie mamy z kim, bo nasi faceci "nie i już". Ale skoro jest nas dwie, to już mamy z kim. Więc gdy dowiedziałam się, że Mela Koteluk będzie koncertować w Toruniu, podesłałam Gosi parę kawałków do posłuchania. Stwierdziła, że chętnie pójdzie.

Bilety miałam kupić już na tydzień przed koncertem, ale się nie wyrobiłam - na drodze rozkraczyła się zmywarka i inne zawalidrogi. Mąż się zgodził kupić podczas jednej ze swoich rundek rowerowych. Złapał go deszcz, a bilety miał w kieszeni kurtki, więc kompletnie przemokły. Wiele serca włożyłam w ich osuszenie :)


Deszcz lał również gdy jechałyśmy na koncert, ale gdy wysiadałyśmy na starówce, już nie padało. Gdy dotarłyśmy do Lizarda, było już pełno ludzi. Jakoś nie przyszło nam do głowy, by zarezerwować sobie stolik, czy coś - bo mało bywałe jesteśmy. Wobec tego zakupiłyśmy piwo i przycupnęłyśmy na schodkach z boku sceny, ciesząc się, że mamy takie świetne miejsce. No niby fajne, bo blisko kapeli, ale za to całe nagłośnienie było skierowane na publikę, więc tam gdzie siedziałyśmy, słychać było dobrze perkusję, a wokal znacznie słabiej. Melę przez cały czas zasłaniał nam gitarzysta. Ale za to było dobrze widać perkusistę, co szczególnie podczas jego solówki robiło ogromne wrażenie.

Gosia i ja przycupnięte na schodkach

Koncert był magiczny. Mela, kobieta o bardzo subtelnej urodzie i niezwykle czystym głosie wprowadziła publiczność w niesamowity nastrój. Oprócz piosenek, znanych wszystkim z płyty, zaśpiewała też parę świetnie zaaranżowanych coverów. Bez bisów się nie obyło, publiczność nie dała zespołowi szybko skończyć koncertu. Ale najbardziej utkwił mi w pamięci ten solowy popis perkusisty, ach! :)

Co się zmieniło od czasów, gdy wspólnie z Gosią chodziłyśmy na koncerty, jeździłyśmy na festiwale, a nawet raz zaliczyłyśmy wakacje jako gruppies?
Pomijając to, że jesteśmy starsze i od siedzenia na schodkach trochę zdrętwiałyśmy... ale o tym sza! ;)
"Za naszych czasów" na koncertach się nie siadało, chyba że był to koncert jazzowy albo muzyki klasycznej. Może i wygodniej wsłuchiwać się w muzykę siedząc, ale inaczej przeżywa się ją kołysząc się w rytmie muzyki.
A poza tym namnożyła się jakaś okropna ilość fotografów. Nie mówię o takich z "małpkami" albo komórkami. Znaczna część publiczności wypakowała aparaty z ogromnymi obiektywami i dalejże robić zdjęcia, kręcąc się przed naszym miejscem w loży. Oczywiście z serca zazdroszczę, a swoją małpkę wyjęłam po kryjomu, cyknęłam powyższą fotkę i czym prędzej schowałam.

Cieszę się z miłych wspomnień z koncertu i już szukam kolejnego, na który się z Gosią wybierzemy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...