Bilety miałam kupić już na tydzień przed koncertem, ale się nie wyrobiłam - na drodze rozkraczyła się zmywarka i inne zawalidrogi. Mąż się zgodził kupić podczas jednej ze swoich rundek rowerowych. Złapał go deszcz, a bilety miał w kieszeni kurtki, więc kompletnie przemokły. Wiele serca włożyłam w ich osuszenie :)
Deszcz lał również gdy jechałyśmy na koncert, ale gdy wysiadałyśmy na starówce, już nie padało. Gdy dotarłyśmy do Lizarda, było już pełno ludzi. Jakoś nie przyszło nam do głowy, by zarezerwować sobie stolik, czy coś - bo mało bywałe jesteśmy. Wobec tego zakupiłyśmy piwo i przycupnęłyśmy na schodkach z boku sceny, ciesząc się, że mamy takie świetne miejsce. No niby fajne, bo blisko kapeli, ale za to całe nagłośnienie było skierowane na publikę, więc tam gdzie siedziałyśmy, słychać było dobrze perkusję, a wokal znacznie słabiej. Melę przez cały czas zasłaniał nam gitarzysta. Ale za to było dobrze widać perkusistę, co szczególnie podczas jego solówki robiło ogromne wrażenie.
Gosia i ja przycupnięte na schodkach |
Koncert był magiczny. Mela, kobieta o bardzo subtelnej urodzie i niezwykle czystym głosie wprowadziła publiczność w niesamowity nastrój. Oprócz piosenek, znanych wszystkim z płyty, zaśpiewała też parę świetnie zaaranżowanych coverów. Bez bisów się nie obyło, publiczność nie dała zespołowi szybko skończyć koncertu. Ale najbardziej utkwił mi w pamięci ten solowy popis perkusisty, ach! :)
Co się zmieniło od czasów, gdy wspólnie z Gosią chodziłyśmy na koncerty, jeździłyśmy na festiwale, a nawet raz zaliczyłyśmy wakacje jako gruppies?
Pomijając to, że jesteśmy starsze i od siedzenia na schodkach trochę zdrętwiałyśmy... ale o tym sza! ;)
"Za naszych czasów" na koncertach się nie siadało, chyba że był to koncert jazzowy albo muzyki klasycznej. Może i wygodniej wsłuchiwać się w muzykę siedząc, ale inaczej przeżywa się ją kołysząc się w rytmie muzyki.
A poza tym namnożyła się jakaś okropna ilość fotografów. Nie mówię o takich z "małpkami" albo komórkami. Znaczna część publiczności wypakowała aparaty z ogromnymi obiektywami i dalejże robić zdjęcia, kręcąc się przed naszym miejscem w loży. Oczywiście z serca zazdroszczę, a swoją małpkę wyjęłam po kryjomu, cyknęłam powyższą fotkę i czym prędzej schowałam.
Cieszę się z miłych wspomnień z koncertu i już szukam kolejnego, na który się z Gosią wybierzemy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz