Strony

czwartek, 11 września 2014

Wspomnienie wakacji

Wczoraj zaliczyliśmy pierwszą w tym roku szkolnym wywiadówkę, a ja nadal jestem Wam winna relację z ostatniego tygodnia wakacji. Chciałabym ją przedstawić dlatego, że te ostatnie dni są źródłem wielu miłych wspomnień i stanowią wspaniałe zwieńczenie naszych najlepszych (zdaniem dzieci) wakacji.

Co było w tegorocznych wakacjach tak wyjątkowego? Trudno powiedzieć, wszak nie szaleliśmy po zagranicznych kurortach ani europejskich stolicach. Za to spędziliśmy sporo czasu razem, a pogoda zachęcała do aktywnego spędzania czasu na świeżym powietrzu.

Jak wszystko co przyjemne, minęły szybko jak z bicza trzasł. Gdy na horyzoncie pojawił się się już wrzesień, a dzieciom został ostatni tydzień wakacji, postanowiłam wykorzystać resztki urlopu i sierpniowej wypłaty na zabawę w turystów we własnym mieście, podobnie jak rok temu. Tym razem przyjemnie zbiegło się nam to w czasie z festiwalem Skyway, więc miasto oferowało jeszcze więcej atrakcji, niż zazwyczaj.



Festiwalowi Skyway towarzyszy Festiwal piosenki LULU. Wraz z moją koleżanką Małgosią wzięłam udział w dwóch podwójnych koncertach - Gaba Kulka + Kasia Groniec oraz Mariusz Lubomski + Grzegorz Turnau. Bardzo smakowite koncerty to były. Niezwykle utalentowana wokalnie Gaba Kulka miała jeszcze jeden dar: uśmiech tak czarujący, aż robiło się ciepło na sercu. A Kasię Groniec teraz uwielbiam jeszcze mocniej, niż do tej pory. W trakcie koncertu przez cały czas siedziała na krześle na wprost publiczności, zaś pomimo tak statycznej, jakby się wydawało pozycji, ruch sceniczny który stanowił tło do jej piosenek był niewyobrażalnie żywiołowy i ekspresyjny.



Koncert "kobiecy" pozostawił panów daleko w tyle, chociaż na tym "męskim" było o wiele więcej ludzi. Powiedziałabym, że na koncercie Lubomskiego i Turnaua publiczność była taka trochę... kurortowo-uzdrowiskowa. Jedna z pań miała nawet elegancki kapelusz, czego zazwyczaj nie widuje się w Lizard Kingu. Możliwe, że koncert Kulka/Groniec podobał mi się bardziej również dlatego, że miałyśmy wtedy idealne miejsca na wprost sceny, za to kolejnego dnia ledwo znalazłyśmy jakiś schodek do przycupnnięcia gdzieś z boku. O ile pana Lubomskiego jeszcze przynajmniej z profilu mogłam oglądać, to Turnaua zasłonił mi jego skądinąd genialny perkusista i musiałam się zadowolić widokiem jego pleców. Moja wina, trzeba było wcześniej wykaraskać się z domu.

To by było na tyle, jeśli chodzi o atrakcje dla dorosłych. Czekały mnie trzy dni z dziećmi w ich ulubionych miejscach w Toruniu.

Punkt pierwszy - ogród zoobotaniczny. Z roku na rok coraz ładniejszy, wygodniejszy dla zwierząt i atrakcyjniejszy dla zwiedzających. Coraz bardziej przypomina prawdziwe zoo. Każdy zwierzak został przez nas odwiedzony, obdarzony komplementami i zachwytami.



Dzieci najbardziej polubiły lemury i surykatki, a mi podobały się wielkie, majestatyczne koty. Po zwiedzaniu zoo, w nagrodę za grzeczność - najlepsza pizza w Toruniu.



Drugi dzień to od dawna wyczekiwana wizyta w Młynie Wiedzy. Dziewczynki już odwiedzały to centrum ze szkołą, ale dla mnie i dla Stasia to był pierwszy raz. I muszę przyznać, że byłam pod ogromnym wrażeniem. Pięć pięter wystaw o różnej tematyce, bardzo wszechstronnie przedstawionej w formie eksponatów interaktywnych. Dziecko może wszystkiego dotknąć, pomajstrować i przekonać się, że nauka to magia, a magia to nauka. Bardzo serdecznie polecam.



Kolejny dzień to atrakcje toruńskiej starówki. Nie mam pojęcia co tak pociąga moje dzieci w ruinach zamku krzyżackiego. Według mnie to zabytek do jednokrotnego odwiedzenia, ale dzieci mają na ten temat swoje własne poglądy. Obowiązkowa sesja zdjęciowa w ruinach, a następnie to, co lubią najbardziej, czyli lochy. A w lochach grozę budzące inscenizacje, upiorne odgłosy i inne mrożące krew w żyłach efekty. To chyba jest główna atrakcja dla dzieciaków. Trochę mi to przypomina nasze wyprawy w dzieciństwie do grudziądzkiej cytadeli, gdy brat mnie straszył nietoperzami wkręcającymi się we włosy. Dreszczyk strachu tylko dodawał uroku wycieczce, chociaż nietoperzy wypatrzyć się nie udało.


Prosto z zamku udaliśmy się na szczyt wieży ratusza. To z kolei mój ulubiony punkt zwiedzania miasta. Lubię wszelkie tarasy widokowe, lubię się wspinać, a z naszej wieży widok jest naprawdę imponujący, chociaż to tylko 40 metrów. Dzieci chętnie i bez marudzenia pokonały kręte, średniowieczne schody by na szczycie mieć cały Toruń u stóp.


I tu przyszło nam do głowy, by udać się w krótki rejs Wandą, stateczkiem turystycznym obwożącym turystów wzdłuż Bulwaru Filadelfijskiego. Staś się wykręcił, bo nie przepada za takimi rozrywkami i udał się do Sklepu Patronackiego LEGO, czyli swojego ulubionego miejsca w Toruniu, a my z dziewczynkami relaksowałyśmy się na Wandzie. Przy okazji dokształciłyśmy się z przewodnika audio na temat toruńskich zabytków, no i ta lekka bryza, cudo!


Gdy po 40-minutowym rejsie dołączyłyśmy do Stasia w Patronackim okazało się, że w międzyczasie skonstruował z klocków Stormtroopera (czy może klona?), który dołączył do innych dzieł już od roku znajdujących się na wystawie tego sklepu, czyli mistrza Yody autorstwa Stasia i Danusiowego Boby Fetta. Jednym słowem - wystawa sklepowa zdominowana przez Ladorusie!




I tym sposobem nastała niedziela, ostatni dzień wakacji. Stroje galowe wisiały już odprasowane na rozpoczęcie nowego roku szkolnego, gdy wybraliśmy się w kolejne z ulubionych miejsc naszej rodziny, czyli na Barbarkę. Niedawno została otwarta kolejna, bardzo atrakcyjna trasa w parku linowym, na którą natychmiast ruszyła Danusia. Nieco ostrożniejszy Staś wybrał starą, niebieską trasę, a Emilka nie miała wyboru, gdyż jej wzrost pozwalał tylko na niebieską. Danusia śmignęła tak szybko, że nawet nie zdążyłam zrobić jej zdjęcia. Tymczasem Emilka, która drugi raz dopiero wędrowała po parku linowym, miała problemy techniczne: podczas zjazdu z tyrolki nie udało jej się złapać uchwytu na kolejnej stacji, w związku z czym zjechała dobre parę metrów wstecz. Dzielnie próbowała dotrzeć tam chwytając się liny łapkami, ale okazało się to bardzo trudne. Był płacz, strach, tym bardziej, że jeszcze jedna dziewczynka utknęła z płaczem na trasie i nawzajem potęgowały swój stres. Ostatecznie po tamtą dziewczynkę musiał wejść instruktor, a Emilka stanowczo zmotywowana przez swojego tatę dała w końcu radę. Resztę przeszkód pokonała bez problemu i twierdzi, że następnym razem będzie lepiej :)


Pochwalę się Wam, że trasę z Barbarki do domu pokonałam biegiem. Szacowałam tę trasę na około 15 km, ale wyszło tylko 12, co mnie trochę rozczarowało. To niezły lans, słyszałam, jak moje dzieci chwaliły się na podwórku, że "mama przybiegła z Barbarki". Słodko :)

A co się okazało po wakacjach? Gdy po dwóch miesiącach upałów w końcu się ochłodziło okazało się, że w żadne długie spodnie dzieci nie wchodzą - wszystko za krótkie i za ciasne. Śmignęły w górę aż miło. Tylko patrzeć, jak będą musiały się schylać, by dać mamie buziaka... Może już po kolejnych wakacjach, kto wie :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...