Miesiąc temu w Toruniu miała miejsce impreza StarForce, czyli ogólnopolski zlot miłośników Gwiezdnych Wojen. Jako że w domu mamy wielkiego fana, nie mogło nas tam zabraknąć. Cała impreza trwała 3 dni i miała dość spory rozmach, jak na Toruń.
Początek atrakcji, czyli pokaz walk na miecze świetlne, nastąpił w piątek, po zmroku, przy fontannie Cosmopolis. Udało nam się zająć dobre miejsce, pomimo tłumów, które oblegały niewielki placyk. Atmosfera była wspaniała. Wszyscy troszczyli się, aby dzieci (nie mówię tu o własnych) miały jak najlepsze miejsca. Wszak ta impreza była szczególnie atrakcyjna dla nich. Z pewnością każdy dzieciak marzył, by posiadać taki miecz i poczuć się choć raz jak Jedi. Ja również świetnie się bawiłam, oglądając te pokazy, szczególnie "gwóźdź programu", czyli walkę z zawiązanymi oczami. Myślałam, że to zawiązywanie oczu to ściema i że mimo opasek walczący wszystko będą widzieć. Okazało się, że się myliłam, ponieważ jeden z Jedi oberwał dwukrotnie mieczem w oko, po czym walki przerwano ;)
Gościem specjalnym StarForce był Jeremy Bulloch, odtwórca roli Boby Fetta (kto zna sagę, ten wie kto to ;)). Po zakończeniu imprezy przy fontannie obległ go tłum fanów, pragnących zdobyć autograf. Staś też zamarzył sobie by taki zdobyć, ale nie mieliśmy nic co można by bez wstydu podsunąć do podpisu. Wobec tego po powrocie do domu, znalazł w internecie zdjęcie, wydrukował, wyciął i pełen emocji poszedł spać.
W sobotę rano rozpoczęła się parada. Gdy dotarliśmy na miejsce, szczerze pożałowałam, że nie przygotowaliśmy jakichś kostiumów. Staś wykorzystał okazję i gdy tylko wypatrzył pana Bullocha, podszedł z przygotowanym zdjęciem, po czym podziękował słowami "I'm fine, thank you!" :D Był bardzo dumny ze zdobytego autografu i postanowił, że będzie to początek wspaniałej kolekcji. Schowałam zdjęcie do torebki, po czym ruszyliśmy za gromadą zapaleńców. Było na co popatrzeć. Na zdjęciu poniżej - chętnie pozujące Jawy.
Po paradzie wróciliśmy do domu, po drodze zahaczając o empik, gdzie zwróciłam omyłkowo kupioną książkę.
Krzątając się po domu, myślałam o tym, jaka to fajna impreza, o tym jak przygotujemy się do kolejnej edycji, i jaka jestem dumna ze Stasia, że tak dzielnie zdobył autograf. I wtedy... dotarła do mnie straszna myśl. Przecież ja to zdjęcie włożyłam do książki, którą zwróciłam w empiku!
Szybko, telefon, dzwonię do tej księgarni... Nikt nie podniósł słuchawki pomimo całej godziny prób. Nie było wyjścia, trzeba było wrócić do miasta i spróbować odzyskać autograf. Miałam nadzieję, że nikt tej książki tak szybko nie kupił, gdyż nie był to jakiś bestseller czy nowość. Jak się jednak okazało, tego dnia sprzedano już 5 egzemplarzy i niestety autograf przepadł.
Załamana, że popsułam dziecku całą przyjemność, zaczęłam myśleć, co zrobić. Wymyśliłam, że napiszę do pana Bullocha maila z opisem całej tej historii i prośbą o przesłanie autografu Stasiowi. Któżby się oparł takiej prośbie, prawda? Jednak okazało się, że nie ma opcji napisania maila do aktora. Owszem, autograf można sobie zamówić, za jedyne 15 funtów, czyli jakieś 80 zł. Kupowanie autografu jednak moim zdaniem mija się z celem, gdyż nigdy nie będzie miał tej sentymentalnej wartości, co zdobyty osobiście.
Miałam jeszcze nadzieję, że może pan Bulloch odwiedzi niedzielną imprezę fandomową w pobliskim Grabówcu, przy ulicy Obi-Wana Kenobiego.
Warto było spróbować. Po długim czekaniu i podchodach, które pominę - udało się. Tym razem dopilnowałam, by nic nie mogło się stać tej cennej pamiątce, która dzięki tej historii zyskała dla nas jeszcze większą wartość.
Jest
jeszcze jeden efekt tej imprezy. Gdy zobaczyłam tych wszystkich
fascynatów, postanowiłam obejrzeć wszystkie części Sagi. Dzięki temu
spędziliśmy rodzinnie kilka miłych wieczorów, a ja teraz już nie dam się
łatwo zagiąć w kwestii kto jest kim w Gwiezdnych Wojnach. Chociaż nadal
daleko mi do Stasia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz