Strony

czwartek, 13 października 2005

Cztery lata temu...

Cztery lata temu październik nie był tak ciepły, jak w tym roku, ale ani trochę się nie denerwowałam, że mam sukienkę z krótkim rękawem. Nie miałam zamiaru biegać po wypożyczalniach i szukać jakiejś narzutki, która pasowałaby do sukienki. Okazało się, że słusznie, bo 13 października wróciło lato, a dodatkowo rozgrzewały mnie emocje.

Bieganie po fryzjerach, przyjazd pierwszych gości i tym podobne atrakcje pamiętam jak przez mgłę. Świadkowie zdążyli do kościoła w ostatniej chwili. Ślubu udzielał nam ksiądz Mariusz, mój przyjaciel z liceum, co sprawiło, że tym bardziej czułam, że jest to ceremonia jedyna w swoim rodzaju. Czułam ogromną radość, że ci wszyscy ludzie przyjechali tam specjalnie dla nas. Na ogół nie lubię znajdować się w centrum zainteresowania, ale w tym wyjątkowym dniu byłam poprostu szczęśliwa.

Przyjęcie weselne odbyło się daleko za miastem, w małym hoteliku przy lotnisku sportowym, w środku lasu. W nocy goście wychodzili oglądać gwiazdy. Tej nocy miało miejsce jakieś nietypowe zjawisko astronomiczne (leonidasy?), więc było co oglądać. Gości było około setki, przyjęcie tradycyjne, kucharki na medal, orkiestra... w porządku, zwłaszcza, jeśli się jest fanem disco-polo. W każdym razie goście byli zadowoleni i bawili się do rana. Spać poszliśmy chyba o 6 rano, ledwo żywi ze zmęczenia.

Staś był już wtedy z nami, choć jeszcze pod moim sercem. W kościele strasznie chciało mi się śmiać, bo ilekroć zagrały organy, on wywracał fikołki, pewnie muzyka mu się podobała. Gdy okazało się, że jestem w ciąży, przygotowania do wesela były już w toku i nie chciało nam się przyśpieszać daty ślubu tylko po to, żeby nie bulwersować ludzi. Zresztą 13 października to taka piękna data... Pamiętam, że gdy planowaliśmy ślub na ten dzień, rodzina pytała, czy nie jesteśmy przesądni. A ja na to, że urodziłam się w 13 dniu miesiąca i nie narzekam. Babcia Jarka skwitowała to jednym zdaniem: "I widzisz, jaki galanty kawaler ci się trafił!".

Miło mi wrócić do tamtych chwil, znowu poczuć się panną młodą, szczęśliwą, kochaną... naładować akumulatorki na dalsze, codzienne życie...


Nasz bukiet ślubny po 4 latach

Jeszcze słówko o prezentach rocznicowych. Tak się jakoś dziwnie składa, że październik jest u mnie bardzo chudym miesiącem (tegoroczny nie jest wcale wyjątkowy), więc prezenty były raczej skromne. Ale dwa lata temu udało mi się dać mężowi najcenniejszy prezent, wart każde pieniądze świata. Ręce mi się trzęsły i w gardle zaschło, gdy pakowałam do torebki małe, plastykowe pudełeczko z różową kreseczką...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...