Strony

czwartek, 12 czerwca 2014

To nie jest miasto dla pieszych ludzi, czyli spacer po Dubaju

Całkiem długi post o moim pobycie w Dubaju powędrował do kosza. Trudno było mi oprzeć się pokusie opisania wszystkiego, ze wszelkimi szczegółami, ale tak naprawdę - kogo to obchodzi? Przecież opisy dubajskich atrakcji można znaleźć w setkach przewodników i blogów podróżniczych, nie ma sensu tego powielać. Szczególnie, że ledwo te atrakcje musnęłam.

Zamiast tego napiszę Wam o tym, jak to się stało, że to sięgające chmur miasto ze stali i szkła, które z początku obserwowałam z pełnym zachwytu dystansem, w końcu stało się mi bardzo bliskie.


Wyjazd do Dubaju zawdzięczam firmie, w której pracuję oraz targom motoryzacyjnym, które się w tym mieście odbywają. Godziny dyżurów na stoisku targowym były zabójcze, bo od 10 do 19, więc niewiele czasu pozostawało na zapoznawanie się z miastem. Tak się złożyło, że wtorkowy wieczór miałam wolny, bo reszta ekipy, czyli zarząd naszej firmy, bawiła się na wypasionym bankiecie na 4000 osób. A ja wyszłam samotnie z centrum targowego, zmierzchało się już, nie było bardzo gorąco, a buty miałam wygodne, jak mi się wtedy wydawało. Nie miałam ochoty wsiadać do metra. Zamiast tego postanowiłam wybrać się pieszo, by obejrzeć słynną fontannę dubajską, podobno największą na świecie, usytuowaną u stóp najwyższego budynku świata - Burj Khalifa (tak, tam mają manię wielkości, ale kto bogatemu zabroni). Zabłądzić się nie dało, bo budynek raczej wyróżniał się na horyzoncie, a odległość nie wydawała się zbyt duża (3 przystanki metrem). Poza tym czy jest lepszy sposób na zaprzyjaźnienie się z miastem, niż samotny spacer? Ruszyłam więc chodnikiem w kierunku majaczącej w oddali wieży.

Idę więc sobie chodnikiem, wzdłuż bardzo ruchliwej szosy. Żadnych pieszych nie spotkałam, ale nie zdziwiło mnie to zbytnio. Któż zawracałby sobie głowę chodzeniem pieszo, gdy paliwo kosztuje jakieś 1,5 za litr? Jedynie taka maniaczka, jak ja. A że dla jednej maniaczki nie warto było robić przejścia przez skrzyżowanie, musiałam skręcić w prawo, zamiast dalej zmierzać prosto do wieży. Nie było wyjścia, szłam więc licząc na to, że w końcu dojdę do jakichś pasów, ale zamiast tego po prostu skończył się chodnik. Utknęłam przy wielopasmowej ulicy, po której gnały szaleńczo samochody, bez możliwości pójścia dalej. Mogłam jedynie wrócić po swych śladach do Trade Center, ale to mi się zupełnie nie uśmiechało. Stałam więc chwilę bezradnie, gdy nagle przy mnie pojawił się jakiś Arab. Trochę się wystraszyłam, gdy podszedł do mnie i zapytał, co tu robię. Więc wytłumaczyłam mu, że się zgubiłam, na co on zaproponował, że mi wskaże drogę. Następnie bez wahania wszedł na tę wielopasmową ulicę z pędzącymi samochodami i mnie przez nią przeprowadził. Potem odprowadził mnie jeszcze spory kawałek, podczas gdy ja gorączkowo zastanawiałam się, czy powinnam mu dać napiwek. Na szczęście zrezygnowałam z obdarowania go banknotem, gdyż najwyraźniej ów człowiek pomógł mi całkowicie bezinteresownie. Na koniec wskazał mi dalszą drogę, podał mi rękę, życzył powodzenia i wrócił w kierunku wielopasmówki. A ja poszłam dalej skwerkiem pełnym palm.

Niestety pomoc okazana mi przez tego życzliwego człowieka poszła całkowicie na marne, gdyż droga, którą szłam, była również pozbawiona przejść dla pieszych. Samodzielnie nie zdobyłam się na zademonstrowany przez niego manewr, więc idąc chodnikiem zatoczyłam koło i dotarłam dokładnie w miejsce, w którym mnie zostawił. Stopy miałam już w opłakanym stanie, robiło się ciemno... cóż, poddałam się i z trudem dotarłam na przystanek metra.

Jednak nawet metrem nie było łatwo podbić fontannę. Przystanek metra prowadzi prosto do olbrzymiego centrum handlowego, przez które trzeba najpierw przejść... najlepiej wydając masę pieniędzy po drodze. Świetny chwyt marketingowy.


Jakoś się oparłam mijanym po drodze sklepom najsłynniejszych światowych marek i w końcu zamarłam nad brzegiem olbrzymiego basenu i chłonęłam to cudowne widowisko wodno-świetlno-muzyczne. To było zdecydowanie warte moich zdartych stóp!

Nagrałam nawet film, jednak wyszukiwarka wskaże Wam z pewnością setki lepszych.



Czekała mnie jeszcze droga powrotna, którą uprzyjemniłam sobie smoothie o smaku mango z miętą - i to było to. Oswoiłam miasto, a ono oswoiło mnie.

Mam jeszcze tyle do opowiadania... O wspaniałych ludziach, których poznałam, o moim nowym egipskim bracie, o zaskakującej kulturze, o wyśmienitych serach i soczystych owocach, o złotej uliczce i o tym, jak okropnie w tym Dubaju marzłam...

7 komentarzy:

  1. Oj trochę się nałaziłaś żeby w końcu zobaczyć to co chciałaś ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. I kto by pomyślał, że poruszanie się pieszo może się okazać sposobem absolutnie niestandardowym? :)))
    Dzięki za tę ciekawą i pasjonującą relację!
    My byliśmy bliżej :) we Wrocławiu. Tam poruszaliśmy się niemal wyłącznie pieszo. Jeden raz postanowiliśmy wspomóc się tramwajem i to była totalna porażka... Jedyny środek transportu, z którego skorzystaliśmy i byliśmy zadowoleni (choć niespecjalnie było po drodze) to kolejka linowa nad Wartą (Polinka).
    Grzegorz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grzesiu, ja marzę o tym, żeby powłóczyć się po Wrocławiu :) To miasto ogromnie mnie pociąga. I nie tak, żeby chybcikiem zaliczyć podstawowe atrakcje, ale żeby połazić spokojnie, trochę bez celu i bez pośpiechu. Może kiedyś się uda :) Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Kocham Dubaj....
    Chciała bym tam jeszcze polecieć. Krótkie ale miłe wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...