Strony

wtorek, 29 listopada 2005

Siódma

"Pochodzę z rodziny wielodzietnej" - rozpoczęłam, poproszona o wypowiedź na swój temat na mojej pierwszej rozmowie o pracę. Ten wstęp był idiotyczny i do tej pory się rumienię, gdy o tym sobie przypominam. Natychmiast się zreflektowałam i spróbowałam mówić konkretnie, ale ten początek zaważył na całej tej rozmowie. Szkoda, bo miałam wtedy szansę na naprawdę dobrą pracę. Ale to, że przyszłam na świat jako siódma tkwi na tyle głęboko w mojej świadomości, że gdy poproszono mnie o wypowiedź na swój temat, odruchowo zaczęłam mówić o tym, co według mnie było najważniejsze w rozwoju mojej osobowości, nie bacząc na to, że mój rozmówca nie tym jest zainteresowany...

Moja mama wstydziła się, że ma tyle dzieci. Niedawno mi się zwierzyła, że najbardziej bała się momentu, gdy przed porodem położna zapyta, które to dziecko, a ona będzie musiała odpowiedzieć "piąte", "szóste" czy kolejne. Z całego serca zazdrościła kobietom, które odpowiadały "pierwsze" czy "drugie". Natomiast tata był dumny z tak dużej rodziny i przyprawiał mamę o nerwicę, chwaląc się przed znajomymi kolejnym potomkiem. Nie przeszkadzało mu, że w szkole brali go za mojego dziadka, mi zresztą też nie. Do tej pory wyrównało się i w tej chwili rodzice w równym stopniu cieszą się z rosnącej liczby wnuków.

Nie wyobrażam sobie, jak moim rodzicom, a zwłaszcza mamie, udało się nas wychować na ludzi. Jak mama sobie radziła bez jednorazowych pieluch, pralki automatycznej, gdy w sklepach były pustki, a samochód - trabant - przez większość czasu był zepsuty. Przez całe lata rodzice budowali nasz dom, mieszkając w kolejno oddawanych pomieszczeniach, niedogrzanych i wilgotnych. Gdy czasem ktoś mi mówi, że mi współczuje, że mam tyle roboty z dwójką dzieci, ogarnia mnie pusty śmiech.

Pieniędzy zawsze było za mało, ale rodzice jakoś sobie radzili z jedną pensją taty i dodatkowym zarobkiem z tłumaczeń, na które poświęcał prawie cały wolny czas. Mama - technik chemik - szybko zakończyła karierę zawodową, gdyż przy chorujących na zmianę dzieciach nie miało to większego sensu. Teraz słyszy "Moja żona nigdy nie pracowała". Nie ma emerytury, nie ma swoich pieniędzy. A czy można sobie wyobrazić cięższą pracę, niż przy kilkorgu drobnych dzieci?

Nigdy nie przyszło mi do głowy, że liczna rodzina to coś, czego należałoby się wstydzić. Bardzo kocham moje rodzeństwo, każdego z osobna i wszystkich razem. Każdy jest inny i wyjątkowy. Wiem, że mogę na nich liczyć w trudnej sytuacji. Zawsze miałam do kogo jechać na wakacje, gdy już starsze rodzeństwo usamodzielniło się i osiadło w różnych częściach Polski i poza jej granicami. Wiem, że gdyby coś się stało, zrobią wszystko, żeby mi pomóc.



A oto zdjęcie z Gwiazdki 1974 roku. Najmłodszej - Sabinki - nie było jeszcze na świecie, urodziła się 3 lata później. Kocham to zdjęcie i nazywam je "Rodzina Hippisów". Na tym zdjęciu mam 2 lata, a mój najstarszy brat Bogdan - 20. Wyobrażacie sobie, jakie to były Święta? Jak było głośno, wesoło, ubogo i szczęśliwie? Jakie to było przeżycie, gdy w napięciu oczekiwaliśmy na pierwszą gwiazdkę, a ktoś z rodzeństwa przebierał się za Mikołaja? Pamiętam, jak któregoś roku Mikołajem była Ewa, ta długowłosa blondynka. Aby uniknąć rozpoznania po głosie, włożyła do ust dwa orzechy. Takich rzeczy się nie zapomina...

Powiem Wam szczerze: moja rodzina to mój największy skarb. Chyba wszyscy myślimy podobnie, każde z nas docenia, ile może znaczyć rodzeństwo. Nikt z nas nie poprzestał na jednym dziecku. Na liście wnuków, najmłodsza - Danusia - nosi numer 18!

Jeżeli komuś z Was rodzina wielodzietna kojarzyła się z patologią, mam nadzieję, że teraz zweryfikuje swoje zdanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...