Po pracy, jak to zwykle ostatnio bywa, pognałam do szkoły po dzieci. Następnie rozdzieliliśmy się i Staś wrócił do domu, zabierając mój rower, a ja z dziewczynkami pojechałam do Galerii na pierwsze zajęcia plastyczne. Dotarłyśmy jakoś na czas.
Po chwili uporczywego dzwonienia do drzwi, w końcu otworzyła nam jakaś pani, zdziwiona naszą obecnością. Jak się okazało, poniedziałek, racja, ale nie ten, tylko następny. Hahaha.
Pocieszam się, że wyprawa autobusem w towarzystwie dziewczynek to też miła okazja. Przynajmniej w stronę Galerii, bo powrotna podróż była już mniej sympatyczna - tłok, hałas i ostre hamowanie co parę metrów. Wysiadłyśmy przystanek wcześniej, bo już nie mogłam wytrzymać i wolałam się przejść.
A teraz leżę i czuję, jak dobiera się do mnie coś paskudnego. Bolą mnie plecy, nos mam czerwony i spuchnięty, czyli witaj sezonie przeziębień! Ratuję się herbatą z malinami. Niewiele pomaga, ale przynajmniej jest smaczna.
Aaaapsik!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz