Naszą przygodę z choinką rozpoczęliśmy w niedzielę.
Jako że mój mąż pracuje w handlu, w niedzielę musiał iść do pracy, a mi
się już marzyła choinka, bo tak właściwie jeszcze nigdy nie mieliśmy
takiej z prawdziwego zdarzenia. Postanowiłam się więc wybrać się z
dziećmi na pobliski rynek i sprawdzić, czy damy radę kupić i donieść do
domu jakieś drzewko. Dzień wcześniej wpadły mi w oko choinki wysokości
może pół metra, osadzone w kręgu drewna, w cenie 10 zł za sztukę. Taki
egzemplarz chyba dałabym radę dostarczyć do domu. Niestety te choinki, a
właściwie czubki choinek okazały się żółtawe i zachodziło ryzyko, że
niosąc ją do domu, po drodze pogubię wszystkie igły. Ale sprytny pan
sprzedawca pokazał mi cudną choinkę mojego wzrostu, rosnącą sobie w
doniczce, zieloniutką, gęstą, pachnącą... Próbowałam ją podnieść - uff,
waży z 15 kg, jak ja ją mam donieść do domu? Taki ciężar to ja mogę
nieść o ile się do mnie przytula i trzyma mnie mocno za szyję, a nie
kłuje i drapie. No i przecież muszę jeszcze pchać wózek z Danusią. Ale
cóż się nie robi, żeby sprzedać choinkę - miły pan sprzedawca umieścił
choinkę za oparciem wózka, tak że nieźle się trzymała. Uiściłam 25
złotych zapłaty, starając się omijać myślami kwestię wyjęcia choinki z
miejsca zakleszczenia oraz aspekty wytrzymałości wózka, za resztę
pieniędzy kupiłam ozdoby w kolorze żółtym i złotym i powędrowaliśmy do
domu w nastroju iście świątecznym. Szczegóły pominę, grunt, że wózek się
nie rozleciał, choinka się nie połamała i udało mi się nie podrapać
Danusi wnosząc obie - ją i choinkę - po schodach na piętro (ufff)
pierwsze.
Wczoraj, po zakupie przedłużacza, nareszcie zabraliśmy się do przystrajania choinki. W trakcie wieszania na niej ozdób, mina jakoś mi rzedła... Obwieszona świecidełkami choinka straciła swój niepowtarzalny charakter. Ale za to dzieci miały uciechę. Szkoda, że zdjęcia z ubierania choinki mi "się skasowały". Efekt finalny jest następujący:
PS. W temacie wczorajszego posta: przed chwilą mój szef powiedział z uznaniem: "Aniu, teraz Twoja fryzura przypomina dzika, którego ustrzeliłem wczoraj, tylko on był bardziej... rudawy." Zastanawia mnie, czy mogę to uznać za "pierwszy komplement". Aaaa, i farbowanie na rudo zdecydowanie odpada! Jeszcze mnie kto ustrzeli...
Wczoraj, po zakupie przedłużacza, nareszcie zabraliśmy się do przystrajania choinki. W trakcie wieszania na niej ozdób, mina jakoś mi rzedła... Obwieszona świecidełkami choinka straciła swój niepowtarzalny charakter. Ale za to dzieci miały uciechę. Szkoda, że zdjęcia z ubierania choinki mi "się skasowały". Efekt finalny jest następujący:
PS. W temacie wczorajszego posta: przed chwilą mój szef powiedział z uznaniem: "Aniu, teraz Twoja fryzura przypomina dzika, którego ustrzeliłem wczoraj, tylko on był bardziej... rudawy." Zastanawia mnie, czy mogę to uznać za "pierwszy komplement". Aaaa, i farbowanie na rudo zdecydowanie odpada! Jeszcze mnie kto ustrzeli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz