Wiosenne odchudzanie rozpoczęte. Zadowolona z
siebie wychodzę z pracy, wciągam pusty brzuch, napinam pośladki. Ruszam
pieszo w drogę powrotną, aby zażyć trochę ruchu i spalić krągłości,
które pojawiły się tam, gdzie ich nie proszą. Nie czuję głodu, mimo że
od rana konsekwentnie zjadłam tylko garstkę musli. Oddycham rześkim,
zimowym powietrzem i od razu czuję się lżejsza o kilogram.
Odbieram dzieci i nadal w radosnym nastroju wracam do domu. W planach na obiad mam warzywa z kuskusem, danie smaczne i dietetyczne. Otwieram lodówkę i widzę, że wciąż jest pełna pozostałości po niedzielnej imprezie. Zmieniam więc plany obiadowe i biorę się za sałatki, które niechybnie następnego dnia musiałyby trafić do śmietnika. Dorzucam do tego jakieś mięso, bo przecież mój mąż nie da rady tego wszystkiego zjeść. Może jeszcze klopsiki w zalewie, których Jarek nie ruszy, a ja dla odmiany uwielbiam. Ignoruję kawałek tortu, który wyraźnie ma ochotę wskoczyć na mój talerzyk. Niedoczekanie jego. Zaparzam sobie zieloną herbatę i idę do pokoju. A tam...
Tam, na stole, przykryte serwetką, pysznią się pączki babci Marysi, najlepsze pączki pod słońcem. Pączki, które cudownie omija proces czerstwienia i wciąż są pyszne i miękkie. Gdyby w zamrażalniku było trochę miejsca, to by tam zaczekały na lepsze czasy, ale niestety trudno tam wepchnąć choćby szpilkę. Więc co, miałabym je wyrzucić, zlekceważyć ciężką pracę i dobre serce babci?
Zrezygnowana siadam przy stole i zjadam od razu dwa.
A odchudzanie?
Pomyślę o tym... jutro...
Odbieram dzieci i nadal w radosnym nastroju wracam do domu. W planach na obiad mam warzywa z kuskusem, danie smaczne i dietetyczne. Otwieram lodówkę i widzę, że wciąż jest pełna pozostałości po niedzielnej imprezie. Zmieniam więc plany obiadowe i biorę się za sałatki, które niechybnie następnego dnia musiałyby trafić do śmietnika. Dorzucam do tego jakieś mięso, bo przecież mój mąż nie da rady tego wszystkiego zjeść. Może jeszcze klopsiki w zalewie, których Jarek nie ruszy, a ja dla odmiany uwielbiam. Ignoruję kawałek tortu, który wyraźnie ma ochotę wskoczyć na mój talerzyk. Niedoczekanie jego. Zaparzam sobie zieloną herbatę i idę do pokoju. A tam...
Tam, na stole, przykryte serwetką, pysznią się pączki babci Marysi, najlepsze pączki pod słońcem. Pączki, które cudownie omija proces czerstwienia i wciąż są pyszne i miękkie. Gdyby w zamrażalniku było trochę miejsca, to by tam zaczekały na lepsze czasy, ale niestety trudno tam wepchnąć choćby szpilkę. Więc co, miałabym je wyrzucić, zlekceważyć ciężką pracę i dobre serce babci?
Zrezygnowana siadam przy stole i zjadam od razu dwa.
A odchudzanie?
Pomyślę o tym... jutro...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz