Mój mąż pojechał na szkolenie na Mazury.
Moim zdaniem organizowanie szkoleń (w dużej części polegających na
rozrywce) zimową porą to perfidne utrudnianie życia żonom, pozostawionym
w domu bez samochodu, przy iście syberyjskich temperaturach
zewnętrznych. Nie wspomnę już o dzieciach, otulonych w liczne warstwy
odzieży, zmuszonych do pieszej wędrówki do miejsca dziennej
przechowalni. Dziwne, ale latem droga do żłobka, przedszkola i pracy
jest znacznie krótsza, niż dziś. Moje dzieci po bohatersku zniosły tę
poranną wędrówkę. Po pozostawieniu Danuśki w żłobku, drogę do
przedszkola pokonaliśmy biegiem, ścigając się, kto będzie pierwszy.
Oczywiście Stasia krótkie nóżki szybko się zmęczyły i spory kawałek
musiałam go nieść, ale najważniejsze, że rozbawiony nie myślał o mrozie.
Do pracy dotarłam skostniała, z soplami zwisającymi z rzęs i ze
zlodowaciałą pupą, która do tej pory nie odtajała.
Chyba wezmę urlop, zadekuję się z dziećmi w domku i nie wyjdę do wiosny. Żywić się będziemy pizzą na telefon, a Discovery nakręci o nas film w stylu "Supersize me"*.
Chyba wezmę urlop, zadekuję się z dziećmi w domku i nie wyjdę do wiosny. Żywić się będziemy pizzą na telefon, a Discovery nakręci o nas film w stylu "Supersize me"*.
A oto jedyna, możliwa do zaakceptowania forma sportów zimowych:
* "Supersize me" to film o facecie, który przez miesiąc żywił się tylko w McDonalds.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz