Jeszcze w czasie studiów, czyli w poprzednim tysiącleciu, za pieniądze zaoszczędzone ze stypendium, kupiłam sobie rower. Aby było taniej, pojechaliśmy z kolegą pociągiem do Bydgoszczy do fabryki Romet i wróciliśmy do Torunia już nowiutkimi rowerami, ja moją cudną Gazelą. Ten ponad 40-kilometrowy kurs nieźle dał mi w kość! Później dużo jeździłam rowerem po okolicach i sprawiało mi to wielką przyjemność. Mój rower był ze mną nawet w Szwecji!
Z rowerem rozstałam się dopiero, gdy zaszłam w ciążę. Bałam się nadmiernego wysiłku, więc rower utknął w piwnicy. Przeleżał tam długie lata, niszczejąc i wraczejąc. W końcu jakiś czas temu przyszła pora, by sprawdzić, czy nadal nadaje się do jazdy. Przeszedł gruntowny remont, wymieniliśmy hamulce, ogumienie i siodełko na nowocześniejsze, i okazało się, że moja gazelka nadal śmiga jak złoto. Skończyła już ponad 15 lat, ale ja nawet nie chcę słyszeć o wymianie jej na nowszy model. Bo ten nowy, chociaż pewnie lżejszy, szybszy i nowocześniejszy, czy będzie miał duszę?
Od jakiegoś czasu jeżdżę sobie rowerkiem do pracy i właściwie wszędzie, gdzie się da.Musiałam zmienić trochę swój styl ubierania się, szpilki i sukienki leżą odłogiem, nad czym ubolewam. Ale zdarza mi się też jechać do pracy w spódniczce i żakiecie. Dziś mijałam pana, który pomykał rowerem w marynarce. Popatrzyłam na niego jak na bratnią duszę :)
Rower potrafi sprawić, że nawet niezbyt przyjemna okoliczność, jak na przykład wizyta w urzędzie, staje się fajną wyprawą. Dziś śmignęłam rowerkiem po nowy dowód osobisty, jadąc trochę na oślep przez rejony Torunia bliżej mi nieznane. Dwa razy musiałam pytać o drogę - aż wstyd, że tak słabo znam topografię mojego miasta. Gdy wracałam do domu, na rogu ulicy jakiś chłopak wręczył mi najsmaczniejszy wafelek na świecie, czyli Teatralny mówiąc, że to w nagrodę za to, że jadę rowerem. Okazało się, że Toruńskie Stowarzyszenie Rowerowe obdarowuje dziś wszystkich rowerzystów :) To było przemiłe, chociaż nie jem słodyczy, a wafelkiem obdzieliłam swoje dzieciaki.
Rower daje mi swobodę. Nie muszę czekać na męża, by mnie gdzieś zawiózł, ani korzystać z komunikacji miejskiej. W zasadzie nie mam nic przeciwko MPK, nie lubię tylko czekać na przystankach, no i latem w autobusach bywa naprawdę nieprzyjemnie. Trochę mnie smuci zbliżająca się jesień. Już kombinuję jak się zabezpieczyć przed deszczem i jeździć jak najdłużej, z satysfakcją mijając samochody sunące w korkach.
Nie mogę się doczekać, aż Emcia opanuje jazdę rowerem na tyle, byśmy mogli jeździć sobie na rodzinne wypady. Teraz jest niestety za duża na fotelik, a sama jeździ za słabo. Za to w przyszłym roku pewnie już będziemy śmigać :)
Pamiętajcie, że 22 września to dzień bez samochodu!
rozumiem i popieram :-) - sama jezdze codziennie do pracy na rowerze i na zakupy, i do urzedu ;-)(tylko na jezdzenie z przyczepka z tadeuszkiem w srodku nie mam sily - to juz zalatwia maz;-) , nierzadko jezdze w spodniczce i .. trampkach :-D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
O - bratnia dusza :):)
UsuńA przyczepka by mi się przydała, nie widuję u nas takich.
Pozdrawiam!
my mamy taka - polecam :-)
Usuńhttp://www.croozer.de/croozer_kid.html
Fajne :)
UsuńJa w ogóle nie mam roweru, a szkoda... Wolałabym jeździć nim na zakupy niż spędzać godziny tygodniowo w autobusach mzk :/
OdpowiedzUsuńOj tak, rower jest przyjemniejszy, masz gwarantowane miejsce siedzące ;)
Usuń