Strony

piątek, 18 października 2013

Aaa, skunksy dwa


Kotki są u nas już ponad miesiąc i już na dobre wrosły w naszą rodzinę. Rosną jak na drożdżach, te małe pasibrzuchy. Sporą część dnia (i nocy) przesypiają, a gdy nie śpią, to bawią się ze sobą, ścigają się, gryzą się po uszach i ogonach, ale zupełnie nieszkodliwie. Uwielbiają się nawzajem, zresztą to widać na zdjęciu powyżej, bo gdy już skończą się turlać i gryźć, zasypiają wtulone w siebie jak yin i yang. Ludzi tolerują, bo przecież dostają od nich pożywienie, ale poza tym nie są im do niczego potrzebni. Wolą się bawić ze sobą, tulić do siebie. Wprawdzie gdy się je głaska, natychmiast uruchamia im się w brzuszku turbinka do mruczenia, ale szybko się nudzą, a z własnej woli raczej się nie łaszą. Chyba że są akurat śpiące, to czasem wtulają się w czyjeś ciepłe plecy lub kolana, najchętniej w Stasiowe. Emilka je trochę przeraża, bo nie ma zbyt wiele wyczucia co do różnicy pomiędzy kotem a pluszakiem. Koty omijają ją więc łukiem i zmierzają do Danusi lub Stasia.


Za tytuł tego posta nieźle mi się od dzieci oberwało! Bo jakie tam skunksy z naszych kotków, przecież to prawdziwe kocie czyścioszki. Fascynujące dla mnie jest to, że już przy pierwszym kontakcie z kuwetą wiedziały, do czego to służy, nawet gdy w pierwszym dniu ich pobytu u nas było to pudełko po butach z piaskiem z piaskownicy. Wymiana na bardziej wypasiony model wcale nie zrobiła im różnicy, ani testowane po kolei różne typy żwirków. Chętnie uczestniczyły w testowaniu, włażąc natychmiast po wymianie żwirku do kuwety i robiąc to, co się robi w kuwecie, będąc kotem. Na początku faktycznie trzeba było non stop po nich sprzątać, bo właziły łapkami do miseczki z karmą i potem roznosiły ją dookoła. Ale po paru dniach to się skończyło.


Dzieci je, rzecz jasna, uwielbiają. Staś przez pierwsze dni pobytu kotków u nas, co dzień po przebudzeniu mocno szczypał się w rękę, czy aby na pewno to mu się nie śni, że mamy kotki. Dopiero niedawno uwierzył na dobre i przestał się szczypać. To Staś wymyślił dla naszej kociarni świetną nazwę: "Kociołki". Ładnie?


Jedna rzecz mnie zaskoczyła u kotów. Wydawało mi się, że prawdziwe jest określenie o tym, że "chodzi cicho jak kot". A nasze koty tupią jak stado koni! Szczególnie gdy gonią się po mieszkaniu, ich tupanie nie pozwala nam w nocy spać. Czyli powiedzenie "Kotku, nie tup!" ma jednak jakieś podstawy ;)

U weterynarza zaliczyliśmy już 3 wizyty - odrobaczanie, przycinanie pazurków, a u Guzi leczyliśmy koci katar. Co mnie zadziwiło, weterynarz zalecił, by każdy kot miał swoją kuwetę plus jedna dodatkowa, aby kot miał możliwość wyboru. Czyli gdyby kotów w domu było 10, to kuwet powinno być 11. Tak twierdzą koci psychologowie. Stwierdzenie "koci psychologowie" całkiem mnie rozłożyło na łopatki. Później poczytałam trochę i faktycznie, w różnych źródłach to zalecenie się powtarza. Pytałam jednak innych kociarzy, czy się do tego stosują i okazało się, że niekoniecznie. Póki co, kuweta u nas jest jedna, nie mam tyle miejsca w mieszkaniu, by je obstawić pojemnikami ze żwirkiem. Jeśli w związku z tym między kotkami pojawią się jakieś konflikty, wtedy będziemy reagować.

Zdarzyło mi się raz przeżyć prawdziwą kocią traumę, gdy pewnego wieczora kotki nagle zniknęły. Po jakimś czasie zaczęliśmy się za nimi oglądać, zastanawiać się, kiedy je ostatnio widzieliśmy, jak długo już ich nie ma. Potem zaczęły się poszukiwania, najpierw pobieżne, potem coraz bardziej szczegółowe. Z czasem zaczęłam odsuwać meble, otwierać zamknięte szafy, zaglądać w każdy kąt... Jak kamień w wodę! Już zaczęły mi chodzić po głowie absurdalne myśli, na przykład, czy kociaki nie poszły sobie, bo im nie odpowiadało nasze jedzenie, albo nas po prostu nie lubią... Miałam też wizje kotków przyduszonych jakimś meblem... Gdy byłam już bliska załamania nerwowego, a zniknięcie kotków trwało już ponad trzy godziny, nagle ni stąd ni zowąd w zasięgu wzroku znalazła się Guzia. No to już mogłam odetchnąć, a kamień z serca to mi tak łupnął, że prawie mi zmiażdżył stopy ;) Udało się wyśledzić, gdzie jest Karmelcia - okazało się, że kociołki zwinęły się w kłębek w piekarniku zabawkowej kuchenki dziewczynek. Co ciekawe, tę kuchenkę przesuwaliśmy wte i wewte w czasie poszukiwań, a to im nie przeszkadzało smacznie spać.

Teraz już się nie denerwuję, gdy ich nie widać - czasem zasypiają w różnych niespodziewanych miejscach. I już nie mam głupich myśli, bo wiem, że im u nas dobrze.

7 komentarzy:

  1. Kiedyś nasz kotek zamieszkał sobie za lodówką... Przez tydzień wychodził stamtąd tylko po to, żeby pod osłoną ciemności dobrać się do miski i obsikać wszystkie łóżka :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha! A nasze też uwielbiają włazić za lodówkę :)

      Usuń
  2. Nie wiem czy pamiętasz ale pod postem o tym jak przygarnęliście kotki napisałam, że lubię te stworzonka ale w domu trzymać nigdy nie będę... No to oświadczam, że od jakiegoś czasu mamy kotka w domu ;
    )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo i jak się sprawuje? :)

      Usuń
    2. Ma jedną wielką wadę... regularnie przekopuje doniczki z kwiatkami :/

      Usuń
    3. Nasze zaliczyły pierwszą doniczkę... ale to był taki podsychający storczyk, nie za bardzo mi szkoda ;)

      Usuń
    4. To u mnie grzebie w tych najładniejszych :/

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...