Dziś rano w mojej ulubionej stacji radiowej -
Trójce, pytano słuchaczy o gafy popełnione w pracy. Przypomniało mi to o
tym, co odpaliłam, krótko po rozpoczęciu mojej pracy zawodowej. Otóż
polecono mi, bym zatelefonowała do naszego kontrahenta w USA i zapytała o
pewną dość skomplikowaną sprawę, trudną dla mnie do wytłumaczenia nawet
po polsku, a co już po angielsku... Perspektywa rozmowy w języku, w
którego omalże nie miałam okazji wykorzystać praktycznie, strasznie mnie
zestresowała. Rozpatrywałam nawet możliwość skręcenia nogi idąc do
mojego biura, ale to nie takie łatwe na prostej drodze. ;)
Osoba, z którą miałam rozmawiać, nazywała się Jodi Shermann. Zasiadłam przy biurku, spocona z przejęcia, zupełnie nie biorąc pod uwagę różnicy czasu (w Stanach była o tej porze pewnie 5 rano) i wykręciłam numer. Za oceanem bardzo długo nikt nie podnosił słuchawki, co zrozumiałe z uwagi na wczesną porę dnia. Gdy w końcu telefon ktoś odebrał, prawdopodobnie jakiś portier, z przejęcia wydukałam: "Can I speak to Mrs. Jodi Foster?"
Gdy dotarło do mnie, co powiedziałam, rozłączyłam się i popłakałam ze śmiechu. A poleconą mi sprawę załatwiłam za pośrednictwem faksu ;).
Osoba, z którą miałam rozmawiać, nazywała się Jodi Shermann. Zasiadłam przy biurku, spocona z przejęcia, zupełnie nie biorąc pod uwagę różnicy czasu (w Stanach była o tej porze pewnie 5 rano) i wykręciłam numer. Za oceanem bardzo długo nikt nie podnosił słuchawki, co zrozumiałe z uwagi na wczesną porę dnia. Gdy w końcu telefon ktoś odebrał, prawdopodobnie jakiś portier, z przejęcia wydukałam: "Can I speak to Mrs. Jodi Foster?"
Gdy dotarło do mnie, co powiedziałam, rozłączyłam się i popłakałam ze śmiechu. A poleconą mi sprawę załatwiłam za pośrednictwem faksu ;).
PS. Serdecznie dziękuję Szanownemu Onetowi - on wie za co ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz