Strony

czwartek, 27 lipca 2006

Punkt stałego więdnięcia

Niewiele zostało mi w pamięci z moich studiów, ale to określenie pamiętam. Z braku wody roślina traci sprężystość, powoli więdnie, aż po przekroczeniu pewnego punktu nie jest możliwe uratowanie biednej roślinki, nawet po dostrczeniu jej wody.

Zastanawiam się, kiedy ja osiągnę taki punkt. Fizycznie nie czuję się źle, ale powoli przegrzewają mi się obwody w mózgu. Wysłanie listu poleconego okazało się dla mnie zbyt skomplikowane (ale na poczcie nie ma klimatyzacji). Najchętniej przeszłabym na życie nocne, ale wątpię, by mój pracodawca się na to zgodził.

We wtorek dogrzałam się dodatkowo, piekąc imieninowe ciasta. Co roku przynoszę do pracy ciasta własnego wypieku i byle front atmosferyczny z Afryki nie jest mi w stanie w tym przeszkodzić. Nawet podobno smaczne te ciasta były - dostałam nawet kilka ofert od koleżanek, żeby piec ciasta na zamówienie. O, co to to nie. Nie będę sobie psuła jednej z niewielu przyjemności pobieraniem za nią pieniędzy. To nawet nie wypada.

Wszyscy cierpią przez ten upał i niemoc czasami jest nie do przezwyciężenia. Koleżanki z pracy stwierdziły, że na pewno nie chcę kwiatka, bo po co - i tak zaraz zwiędnie. Najlepiej będzie, gdy sobie coś sama kupię zamiast niego. Jak rozumiem, nikomu się nie chciało po tego kwiatka ruszyć, dostałam więc 25 zł "na jakiś krem albo coś". Hmmmm... No dobra, coś sobie kupię.

Dzieci są na wakacjach. W domu strasznie pusto, nawet dziwnie się śpi, nie słysząc ich oddechów z drugiego pokoju. Staram się wykorzystać te chwile na robienie rzeczy, które przy dzieciach są utrudnione lub niemożliwe. Lodówkę już rozmroziłam, zaliczyłam fryzjera, kino z mężem, chętnie pomyłabym okna, ale po pracy nie mam siły na takie ćwiczenia gimnastyczne. W momentach, gdy odruchowo odstawiam gorący garnek czy jakiś niebezpieczny przedmiot poza zasięg dziecięcych rączek, robi mi się strasznie smutno. Dzwonię wtedy do dzieci, żeby sprawdzić, czy mnie jeszcze pamiętają. Chyba tak, ale gdy zapytałam Danusię, czy mnie kocha, znudziła ją rozmowa i oddała telefon cioci. Staś jak zwykle ma wiele do powiedzenia na temat rycerzy i robotów. Wszędzie dobrze, byle mieć ze sobą zapas klocków lego.

Z tego posta nie wieje chyba optymizmem, wbrew moim najszczerszym chęciom - po prostu się nie da w tym upale pisać ciekawie, błyskotliwie i zabawnie. I naprawdę daleka jestem od narzekania na pogodę, wciąż mając w pamięci mroźną zimę i spóźniającą się wiosnę. Tylko gdy patrzę na usychające rośliny, żal mi serce ściska i sama trochę więdnę. Podobno będzie tu kiedyś pustynia... Dziś jestem w stanie w to uwierzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...