Nie było nas zaledwie tydzień, a z taką radością
powitaliśmy dom, że czuję się jak Odyseusz wracający z wyprawy po złote
runo :). Bez złotego runa, ale to nieważne.
Wprawdzie, pomimo paskudnej, listopadowej pogody, wyjazd był całkiem udany, ale takich domatorów jak Staś i ja ze świecą można szukać. Staś od pierwszego dnia pytał co chwilę "Kiedy wracamy do naszego Torunia?". Znudziło mu się w okolicach środy.
Staraliśmy się dzieciom uatrakcyjnić pobyt, w miarę możliwości pogodowych, ale nie ma to jak własny-ciasny domek.
Sporą część budżetu musieliśmy przeznaczyć na zakup ciepłej odzieży. A pogoda, rzecz jasna, zaczęła się poprawiać ostatniego dnia naszego pobytu nad morzem...
Kolejne dni spędziliśmy na zwiedzaniu, oglądaniu i chowaniu się przed deszczem i wiatrem ;). Zwiedziliśmy ZOO w Oliwie, Park Oliwski, pochodziliśmy po Starówce w Gdańsku, po molo w Sopocie i w Gdyni. Goniliśmy czapki, które porywał wiatr i zapieraliśmy się nogami, żeby nas nie wrzucił wraz z wózkiem do morza. Same atrakcje :).
A słowo, które mnie ostatnio strasznie wkurza to "opalenizna" ;). Może trzeba było się wybrać do solarium nad tym morzem - wygrzałby się człowiek i wyglądał odpowiednio...
Cały ten pobyt miał jeden wielki plus: zatrzymaliśmy się w mieszkaniu mojego kolegi, w którym nie było działającego telewizora. Nie było też, rzecz jasna, komputera. Dzięki temu cała rodzina odpoczęła od tych zdobyczy techniki.
A teraz - kawa i czas na wędrówkę po zaprzyjaźnionych blogach.
Wprawdzie, pomimo paskudnej, listopadowej pogody, wyjazd był całkiem udany, ale takich domatorów jak Staś i ja ze świecą można szukać. Staś od pierwszego dnia pytał co chwilę "Kiedy wracamy do naszego Torunia?". Znudziło mu się w okolicach środy.
Staraliśmy się dzieciom uatrakcyjnić pobyt, w miarę możliwości pogodowych, ale nie ma to jak własny-ciasny domek.
Sporą część budżetu musieliśmy przeznaczyć na zakup ciepłej odzieży. A pogoda, rzecz jasna, zaczęła się poprawiać ostatniego dnia naszego pobytu nad morzem...
Cały nasz wyjazd minął pod znakiem zamków i rycerzy. W drodze do Gdyni
wpadliśmy do Malborka, gdzie Staś czuł się jak w krainie ze snów.
Wszędzie rycerze, zbroje, mosty zwodzone i kraty... Pełnia szczęścia.
Przy okazji dokonaliśmy upgrade'u Stasiowego uzbrojenia, wykonanego z
plastyku, do wersji drewnianej, znacznie okazalszej i trwalszej. O,
takiej:
Kolejne dni spędziliśmy na zwiedzaniu, oglądaniu i chowaniu się przed deszczem i wiatrem ;). Zwiedziliśmy ZOO w Oliwie, Park Oliwski, pochodziliśmy po Starówce w Gdańsku, po molo w Sopocie i w Gdyni. Goniliśmy czapki, które porywał wiatr i zapieraliśmy się nogami, żeby nas nie wrzucił wraz z wózkiem do morza. Same atrakcje :).
A słowo, które mnie ostatnio strasznie wkurza to "opalenizna" ;). Może trzeba było się wybrać do solarium nad tym morzem - wygrzałby się człowiek i wyglądał odpowiednio...
Cały ten pobyt miał jeden wielki plus: zatrzymaliśmy się w mieszkaniu mojego kolegi, w którym nie było działającego telewizora. Nie było też, rzecz jasna, komputera. Dzięki temu cała rodzina odpoczęła od tych zdobyczy techniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz