Z soboty na niedzielę przeskoczyła kolejna cyferka w
liczbie określającej mój wiek. Odkąd trzy lata temu przekroczyłam
trzydziestkę, przestało to robić na mnie wrażenie. Pewnie znów zacznie,
gdy zbliżę się do końca kolejnej dekady...
Wolałabym chyba obchodzić urodziny w innym miesiącu, cieplejszym, mniej depresjogennym. Tak się jakoś składa, że zawsze w dniu urodzin znajduję jakiś powód do łez. Może w tym dniu jestem bardziej wyczulona na okazywaną mi miłość, zainteresowanie, pamięć, a więc bardziej niż zwykle wrażliwa i podatna na zranienie? Tym razem było podobnie, aż trochę głupio mi do tej pory... Otóż na zakończenie imprezy urodzinowej rozpłakałam się, gdyż poczułam się zraniona przez parę przyjaciół. W tej chwili, trzeźwa jak stokrotka nadal sądzę, że zasłużyli na wyrzuty z mojej strony. Oni chyba też doszli do tego wniosku, bo następnego dnia wrócili z przeprosinami. Pomimo tego niefortunnego zakończenia, impreza była bardzo udana. Ciasto zjedzone do ostatniego okruszka, wino wypite do ostatniej kropelki. Wspaniałe prezenty.
Jeśli poprzednią noc spędziło się pijąc wino z przyjaciółmi do bladego ranka, oczywistym marzeniem jest przespanie całego dnia. Niestety dzieci wyspały się znacznie wcześniej niż ja i zrobiły mi pobudkę o 8. Mogło być znacznie gorzej, ale i tak każda myśl o zmianie pozycji na pionową wywoływała u mnie dreszcze. Jarek wstał pogodny jak skowronek, gdyż postanowił przetestować preparat 2KC, co dało olśniewający skutek. A ja odwlekałam konieczność wstania tak długo, jak się dało, udając że nie zauważam podejrzanego zapachu dobiegającego ze strony Danusiowej pieluchy. Uporałam się z tym jakoś... w końcu jestem przyzwyczajona do wycierania pup. Sprzątanie po gościach zajęło mi cały dzień, bo dzieci marudne, bo ja ospała... Dopiero pod wieczór poprawił mi się humor, głównie dzięki Izie, która zadzwoniła aż z Kanady! Onet też zrobił mi mały prezencik...
Chodzę sobie po domu, podśpiewując "Happy birthday", na co Staś mówi:
- Mamusiu, ale ja przecież nie mam dzis urodzin!
- Nie Stasiu, ale ja mam. - poinformowałam. Oczekiwałam, że zacznie uzurpować sobie prawo do obchodzenia tego święta, ale zaskoczył mnie, mówiąc:
- W takim razie wszystkiego najlepszego, mamusiu!
Naciągnęłam go na laurkę, a jakże:
Powyższy rysunek przedstawia: Drzemiącego Fiołka (z bajki o Troskliwych Misiach) i rycerza, który przez niego przeskakuje i jednocześnie go wącha. Napis wykonany przez Stasia własnoręcznie - ja dyktowałam mu kolejne literki.
Wykończona tym długim, urodzinowym dniem, wychodząc spod prysznica nie mogłam wprost uwierzyć, że to już koniec i będę mogła się położyć... Okazało się, że słusznie, ponieważ Staś, śpiąc w moim łóżku, na moim miejscu, postanowił dostarczyć mi nowych wrażeń w postaci przemoczonej piżamki i kałuży na prześcieradle. Nawet się nie obudził! Przebrałam go, zrezygnowana rozłożyłam na łóżku jakieś ręczniki i poszłam spać.
Niewątpliwie na brak wrażeń nie mogę narzekać...
A tak wyglądałam trzydzieści lat temu...
Wolałabym chyba obchodzić urodziny w innym miesiącu, cieplejszym, mniej depresjogennym. Tak się jakoś składa, że zawsze w dniu urodzin znajduję jakiś powód do łez. Może w tym dniu jestem bardziej wyczulona na okazywaną mi miłość, zainteresowanie, pamięć, a więc bardziej niż zwykle wrażliwa i podatna na zranienie? Tym razem było podobnie, aż trochę głupio mi do tej pory... Otóż na zakończenie imprezy urodzinowej rozpłakałam się, gdyż poczułam się zraniona przez parę przyjaciół. W tej chwili, trzeźwa jak stokrotka nadal sądzę, że zasłużyli na wyrzuty z mojej strony. Oni chyba też doszli do tego wniosku, bo następnego dnia wrócili z przeprosinami. Pomimo tego niefortunnego zakończenia, impreza była bardzo udana. Ciasto zjedzone do ostatniego okruszka, wino wypite do ostatniej kropelki. Wspaniałe prezenty.
Jeśli poprzednią noc spędziło się pijąc wino z przyjaciółmi do bladego ranka, oczywistym marzeniem jest przespanie całego dnia. Niestety dzieci wyspały się znacznie wcześniej niż ja i zrobiły mi pobudkę o 8. Mogło być znacznie gorzej, ale i tak każda myśl o zmianie pozycji na pionową wywoływała u mnie dreszcze. Jarek wstał pogodny jak skowronek, gdyż postanowił przetestować preparat 2KC, co dało olśniewający skutek. A ja odwlekałam konieczność wstania tak długo, jak się dało, udając że nie zauważam podejrzanego zapachu dobiegającego ze strony Danusiowej pieluchy. Uporałam się z tym jakoś... w końcu jestem przyzwyczajona do wycierania pup. Sprzątanie po gościach zajęło mi cały dzień, bo dzieci marudne, bo ja ospała... Dopiero pod wieczór poprawił mi się humor, głównie dzięki Izie, która zadzwoniła aż z Kanady! Onet też zrobił mi mały prezencik...
Chodzę sobie po domu, podśpiewując "Happy birthday", na co Staś mówi:
- Mamusiu, ale ja przecież nie mam dzis urodzin!
- Nie Stasiu, ale ja mam. - poinformowałam. Oczekiwałam, że zacznie uzurpować sobie prawo do obchodzenia tego święta, ale zaskoczył mnie, mówiąc:
- W takim razie wszystkiego najlepszego, mamusiu!
Naciągnęłam go na laurkę, a jakże:
Powyższy rysunek przedstawia: Drzemiącego Fiołka (z bajki o Troskliwych Misiach) i rycerza, który przez niego przeskakuje i jednocześnie go wącha. Napis wykonany przez Stasia własnoręcznie - ja dyktowałam mu kolejne literki.
Wykończona tym długim, urodzinowym dniem, wychodząc spod prysznica nie mogłam wprost uwierzyć, że to już koniec i będę mogła się położyć... Okazało się, że słusznie, ponieważ Staś, śpiąc w moim łóżku, na moim miejscu, postanowił dostarczyć mi nowych wrażeń w postaci przemoczonej piżamki i kałuży na prześcieradle. Nawet się nie obudził! Przebrałam go, zrezygnowana rozłożyłam na łóżku jakieś ręczniki i poszłam spać.
Niewątpliwie na brak wrażeń nie mogę narzekać...
A tak wyglądałam trzydzieści lat temu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz