Ulubioną zabawą naszych dzieci są zgadywanki. Szczególnie fajnie
sprawdza się w czasie podróży, bo dzięki niej czas szybko mija. Polega
na wymienianiu 10 określonych rzeczy, np. "10 rzeczy które wieszamy na
choince", albo "10 przekąsek". Dopasowujemy je trudnością do możliwości
dziecka, na przykład Staś może wymieniać 10 województw, a Danusia 10
zwierząt, które mieszkają w lesie. Śmiechu przy tym co nie miara.
- Emilko, wymień 10 zwierząt, które można hodować w domu:
- Chomik morski...
- 10 rzeczy, które znajduje się w łazience.
Mała podpowiedź: tata używa tego do golenia się.
- Golonka?
- Danusiu, wymień 10 istot, które występują w bajkach, a nie ma ich w rzeczywistym świecie.
Mała podpowiedź: koń z rogiem na głowie.
- NOSOROŻEC!
A Staś z własnej inwencji dorzuca:
- Do tego pytania pasowaliby też "zgodni politycy" ;)
Trafna uwaga ;)
Mówią na nas Ladorusie. Jak się pewnie domyślacie, pochodzi to od naszego nazwiska. Ladorusie mieszkają w Toruniu, najpiękniej pachnącym mieście w Polsce.
Strony
piątek, 30 grudnia 2011
środa, 28 grudnia 2011
...i po Świętach
środa, 21 grudnia 2011
List do Mikołaja
Miło, że Staś z własnej inwencji wyręczył całą rodzinę w pisaniu listów
do Mikołaja (no, oprócz taty, który jest zbyt skryty, by się obnosić ze
swoimi marzeniami). A w dodatku pomyślał o tym, żeby zadbać o Świętego
we własnej osobie!
Drogi Święty Mikołaju, liczę na tę gofrownicę, a cała rodzinka już ślini się na myśl o gofrach ;) Mam nadzieję, że małe przekupstwo ze strony Stasia przyczyni się do tego, byśmy dostali to, co sobie wymarzyliśmy.
A Wam wszystkim życzę wymarzonych prezentów pod choinką. Wesołych Świąt!
Drogi Święty Mikołaju, liczę na tę gofrownicę, a cała rodzinka już ślini się na myśl o gofrach ;) Mam nadzieję, że małe przekupstwo ze strony Stasia przyczyni się do tego, byśmy dostali to, co sobie wymarzyliśmy.
A Wam wszystkim życzę wymarzonych prezentów pod choinką. Wesołych Świąt!
czwartek, 15 grudnia 2011
Basiunia
Pewnie nie pamiętacie moich dywagacji sprzed dwóch lat, czy nasza
rodzinka dojrzała już do tego, by mieć zwierzątko. Napisałam wtedy posta
o tym, jak dzieci ulepiły świnkę morską z plasteliny i karmiły ją
plastelinową sałatą i ziarenkami. Szalenie rozbawił mnie wówczas jeden z
komentarzy zabłąkanej tu istoty, która nas oskarżyła o
nieodpowiedzialność, gdyż nieodpowiednio karmimy nasze (plastelinowe)
zwierzątko. No cóż, czytanie ze zrozumieniem to wielka sztuka i nie
każdemu właściwa ;) Świnka plastelinowa nie zatruła się jednak sałatą, a
żywot swój zakończyła wskutek przypadkowego rozpłaszczenia. Na
szczęście plastelinowe zwierzątka mają szansę na reinkarnację.
Minęło parę miesięcy. Dzieci przestały wspominać o zwierzaku, a ja im z własnej woli nie zamierzałam przypominać. Mimo to, szczerze się ucieszyłam, gdy Staś dostał chomika na 8 urodziny. Dzieci nazwały chomika Pysią i serdecznie się do niego (a właściwie do niej) przywiązały. Z przyjemnością obserwowały akrobatyczne wyczyny zwierzaka i podziwiały cierpliwość w nieskończenie długim biegu w chomiczej karuzeli. Do teraz Stasia marzeniem jest, by pobiegać w takiej karuzeli ludzkich rozmiarów ;) Każde z dzieci miało dyżur 2 dni w tygodniu i obowiązek pilnowania, by chomik miał jedzenie i wodę, a mi pozostawało jedynie sprzątanie klatki. Cieszy mnie, że dzieci rozumiały, że od nich zależy, by nasze zwierzątko czuło się dobrze i było zdrowe i wiedziały jak ważne jest, by dostawał odpowiednie pożywienie i miał dobre warunki.
Z czasem skończyły się jednak akrobatyczne wyczyny. Smutno było patrzeć, jak szybko chomik się starzeje, aż pewnego dnia jego krótkie chomicze życie dobiegło końca. Urządziliśmy chomikowi piękny pogrzeb w lesie. Jeszcze przez jakiś czas dzieci płakały z żalu za chomikiem, szczególnie wieczorami. Emilka w ogóle nie zrozumiała, dlaczego musieliśmy Pysię zostawić w lesie i często pytała, czy możemy ją tam odwiedzić.
Minęło trochę czasu. Byłam przeciwna temu, by szybko przygarnąć kolejne zwierzątko. Nie chciałam, by stało się ono łatwym lekarstwem na smutki. Tak się jednak złożyło, że kuzynka dzieci - Ola, musiała pozbyć się dwóch swoich świnek morskich. Tym sposobem jedna z nich trafiła do nas. Jest to śliczne zwierzątko o imieniu Basia.
Basia jest bardzo towarzyska. Lubi być brana na ręce i przytulana. Czasem się tego dopomina swoim zabawnym popiskiwaniem. Jej przysmak to zielona pietruszka, którą zajada, aż jej się uszka trzęsą. Najbardziej przywiązana do niej jest Danusia, którą Basia chyba uważa za swoją mamę ;) Dzieci bardzo ładnie się o nią troszczą, zgodnie z grafikiem, a mi nadal pozostaje sprzątanie klatki, co w przypadku świnki jest nieco bardziej uciążliwe. W każdym razie świnki morskie żyją o wiele dłużej niż chomiki, bo nawet ponad 10 lat.
Niech nam długo żyje i niech jej będzie u nas dobrze :)
Minęło parę miesięcy. Dzieci przestały wspominać o zwierzaku, a ja im z własnej woli nie zamierzałam przypominać. Mimo to, szczerze się ucieszyłam, gdy Staś dostał chomika na 8 urodziny. Dzieci nazwały chomika Pysią i serdecznie się do niego (a właściwie do niej) przywiązały. Z przyjemnością obserwowały akrobatyczne wyczyny zwierzaka i podziwiały cierpliwość w nieskończenie długim biegu w chomiczej karuzeli. Do teraz Stasia marzeniem jest, by pobiegać w takiej karuzeli ludzkich rozmiarów ;) Każde z dzieci miało dyżur 2 dni w tygodniu i obowiązek pilnowania, by chomik miał jedzenie i wodę, a mi pozostawało jedynie sprzątanie klatki. Cieszy mnie, że dzieci rozumiały, że od nich zależy, by nasze zwierzątko czuło się dobrze i było zdrowe i wiedziały jak ważne jest, by dostawał odpowiednie pożywienie i miał dobre warunki.
Z czasem skończyły się jednak akrobatyczne wyczyny. Smutno było patrzeć, jak szybko chomik się starzeje, aż pewnego dnia jego krótkie chomicze życie dobiegło końca. Urządziliśmy chomikowi piękny pogrzeb w lesie. Jeszcze przez jakiś czas dzieci płakały z żalu za chomikiem, szczególnie wieczorami. Emilka w ogóle nie zrozumiała, dlaczego musieliśmy Pysię zostawić w lesie i często pytała, czy możemy ją tam odwiedzić.
Minęło trochę czasu. Byłam przeciwna temu, by szybko przygarnąć kolejne zwierzątko. Nie chciałam, by stało się ono łatwym lekarstwem na smutki. Tak się jednak złożyło, że kuzynka dzieci - Ola, musiała pozbyć się dwóch swoich świnek morskich. Tym sposobem jedna z nich trafiła do nas. Jest to śliczne zwierzątko o imieniu Basia.
Basia jest bardzo towarzyska. Lubi być brana na ręce i przytulana. Czasem się tego dopomina swoim zabawnym popiskiwaniem. Jej przysmak to zielona pietruszka, którą zajada, aż jej się uszka trzęsą. Najbardziej przywiązana do niej jest Danusia, którą Basia chyba uważa za swoją mamę ;) Dzieci bardzo ładnie się o nią troszczą, zgodnie z grafikiem, a mi nadal pozostaje sprzątanie klatki, co w przypadku świnki jest nieco bardziej uciążliwe. W każdym razie świnki morskie żyją o wiele dłużej niż chomiki, bo nawet ponad 10 lat.
Niech nam długo żyje i niech jej będzie u nas dobrze :)
środa, 7 grudnia 2011
Mikołajkowe zakupy z dziećmi na karku
Ciekawa jestem, czy próbowaliście kiedyś kupować dzieciom prezenty w ich
obecności, tak, żeby tego nie zauważyły. Jest to dość karkołomne
przedsięwzięcie. Ma swoje plusy, gdyż odwiedzając sklepy wraz z dziećmi
można zaobserwować, co wzbudza ich największy entuzjazm, a następnie
zignorować zachwyty nad zabawkami z najwyższej półki cenowej i wybrać
coś, co jedynie w umiarkowanym stopniu przekracza aktualne możliwości
finansowe. Najlepiej byłoby załatwić to w dwóch etapach, czyli najpierw
pochodzić po sklepach z dziećmi, a drugi raz wybrać się samotnie, jednak
nie zawsze to się da tak prosto załatwić. Poza tym wówczas musimy sobie
zaserwować podwójną dawkę stresu, związanego z odwiedzeniem centrum
handlowego w sezonie przedświątecznym, co jest zdecydowanie niezdrowe.
Oczywiście jest też opcja zamówienia tychże zabawek przez internet, ale
powiedzmy, że w tym przypadku ta możliwość z pewnych względów nie jest
dobrym rozwiązaniem.
Tak więc mamy niedzielę, Mikołaj przychodzi za dwa dni, jesteśmy całą rodziną w nowo otwartym centrum handlowym i przystępujemy do akcji. Dzikich tłumów, o dziwo, brak. Dzieci ciągną nas w kierunku schodów ruchomych, ale jesteśmy nieugięci i po kolei wizytujemy sklepy, obserwując reakcje dzieci. Nie trzeba było długo czekać, by dziewczynki zachwyciły się jakimiś pluszakami. Rzut oka na cenę pozwala zakwalifikować ją do przedziału "da się znieść", a przy tym zabawki całkiem ładne i nie wyglądają na to, by miały się rozpaść przy okazji pierwszej zabawy. I w tym momencie przydają się ruchome schody. Mrugam do męża, aby wyprowadził dzieci ze sklepu i pozwolił im chwilę pojeździć, ja zaś zmierzam do kasy. Zaznaczam, że nasze dzieci nie są zmorą centrów handlowych i całkiem świadomie pozwalam im na te schody wiedząc, że nie będą jeździły pod prąd, darły się wniebogłosy albo biegały po nich. Tak więc przy kasie proszę o dodatkową reklamówkę, aby ukryć pierwszą zdobycz przed wścibskimi, małymi oczkami i ruszamy w dalszą drogę.
Prezent dla Stasia miałam już wcześniej upatrzony. Chwilę potrwało, zanim go namierzyłam w wielkim sklepie z zabawkami. W tym czasie Staś oglądał zestawy LEGO i wyglądał, jakby go siłą nie dało się stamtąd oderwać. Dziewczynki też się zabunkrowały wśród lalek. Więc ja chyłkiem podążyłam ze swoją zdobyczą do kasy. A tam niestety mały zator się zrobił, bo pani przy kasie nie mogła znaleźć kodu towaru klientki przede mną. Nagle, nie wiadomo skąd, wyrósł przede mną Staś. Na szczęście jego prezent był niewielki gabarytowo, więc szybko go ukryłam licząc na to, że ochrona nie będzie mnie podejrzewać o próbę przemycenia towaru do torebki ;)
- Mamo, co robisz przy kasie, kupujesz coś?
- Nie, muszę o coś zapytać pani. Idź, poszukaj taty.
- Ale gdzie tata jest?
- No, przed sklepem, poszukaj go.
Minęła chwila. Sprzedawczyni nadal walczy z kodem, a Staś wraca jak bumerang.
- Mamo, nie widzę nigdzie taty.
- No to go poszukaj, bo jeszcze sobie pójdzie bez nas. Na pewno gdzieś tam jest. Znajdź go i powiedz, żeby chwilę zaczekał.
Staś niechętnie ruszył na poszukiwania, a pani w końcu zlitowała się nade mną i przyjęła ode mnie pieniądze. Wyszłam ze sklepu, ale Staś mi nie odpuścił tak łatwo.
- Mamo, o co pytałaś tą panią w sklepie?
Kurcze... nie przygotowałam sobie odpowiedzi na to pytanie.
- No... pytałam, czy Mikołaj przychodzi na pewno w ten wtorek.
- Przecież mogłaś mnie zapytać, to bym ci powiedział!
- No tak, ale czy jesteś pewien, czy w tym roku nie ma jakiegoś poślizgu? Ta pani współpracuje z Mikołajem, więc jest na bieżąco. A co, jeśli w tym roku przyszedłby dzień wcześniej, a Wy nie mielibyście wyczyszczonych butów? Mógłby być problem...
Staś pokiwał głową, akceptując te mętne tłumaczenia. Swoją drogą, to nawet trochę dziwne, że nasze dzieci wciąż wierzą w Św. Mikołaja i nawet trochę nieswojo się czuję i zastanawiam się, czy bardzo się rozczarują moją prawdomównością, gdy dowiedzą się prawdy. Chyba zbliża się pora poważnej rozmowy, ale jeszcze tegoroczne Święta im odpuszczę.
Ostatnio Danusia przyszła ze szkoły z rewelacją:
- Mamo, a moje koleżanki mówią, że Mikołaj i Wróżka Zębuszka nie istnieją! I że to rodzice kupują prezenty! A ja przecież wiem, że ty byś nie miała tyle kasy, żeby nam tyle zabawek kupować!
Ups...
Tak więc mamy niedzielę, Mikołaj przychodzi za dwa dni, jesteśmy całą rodziną w nowo otwartym centrum handlowym i przystępujemy do akcji. Dzikich tłumów, o dziwo, brak. Dzieci ciągną nas w kierunku schodów ruchomych, ale jesteśmy nieugięci i po kolei wizytujemy sklepy, obserwując reakcje dzieci. Nie trzeba było długo czekać, by dziewczynki zachwyciły się jakimiś pluszakami. Rzut oka na cenę pozwala zakwalifikować ją do przedziału "da się znieść", a przy tym zabawki całkiem ładne i nie wyglądają na to, by miały się rozpaść przy okazji pierwszej zabawy. I w tym momencie przydają się ruchome schody. Mrugam do męża, aby wyprowadził dzieci ze sklepu i pozwolił im chwilę pojeździć, ja zaś zmierzam do kasy. Zaznaczam, że nasze dzieci nie są zmorą centrów handlowych i całkiem świadomie pozwalam im na te schody wiedząc, że nie będą jeździły pod prąd, darły się wniebogłosy albo biegały po nich. Tak więc przy kasie proszę o dodatkową reklamówkę, aby ukryć pierwszą zdobycz przed wścibskimi, małymi oczkami i ruszamy w dalszą drogę.
Prezent dla Stasia miałam już wcześniej upatrzony. Chwilę potrwało, zanim go namierzyłam w wielkim sklepie z zabawkami. W tym czasie Staś oglądał zestawy LEGO i wyglądał, jakby go siłą nie dało się stamtąd oderwać. Dziewczynki też się zabunkrowały wśród lalek. Więc ja chyłkiem podążyłam ze swoją zdobyczą do kasy. A tam niestety mały zator się zrobił, bo pani przy kasie nie mogła znaleźć kodu towaru klientki przede mną. Nagle, nie wiadomo skąd, wyrósł przede mną Staś. Na szczęście jego prezent był niewielki gabarytowo, więc szybko go ukryłam licząc na to, że ochrona nie będzie mnie podejrzewać o próbę przemycenia towaru do torebki ;)
- Mamo, co robisz przy kasie, kupujesz coś?
- Nie, muszę o coś zapytać pani. Idź, poszukaj taty.
- Ale gdzie tata jest?
- No, przed sklepem, poszukaj go.
Minęła chwila. Sprzedawczyni nadal walczy z kodem, a Staś wraca jak bumerang.
- Mamo, nie widzę nigdzie taty.
- No to go poszukaj, bo jeszcze sobie pójdzie bez nas. Na pewno gdzieś tam jest. Znajdź go i powiedz, żeby chwilę zaczekał.
Staś niechętnie ruszył na poszukiwania, a pani w końcu zlitowała się nade mną i przyjęła ode mnie pieniądze. Wyszłam ze sklepu, ale Staś mi nie odpuścił tak łatwo.
- Mamo, o co pytałaś tą panią w sklepie?
Kurcze... nie przygotowałam sobie odpowiedzi na to pytanie.
- No... pytałam, czy Mikołaj przychodzi na pewno w ten wtorek.
- Przecież mogłaś mnie zapytać, to bym ci powiedział!
- No tak, ale czy jesteś pewien, czy w tym roku nie ma jakiegoś poślizgu? Ta pani współpracuje z Mikołajem, więc jest na bieżąco. A co, jeśli w tym roku przyszedłby dzień wcześniej, a Wy nie mielibyście wyczyszczonych butów? Mógłby być problem...
Staś pokiwał głową, akceptując te mętne tłumaczenia. Swoją drogą, to nawet trochę dziwne, że nasze dzieci wciąż wierzą w Św. Mikołaja i nawet trochę nieswojo się czuję i zastanawiam się, czy bardzo się rozczarują moją prawdomównością, gdy dowiedzą się prawdy. Chyba zbliża się pora poważnej rozmowy, ale jeszcze tegoroczne Święta im odpuszczę.
Ostatnio Danusia przyszła ze szkoły z rewelacją:
- Mamo, a moje koleżanki mówią, że Mikołaj i Wróżka Zębuszka nie istnieją! I że to rodzice kupują prezenty! A ja przecież wiem, że ty byś nie miała tyle kasy, żeby nam tyle zabawek kupować!
Ups...
wtorek, 29 listopada 2011
Baba Jaga
Konkurs w przedszkolu dla dzieci i rodziców:
Forma przestrzenna na temat "Bohater literatury dziecięcej".
Czemu Baba Jaga? A jakoś tak od razu mi przyszła do głowy. Może dlatego, że w jej przypadku nie do końca wiadomo, czy brzydota jest zamierzona, czy też jest wynikiem niepowodzeń w walce z opornym materiałem ;)
Początek pracy: niedziela, godzina 15.
Głowa: wykonana ze skarpetki niemowlęcej, wypchanej watą. Oczy z koralików. Nos z zawieszki do firanek. Włosy wykrojone z karnawałowej peruki. Chustka z ozdobnej apaszki. Kołnierz z lalczynej spódniczki. Korpus z wałka do włosów.Strój, ręce oraz nogi z kawałków starych krawatów. Dłonie i stopy z palców od rękawiczek. Miotła z listewki, wykończona krepą. Jak widzicie, u nas nic się nie zmarnuje ;)
Koniec pracy: godz. 19.
Emilcia pomagała jak mogła. Na każdym etapie dokonywała wyboru, co do koloru włosów, stroju itp. Kilkakrotnie mnie pytała, czy na pewno dostanie nagrodę. Hmm... Mam nadzieję, że przewidziano nagrody pocieszenia ;)
Forma przestrzenna na temat "Bohater literatury dziecięcej".
Czemu Baba Jaga? A jakoś tak od razu mi przyszła do głowy. Może dlatego, że w jej przypadku nie do końca wiadomo, czy brzydota jest zamierzona, czy też jest wynikiem niepowodzeń w walce z opornym materiałem ;)
Początek pracy: niedziela, godzina 15.
Głowa: wykonana ze skarpetki niemowlęcej, wypchanej watą. Oczy z koralików. Nos z zawieszki do firanek. Włosy wykrojone z karnawałowej peruki. Chustka z ozdobnej apaszki. Kołnierz z lalczynej spódniczki. Korpus z wałka do włosów.Strój, ręce oraz nogi z kawałków starych krawatów. Dłonie i stopy z palców od rękawiczek. Miotła z listewki, wykończona krepą. Jak widzicie, u nas nic się nie zmarnuje ;)
Koniec pracy: godz. 19.
Satysfakcja z wykonanego dzieła - bezcenna ;)
Emilcia pomagała jak mogła. Na każdym etapie dokonywała wyboru, co do koloru włosów, stroju itp. Kilkakrotnie mnie pytała, czy na pewno dostanie nagrodę. Hmm... Mam nadzieję, że przewidziano nagrody pocieszenia ;)
PS. Jak się okazało, wszystkie dzieci, które przystąpiły do konkursu, dostały w nagrodę maskotkę i dyplom, a więc jestem usatysfakcjonowana ;) Poniżej wystawa prac, niektóre naprawdę powalające!
niedziela, 27 listopada 2011
Bonusik do urodzinowej imprezki
Emilka demonstruje cioci Ewie prezent - kotka-skarbonkę do samodzielnego
pomalowania.Ciocia chwali zabawkę i obdarowuje Emilkę pieniążkiem do
skarbonki na dobry początek. A potem zwraca się do Danusi:
- A ty masz skarbonkę?
- Nie mam - mówi rozczarowana Danusia. - Ale mam portfel! - dodaje szybciutko.
To się nazywa mieć refleks ;)
- A ty masz skarbonkę?
- Nie mam - mówi rozczarowana Danusia. - Ale mam portfel! - dodaje szybciutko.
To się nazywa mieć refleks ;)
niedziela, 20 listopada 2011
Już 5 ;)
Już od wielu miesięcy, może nawet od roku, Emilcia nader często przeprowadzała ze mną następujący dialog:
- Mamooooo, a kiedy będą moje urodziny?
- W listopadzie, jesienią.
- A kiedy będzie listopad?
- Po październiku.
- A kiedy będzie październik?
- Po wrześniu.
Oszczędzę Wam dalszego ciągu tej rozmowy.
Gdy wreszcie nastał wyczekiwany listopad, Emilka z dnia na dzień była coraz bardziej podekscytowana zbliżającym się jej osobistym, wielkim świętem. Co dzień kontrolowała kalendarz, w którym dzień jej urodzin był zaznaczony czerwonym serduszkiem. W ostatnim tygodniu, dialog zmienił nieco formę i jednocześnie znacznie zwiększył częstotliwość...
- Mamoooooo, to kiedy te moje urodziny?
- W niedzielę.
- A kiedy będzie niedziela?
- Po sobocie.
- A kiedy będzie sobota???...
I tak dalej. Świetne ćwiczenie cierpliwości, polecam ;)
Aż w końcu nadeszła sobota, wigilia urodzin. Układając Emilkę do snu szepnęłam jej do uszka, że gdy się obudzi, będzie już pięciolatką! Nawet, jeśli zbudzi się w środku nocy, jak trafnie zauważyła Emi.
Dzień był bogaty w emocje i przyjemności. Zaczął się miłą pobudką, zbiorowym odśpiewaniem "Sto lat", wręczeniem prezentów. Danusia i Staś złożyli się na prezent i samodzielnie go zapakowali. Dawanie prezentów sprawia im dużą przyjemność. Aczkolwiek otrzymywanie nadal górą ;)
Na zdjęciu poniżej - wspólne przygotowywanie tortu.
Na dobranoc szepnęłam Emilce:
- Dobranoc, moja kochana pięciolatko!
Emilka spojrzała na mnie z urazą.
- Czemu wszyscy mówią na mnie "pięciolatka"? Przecież ja jestem Emilka.
Wszystkiego najlepszego, kochana Emilko :)
PS. Ciekawe kiedy rozpocznie się kolejna tura wyliczanki pt. "Kiedy będzie listopad?" ;)
środa, 16 listopada 2011
Budujemy dom
Zadanie domowe Danusi: Wykonaj domek dla lalek.
Świetna forma integracji dla całej rodziny!
Trwają prace wykończeniowe
Z wysuniętym językiem wydajniej się pracuje :P
Pani deweloper we własnej osobie
Efekt końcowy - Danusia twierdzi, że nasz domek był najładniejszy w całej klasie.
PS. Okna wykonała Emilka, niestety podczas robienia dokumentacji fotograficznej przeprowadzała toaletę wieczorną.
niedziela, 13 listopada 2011
13 listopada
Tego ranka obudziły mnie jakieś szepty. Nie otwierałam oczu, domyślając
się tego, co się zaraz wydarzy. Po chwili usłyszałam, jak Staś i Danusia
śpiewają "Sto lat". Do chóru dołączyła zachrypniętym głosikiem ledwo
rozbudzona Emilka, która tej nocy przywędrowała do naszego łóżka.
Otwieram oczy, widzę szeroko uśmiechnięte dzieci z tacą z własnoręcznie
przygotowanym śniadaniem w postaci chleba z dżemem, do tego jabłko i
ciastko na deser, wszystko pięknie ułożone i udekorowane. Na tacy
kwiatek (a konkretnie kaktus) moje ulubione ciastka - jeżyki oraz
prezent - piękne kolczyki. Emilka do tego dołożyła laurkę, mój portret z
balonikami i kwiatkami.
Rzut oka na zegarek... 7 rano, pora dość mordercza jak na niedzielę, szczególnie że poprzedniego wieczora świętowałam z przyjaciółmi. Ale domyślam się, że dzieci nie mogły się już doczekać wyrazu mojej twarzy. Myślę, że się nie rozczarowały moim szczerym zachwytem i dumą. Urzekło mnie to, że tak się przygotowały, obmyśliły szczegóły i że sprawiło im to wielką frajdę. Nauczyły się, jaką radość może sprawiać dawanie. Spodobało im się to do tego stopnia, że już mają obmyślony prezent na moje kolejne urodziny. Ja wolę o nich nie myśleć, bo to będą przełomowe, okrągłe...
Doceniam również, że po tej małej ceremonii, dzieci pozwoliły mi dospać jeszcze troszkę :)
Dzieciaki kochane, dzięki Wam to były najcudowniejsze urodziny w moim życiu!
Rzut oka na zegarek... 7 rano, pora dość mordercza jak na niedzielę, szczególnie że poprzedniego wieczora świętowałam z przyjaciółmi. Ale domyślam się, że dzieci nie mogły się już doczekać wyrazu mojej twarzy. Myślę, że się nie rozczarowały moim szczerym zachwytem i dumą. Urzekło mnie to, że tak się przygotowały, obmyśliły szczegóły i że sprawiło im to wielką frajdę. Nauczyły się, jaką radość może sprawiać dawanie. Spodobało im się to do tego stopnia, że już mają obmyślony prezent na moje kolejne urodziny. Ja wolę o nich nie myśleć, bo to będą przełomowe, okrągłe...
Doceniam również, że po tej małej ceremonii, dzieci pozwoliły mi dospać jeszcze troszkę :)
Dzieciaki kochane, dzięki Wam to były najcudowniejsze urodziny w moim życiu!
piątek, 11 listopada 2011
Patriotycznie
- Mamo, zaśpiewam ci piosenkę, której
uczyliśmy się w przedszkolu, ale znam tylko kawałek. "Jeszcze Polska nie
zginęła, póki my żyjemy..." - i w tym miejscu Emilka się zacięła.
- "Co nam obca przemoc wzięła..." - podpowiadam.
- O, ty też to znasz? - dziwi się Emilcia.
- Każdy Polak to zna - odparłam.
- To rodzice też są Polakami?
- Tak, wszyscy, którzy mieszkają w Polsce są Polakami - odpowiedziałam, nieco upraszczając to zagadnienie.
- To może staniemy sobie całą rodziną na górce i będziemy wyglądać jak Polacy?
Chociaż usilnie próbowałam wydobyć od córci o co chodzi z tymi Polakami na górce, niczego się nie dowiedziałam. Może chodzi o to, że "...wszyscy Polacy to jedna rodzina", tylko czemu na górce? Brakuje mi czasem pomysłów w rozszyfrowywaniu toku myślenia moich dzieci ;)
- "Co nam obca przemoc wzięła..." - podpowiadam.
- O, ty też to znasz? - dziwi się Emilcia.
- Każdy Polak to zna - odparłam.
- To rodzice też są Polakami?
- Tak, wszyscy, którzy mieszkają w Polsce są Polakami - odpowiedziałam, nieco upraszczając to zagadnienie.
- To może staniemy sobie całą rodziną na górce i będziemy wyglądać jak Polacy?
Chociaż usilnie próbowałam wydobyć od córci o co chodzi z tymi Polakami na górce, niczego się nie dowiedziałam. Może chodzi o to, że "...wszyscy Polacy to jedna rodzina", tylko czemu na górce? Brakuje mi czasem pomysłów w rozszyfrowywaniu toku myślenia moich dzieci ;)
wtorek, 1 listopada 2011
Przez żołądek do serca
Cała nasza piątka, a szczególnie ta młodsza trójka, uwielbia wszelkiego
rodzaju tosty, zapiekanki, grzanki, czyli wszelkie kombinacje chleba i
sera. No może źle powiedziane, że wszelkie, bo każdy ma swoje
preferencje. Na przykład Emilka lubi tosty zgrzewane z parówkami i
pieczarkami, Staś z szynką, a Danusia wcale. Danusia lubi natomiast
grzanki z mikrofalówki z samym serem. Wszyscy przepadają za grzankami z
piekarnika, ale też każdy z dodatkami, które lubi. Natomiast każdy bez
wyjątku uwielbia przyprawę do tostów i zapiekanek, posypując co się da
grubą warstwą ;)
Sztuka bycia mamą polega również na tym, by
pamiętać o wszystkich tych niuansach i nie mylić co powinno trafić do
kogo. Na szczęście dzieci doceniają te starania, czego przykład poniżej.
Zazwyczaj wygląda to tak, że jedząc kolację, Emilka dziwi się:
- Mamusiu, skąd wiesz, że chciałam tosta z pieczarkami?
- Czytam w twoich myślach, kochanie :)
Pewnego
wieczoru spieszyłam się i zrobiłam Stasiowi i Emilce jednakowe tosty,
licząc na jednorazową akceptację ze strony Emilki (Staś nie dotknąłby
nawet tosta a'la Emcia). Rozżalona zwróciła mi uwagę:
- Mamo, tym razem nie czytałaś w moich myślach. Nie chciałam z szyneczką, tylko z parówkami. I nie ma pieczarek.
- Emilko posmakuj chociaż, jest bardzo smaczny, posmaruj sobie majonezem i zobaczysz, jakie to dobre.
Po chwili...
- Miałaś rację, mamusiu, jest pyszne. A wiesz przez co?
- Przez majonez?
- Nie, przez miłość...
A jednak warto się starać :)
sobota, 15 października 2011
Star Force 2011 czyli historia pewnego autografu
Relacja trochę spóźniona, ale nie może jej tu zabraknąć.
Miesiąc temu w Toruniu miała miejsce impreza StarForce, czyli ogólnopolski zlot miłośników Gwiezdnych Wojen. Jako że w domu mamy wielkiego fana, nie mogło nas tam zabraknąć. Cała impreza trwała 3 dni i miała dość spory rozmach, jak na Toruń.
Początek atrakcji, czyli pokaz walk na miecze świetlne, nastąpił w piątek, po zmroku, przy fontannie Cosmopolis. Udało nam się zająć dobre miejsce, pomimo tłumów, które oblegały niewielki placyk. Atmosfera była wspaniała. Wszyscy troszczyli się, aby dzieci (nie mówię tu o własnych) miały jak najlepsze miejsca. Wszak ta impreza była szczególnie atrakcyjna dla nich. Z pewnością każdy dzieciak marzył, by posiadać taki miecz i poczuć się choć raz jak Jedi. Ja również świetnie się bawiłam, oglądając te pokazy, szczególnie "gwóźdź programu", czyli walkę z zawiązanymi oczami. Myślałam, że to zawiązywanie oczu to ściema i że mimo opasek walczący wszystko będą widzieć. Okazało się, że się myliłam, ponieważ jeden z Jedi oberwał dwukrotnie mieczem w oko, po czym walki przerwano ;)
Gościem specjalnym StarForce był Jeremy Bulloch, odtwórca roli Boby Fetta (kto zna sagę, ten wie kto to ;)). Po zakończeniu imprezy przy fontannie obległ go tłum fanów, pragnących zdobyć autograf. Staś też zamarzył sobie by taki zdobyć, ale nie mieliśmy nic co można by bez wstydu podsunąć do podpisu. Wobec tego po powrocie do domu, znalazł w internecie zdjęcie, wydrukował, wyciął i pełen emocji poszedł spać.
W sobotę rano rozpoczęła się parada. Gdy dotarliśmy na miejsce, szczerze pożałowałam, że nie przygotowaliśmy jakichś kostiumów. Staś wykorzystał okazję i gdy tylko wypatrzył pana Bullocha, podszedł z przygotowanym zdjęciem, po czym podziękował słowami "I'm fine, thank you!" :D Był bardzo dumny ze zdobytego autografu i postanowił, że będzie to początek wspaniałej kolekcji. Schowałam zdjęcie do torebki, po czym ruszyliśmy za gromadą zapaleńców. Było na co popatrzeć. Na zdjęciu poniżej - chętnie pozujące Jawy.
Po paradzie wróciliśmy do domu, po drodze zahaczając o empik, gdzie zwróciłam omyłkowo kupioną książkę.
Krzątając się po domu, myślałam o tym, jaka to fajna impreza, o tym jak przygotujemy się do kolejnej edycji, i jaka jestem dumna ze Stasia, że tak dzielnie zdobył autograf. I wtedy... dotarła do mnie straszna myśl. Przecież ja to zdjęcie włożyłam do książki, którą zwróciłam w empiku!
Szybko, telefon, dzwonię do tej księgarni... Nikt nie podniósł słuchawki pomimo całej godziny prób. Nie było wyjścia, trzeba było wrócić do miasta i spróbować odzyskać autograf. Miałam nadzieję, że nikt tej książki tak szybko nie kupił, gdyż nie był to jakiś bestseller czy nowość. Jak się jednak okazało, tego dnia sprzedano już 5 egzemplarzy i niestety autograf przepadł.
Załamana, że popsułam dziecku całą przyjemność, zaczęłam myśleć, co zrobić. Wymyśliłam, że napiszę do pana Bullocha maila z opisem całej tej historii i prośbą o przesłanie autografu Stasiowi. Któżby się oparł takiej prośbie, prawda? Jednak okazało się, że nie ma opcji napisania maila do aktora. Owszem, autograf można sobie zamówić, za jedyne 15 funtów, czyli jakieś 80 zł. Kupowanie autografu jednak moim zdaniem mija się z celem, gdyż nigdy nie będzie miał tej sentymentalnej wartości, co zdobyty osobiście.
Miałam jeszcze nadzieję, że może pan Bulloch odwiedzi niedzielną imprezę fandomową w pobliskim Grabówcu, przy ulicy Obi-Wana Kenobiego.
Warto było spróbować. Po długim czekaniu i podchodach, które pominę - udało się. Tym razem dopilnowałam, by nic nie mogło się stać tej cennej pamiątce, która dzięki tej historii zyskała dla nas jeszcze większą wartość.
Miesiąc temu w Toruniu miała miejsce impreza StarForce, czyli ogólnopolski zlot miłośników Gwiezdnych Wojen. Jako że w domu mamy wielkiego fana, nie mogło nas tam zabraknąć. Cała impreza trwała 3 dni i miała dość spory rozmach, jak na Toruń.
Początek atrakcji, czyli pokaz walk na miecze świetlne, nastąpił w piątek, po zmroku, przy fontannie Cosmopolis. Udało nam się zająć dobre miejsce, pomimo tłumów, które oblegały niewielki placyk. Atmosfera była wspaniała. Wszyscy troszczyli się, aby dzieci (nie mówię tu o własnych) miały jak najlepsze miejsca. Wszak ta impreza była szczególnie atrakcyjna dla nich. Z pewnością każdy dzieciak marzył, by posiadać taki miecz i poczuć się choć raz jak Jedi. Ja również świetnie się bawiłam, oglądając te pokazy, szczególnie "gwóźdź programu", czyli walkę z zawiązanymi oczami. Myślałam, że to zawiązywanie oczu to ściema i że mimo opasek walczący wszystko będą widzieć. Okazało się, że się myliłam, ponieważ jeden z Jedi oberwał dwukrotnie mieczem w oko, po czym walki przerwano ;)
Gościem specjalnym StarForce był Jeremy Bulloch, odtwórca roli Boby Fetta (kto zna sagę, ten wie kto to ;)). Po zakończeniu imprezy przy fontannie obległ go tłum fanów, pragnących zdobyć autograf. Staś też zamarzył sobie by taki zdobyć, ale nie mieliśmy nic co można by bez wstydu podsunąć do podpisu. Wobec tego po powrocie do domu, znalazł w internecie zdjęcie, wydrukował, wyciął i pełen emocji poszedł spać.
W sobotę rano rozpoczęła się parada. Gdy dotarliśmy na miejsce, szczerze pożałowałam, że nie przygotowaliśmy jakichś kostiumów. Staś wykorzystał okazję i gdy tylko wypatrzył pana Bullocha, podszedł z przygotowanym zdjęciem, po czym podziękował słowami "I'm fine, thank you!" :D Był bardzo dumny ze zdobytego autografu i postanowił, że będzie to początek wspaniałej kolekcji. Schowałam zdjęcie do torebki, po czym ruszyliśmy za gromadą zapaleńców. Było na co popatrzeć. Na zdjęciu poniżej - chętnie pozujące Jawy.
Po paradzie wróciliśmy do domu, po drodze zahaczając o empik, gdzie zwróciłam omyłkowo kupioną książkę.
Krzątając się po domu, myślałam o tym, jaka to fajna impreza, o tym jak przygotujemy się do kolejnej edycji, i jaka jestem dumna ze Stasia, że tak dzielnie zdobył autograf. I wtedy... dotarła do mnie straszna myśl. Przecież ja to zdjęcie włożyłam do książki, którą zwróciłam w empiku!
Szybko, telefon, dzwonię do tej księgarni... Nikt nie podniósł słuchawki pomimo całej godziny prób. Nie było wyjścia, trzeba było wrócić do miasta i spróbować odzyskać autograf. Miałam nadzieję, że nikt tej książki tak szybko nie kupił, gdyż nie był to jakiś bestseller czy nowość. Jak się jednak okazało, tego dnia sprzedano już 5 egzemplarzy i niestety autograf przepadł.
Załamana, że popsułam dziecku całą przyjemność, zaczęłam myśleć, co zrobić. Wymyśliłam, że napiszę do pana Bullocha maila z opisem całej tej historii i prośbą o przesłanie autografu Stasiowi. Któżby się oparł takiej prośbie, prawda? Jednak okazało się, że nie ma opcji napisania maila do aktora. Owszem, autograf można sobie zamówić, za jedyne 15 funtów, czyli jakieś 80 zł. Kupowanie autografu jednak moim zdaniem mija się z celem, gdyż nigdy nie będzie miał tej sentymentalnej wartości, co zdobyty osobiście.
Miałam jeszcze nadzieję, że może pan Bulloch odwiedzi niedzielną imprezę fandomową w pobliskim Grabówcu, przy ulicy Obi-Wana Kenobiego.
Warto było spróbować. Po długim czekaniu i podchodach, które pominę - udało się. Tym razem dopilnowałam, by nic nie mogło się stać tej cennej pamiątce, która dzięki tej historii zyskała dla nas jeszcze większą wartość.
Jest
jeszcze jeden efekt tej imprezy. Gdy zobaczyłam tych wszystkich
fascynatów, postanowiłam obejrzeć wszystkie części Sagi. Dzięki temu
spędziliśmy rodzinnie kilka miłych wieczorów, a ja teraz już nie dam się
łatwo zagiąć w kwestii kto jest kim w Gwiezdnych Wojnach. Chociaż nadal
daleko mi do Stasia :)
sobota, 6 sierpnia 2011
Przebłysk
Kolejna anegdotka sklepikowa.
Stałam sobie z Emilką w kolejce do kasy, a ona, nieco znudzona, oglądała okoliczne półki. I ni stąd ni zowąd, wodząc paluszkiem po pudełku, przeczytała:
- Herbata o smaku cytrynowym.
Spojrzałam na nią zdumiona, bo dokładnie to było napisane na pudełku. Wszak Emilka zna może ze 3 litery, a w porze wakacyjnej pewnie i tego zapomniała. Skąd więc ten przebłysk zdolności?
- Emilko, ty umiesz czytać?
- Tak - odparła, niezmiernie dumna z siebie. I wodząc paluszkiem po sąsiednim pudełku, przeczytała:
- Herbata o smaku listkowym.
Tak się składa, że tym razem był to Earl Grey ;)
Tak więc zdolność czytania zniknęła tak samo szybko, jak się pojawiła i trzeba będzie mozolnie uczyć się literek.
Stałam sobie z Emilką w kolejce do kasy, a ona, nieco znudzona, oglądała okoliczne półki. I ni stąd ni zowąd, wodząc paluszkiem po pudełku, przeczytała:
- Herbata o smaku cytrynowym.
Spojrzałam na nią zdumiona, bo dokładnie to było napisane na pudełku. Wszak Emilka zna może ze 3 litery, a w porze wakacyjnej pewnie i tego zapomniała. Skąd więc ten przebłysk zdolności?
- Emilko, ty umiesz czytać?
- Tak - odparła, niezmiernie dumna z siebie. I wodząc paluszkiem po sąsiednim pudełku, przeczytała:
- Herbata o smaku listkowym.
Tak się składa, że tym razem był to Earl Grey ;)
Tak więc zdolność czytania zniknęła tak samo szybko, jak się pojawiła i trzeba będzie mozolnie uczyć się literek.
poniedziałek, 18 lipca 2011
Kiepsko zaopatrzony sklepik osiedlowy
Dzieciaki ostatnio polubiły wyprawy do sklepiku osiedlowego. Oczywiście
najchętniej po lody albo (niestety) chipsy, ale gdy mi czegoś zabraknie
przy szykowaniu obiadu, to też migiem mi to załatwią. Pewnego razu
zabrakło mi pieczarek. Moje panienki zgodziły się po nie skoczyć,
oczywiście za drobną rekompensatą w postaci lodów na patyku. Napisałam
im na karteczce, bo kwestia miar i wag jest dla nich dość abstrakcyjna:
"30 DEKO PIECZAREK".
Wróciły po dłuższej chwili, nieco lepkie od lodów.
- Mamo, nie było pieczarek - mówi Danusia.
- Deko też nie było - smutno dodaje Emilka.
PS. Nasz sklepik osiedlowy przepraszam za tytuł posta - tak naprawdę zaopatrzenie jest niezłe, obsługa bardzo miła i w ogóle coool :)
Wróciły po dłuższej chwili, nieco lepkie od lodów.
- Mamo, nie było pieczarek - mówi Danusia.
- Deko też nie było - smutno dodaje Emilka.
PS. Nasz sklepik osiedlowy przepraszam za tytuł posta - tak naprawdę zaopatrzenie jest niezłe, obsługa bardzo miła i w ogóle coool :)
piątek, 1 lipca 2011
Mistrzyni kierownicy in spe
Emilka obserwuje chłopca, majstrującego wraz z tatą przy aucie.
- Mamo, a ja też znam się na samochodach, wiesz?
- Taaak? Umiesz prowadzić samochód?
- Umiem. Trzeba trzymać kierownicę i kręcić tak, i tak i tak - wykonuje odpowiednie ruchy rękami.
- A jak się zatrzymuje samochód? - pytam ciekawie.
- To trzeba puścić kierownicę i samochód stanie - odpowiada zadowolona.
Przypuszczam, że talenty motoryzacyjne odziedziczyła po mnie. Rodzina i znajomi wiedzą, co mam na myśli :)
- Mamo, a ja też znam się na samochodach, wiesz?
- Taaak? Umiesz prowadzić samochód?
- Umiem. Trzeba trzymać kierownicę i kręcić tak, i tak i tak - wykonuje odpowiednie ruchy rękami.
- A jak się zatrzymuje samochód? - pytam ciekawie.
- To trzeba puścić kierownicę i samochód stanie - odpowiada zadowolona.
Przypuszczam, że talenty motoryzacyjne odziedziczyła po mnie. Rodzina i znajomi wiedzą, co mam na myśli :)
czwartek, 9 czerwca 2011
Wiosenny deszczyk
Po kilku dniach upału, pogoda się trochę pogorszyła. Chociaż ludzie
pracy raczej z przyjemnością powitali taką odmianę, nawet jeśli czasem
troszkę trzeba zmoknąć.
Mżyło, gdy szłam po dziewczynki do przedszkola. Odebrałam je, ubrały się migiem i wybiegły na dwór. Ja jeszcze parę minut rozmawiałam z panią, po czym wyszłam i patrzę... a dziewczynki wręcz ociekają wodą. Krople kapią im z włosów, ściekają po twarzy... Jakim cudem, skoro ledwo kropi? No cóż, jak się dziecko postara, to zmoknie i już. Wystarczy znaleźć rynnę :)
Oczywiście w drodze strofowałam dziewczynki, ale w głębi serca szczerze im zazdrościłam. Fajnie jest być dzieckiem, wejść pod rynnę i mieć wszystko w nosie...
Mżyło, gdy szłam po dziewczynki do przedszkola. Odebrałam je, ubrały się migiem i wybiegły na dwór. Ja jeszcze parę minut rozmawiałam z panią, po czym wyszłam i patrzę... a dziewczynki wręcz ociekają wodą. Krople kapią im z włosów, ściekają po twarzy... Jakim cudem, skoro ledwo kropi? No cóż, jak się dziecko postara, to zmoknie i już. Wystarczy znaleźć rynnę :)
Oczywiście w drodze strofowałam dziewczynki, ale w głębi serca szczerze im zazdrościłam. Fajnie jest być dzieckiem, wejść pod rynnę i mieć wszystko w nosie...
wtorek, 5 kwietnia 2011
Łaciate
Emilka zajadając podwieczorek przygląda mi się, jak układam zakupy w lodówce.
W pewnej chwili mówi "mądralińskim" tonem:
- Mamooo, a wiesz, że mleko dają krówki?
- Naprawdę? A ja myślałam, że mleko się bierze ze sklepu - odpowiadam prowokująco.
- Bo wiesz, jest pan, który opiekuje się krówkami, i to on zawozi mleko do sklepu - odpowiada rezolutnie Emilka.
- Hmmm... A jak te krówki dają mleko? Którędy ono z nich wychodzi? - pytam, czekając na ciąg dalszy ciekawej rozmowy.
- No one mają takie dziurki, i takie coś cienkie i grube, i stamtąd to mleko pan zbiera do kartoników, zamyka je i zawozi. A te krówki mieszkają w stawach.
- W stawach?? - unoszę wysoko brwi.
- Tak, koniki i krówki mieszkają w stawach. Każdy ma swój staw - odpowiada córeczka.
Jejku... czym prędzej musimy odwiedzić jakąś wieś... Oczywiście Emilce pomyliły się tylko nazwy, nie myślcie, że uważa krówki za jakieś podwodne stworzenia. Ale i tak powinna zobaczyć to wszystko na własne oczy.
Chociaż, jak widać na poniższym obrazku, niektóre krowy nie stronią od szerokiej wody :)
W pewnej chwili mówi "mądralińskim" tonem:
- Mamooo, a wiesz, że mleko dają krówki?
- Naprawdę? A ja myślałam, że mleko się bierze ze sklepu - odpowiadam prowokująco.
- Bo wiesz, jest pan, który opiekuje się krówkami, i to on zawozi mleko do sklepu - odpowiada rezolutnie Emilka.
- Hmmm... A jak te krówki dają mleko? Którędy ono z nich wychodzi? - pytam, czekając na ciąg dalszy ciekawej rozmowy.
- No one mają takie dziurki, i takie coś cienkie i grube, i stamtąd to mleko pan zbiera do kartoników, zamyka je i zawozi. A te krówki mieszkają w stawach.
- W stawach?? - unoszę wysoko brwi.
- Tak, koniki i krówki mieszkają w stawach. Każdy ma swój staw - odpowiada córeczka.
Jejku... czym prędzej musimy odwiedzić jakąś wieś... Oczywiście Emilce pomyliły się tylko nazwy, nie myślcie, że uważa krówki za jakieś podwodne stworzenia. Ale i tak powinna zobaczyć to wszystko na własne oczy.
Chociaż, jak widać na poniższym obrazku, niektóre krowy nie stronią od szerokiej wody :)
poniedziałek, 21 marca 2011
Fabryka fabryk
Ostatnio Staś został fanem Discovery. Co prawda
przerażają mnie nieco przedstawiane tam historie o meteorytach
zmierzających prosto w naszą planetę, ale Staś dzielnie to znosi, prawie
nigdy nie panikując z tego powodu.
Wczoraj Staś zadał mi filozoficzne pytanie, do którego natchnął go program pt. "Jak to jest zrobione":
- Mamo, a maszyny, które pracują w fabrykach, zostały wyprodukowane w innych fabrykach, prawda? I te maszyny do produkcji maszyn, też zostały wyprodukowane w innych fabrykach, przez maszyny wyprodukowane jeszcze w innych fabrykach. Więc ja się pytam, gdzie została wyprodukowana pierwsza maszyna do produkcji maszyn???
Hmmmm... Wygląda na to, że ta pierwsza maszyna musiała zostać stworzona :P
Wczoraj Staś zadał mi filozoficzne pytanie, do którego natchnął go program pt. "Jak to jest zrobione":
- Mamo, a maszyny, które pracują w fabrykach, zostały wyprodukowane w innych fabrykach, prawda? I te maszyny do produkcji maszyn, też zostały wyprodukowane w innych fabrykach, przez maszyny wyprodukowane jeszcze w innych fabrykach. Więc ja się pytam, gdzie została wyprodukowana pierwsza maszyna do produkcji maszyn???
Hmmmm... Wygląda na to, że ta pierwsza maszyna musiała zostać stworzona :P
poniedziałek, 21 lutego 2011
Bajka o kurze gdaczce
Bajka wymyślona i opowiedziana mi przez Stasia podczas długiej podróży samochodem.
Ilustracje autora.
Była sobie raz kurka Gdaczka, która potrafiła fruwać najwyżej ze wszystkich kur na podwórzu.
Pewnego dnia farmer ogłosił olimpiadę dla kur. Miały być trzy konkurencje: pierwsza - która z kur zje najwięcej ziarenek, druga - która zje najwięcej kapusty, a trzecia - która najwyżej pofrunie.
Gdaczka bardzo się ucieszyła, bo we wszystkich trzech konkurencjach była najlepsza.
Pierwsze zawody wygrała bez trudu. Podobnie drugie. Ale gdy przyszła pora na konkurs fruwania, Gdaczka była tak objedzona, że pofrunęła tylko na wysokość 3 milimetrów.
PS. Strasznie mi się podoba zdziwiona mina kury na tym dolnym obrazku :)
Ilustracje autora.
Była sobie raz kurka Gdaczka, która potrafiła fruwać najwyżej ze wszystkich kur na podwórzu.
Pewnego dnia farmer ogłosił olimpiadę dla kur. Miały być trzy konkurencje: pierwsza - która z kur zje najwięcej ziarenek, druga - która zje najwięcej kapusty, a trzecia - która najwyżej pofrunie.
Gdaczka bardzo się ucieszyła, bo we wszystkich trzech konkurencjach była najlepsza.
Pierwsze zawody wygrała bez trudu. Podobnie drugie. Ale gdy przyszła pora na konkurs fruwania, Gdaczka była tak objedzona, że pofrunęła tylko na wysokość 3 milimetrów.
PS. Strasznie mi się podoba zdziwiona mina kury na tym dolnym obrazku :)
piątek, 18 lutego 2011
niedziela, 6 lutego 2011
"Włoska" sprawa
Danusia ma już włosy prawie do pasa. Są przyczyną wielu utrapień. Piski przy porannym czesaniu mnie dobijają, ale obie dziewczynki uparły się, by mieć długie włosy i są z nich bardzo dumne.
Podczas kąpieli, zwracam uwagę Danusi, że po spłukaniu nadal ma mnóstwo szamponu we włosach.
- No tak, bo mam takie długie i piękne włosy, że nawet szampon nie chce z nich zejść!
Grunt to skromność :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)