Sobota wieczór. Starsze Ladorusie właśnie skończyły
kąpiel, a mąż wybrał się jeszcze na spóźnione zakupy. Ja rozbieram
Emilkę, szykując ją do kąpieli. Nagle mój wzrok przykuło coś czerwonego
na jej prawej stópce. Przyglądam się bliżej... zapalam wszystkie światła
i patrzę, co się dzieje z jej środkowym paluszkiem? Jest cały czerwony i
spuchnięty, prawie dwa razy grubszy niż pozostałe, a w połowie jakby
przecięty nitką. W panice biegnę do łazienki po nożyczki, chcąc przeciąć
tą niewidzialną nitkę, ale po chwili ręce mi opadają, bo to nierealne,
zbyt głęboko jest wbita w fałdki skóry. Łapię telefon, dzwonię do Jarka,
żeby natychmiast wracał do domu, bo musimy jechać na pogotowie. Dzwonię
też do szwagierki z prośbą o przypilnowanie dzieci, dopóki nie wrócimy.
Zanim Jarek i jego siostra dotarli, miotałam się po domu, nie wiedząc
za co się zabrać. W końcu zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy.
Oczywiście nie wzięłam ani książeczki zdrowia Emilki, ani pampersów na
zmianę, ani pieluchy tetrowej...
Dojechaliśmy na pogotowie. Musieliśmy kilkadziesiąt minut czekać na pediatrę, która była na wizycie domowej. Gdy się w końcu zjawiła, obejrzała paluszek i wysłała nas do chirurga. A chirurg, ku mojemu przerażeniu, nas w tym szpitalu zatrzymał. Fachowo nazwał ten przypadek zadzieżgnięciem III palca prawej stopy. Podobno takie przypadki zdażają się dość często i zależnie od tego, jak szybko zostają wykryte, czasem wystarczy tylko odwinąć nitkę czy włos, a czasem konieczna jest operacja pod narkozą. W skrajnych przypadkach grozi nawet amputacja. To przerażające, co może zdziałać zwykły włos.
Tak znalazłyśmy się w szpitalu, bez zapasowych ubranek, pampersów, kosmetyków, piżamy i kapci. W naprędce przygotowałam listę niezbędnych rzeczy, po czym Jarek pojechał je spakować. Jest to dość stresujące, być pakowaną przez męża w takiej sytuacji, ale muszę przyznać, że Jarek spisał się całkiem nieźle. W tym czasie Emilce nałożono maść znieczulającą na paluszki, a godzinę później usunięto przyczynę tego całego zamieszania. Maść najwyraźniej dość kiepsko znieczula, gdyż malutka strasznie przy tym płakała. Potem czekało ją jeszcze założenie wenflonu, kolejna męczarnia. Ze wzruszeniem patrzyłam, jak w przerwach pomiędzy zabiegami, Emilka próbuje się uśmiechać do swoich dręczycieli. Była bardzo dzielna, a ja też starałam się być.
Po tych męczarniach Emilka spokojnie przespała całą noc. Na szczęście jako matce karmiącej przysługiwało mi łóżko, a nie tylko krzesełko przy łóżeczku Emilki.
Miałyśmy całkiem niezłe warunki - separatkę z łazienką. Jednak rano czekało mnie dość przykre zaskoczenie, gdy pani roznosząca śniadanie, ominęła nasz pokój. Okazało się, że mi nie przysługują posiłki. Nawet herbaty nie miałam gdzie sobie zaparzyć. Co prawda piętro niżej był dobrze zaopatrzony bar, ale przecież nie mogłam zostawić Emilki by zjeść tam obiad, czy choćby napić się czegoś ciepłego. Odżywiałam się więc bułkami (jeśli były), drożdżówkami i wafelkami teatralnymi, co mi się bardzo szybko sprzykrzyło, zwłaszcza, że nie można było tego popić czymś ciepłym. Przez te parę dni pobytu w szpitalu przyszło mi docenić prostą przyjemność, jaką jest wypicie kubka herbaty. W tej chwili to celebruję :)
Czuję się w pewnym stopniu winna tego, że Emilka tak się wycierpiała, chociaż nie wiem, jak mogłabym temu zapobiec. Może gdybym szybciej zauważyła, że coś się dzieje z paluszkiem, można by łatwiej temu zaradzić. Ale do niedawna nie miałam pojęcia, że coś takiego może zagrażać paluszkom dziecka.
W piątek mamy się zgłosić na kontrolę (tak właściwie, to wypuszczono nas tylko na przepustkę). Mam nadzieję, że to będzie tylko formalność. Myślę, że teraz paluszki Emilki będą przeze mnie dokładnie oglądane przy każdej okazji, jak i cała reszta jej ciałka. Wszędzie może się czaić kolejna pułapka. Oby ich już więcej nie było...
Dojechaliśmy na pogotowie. Musieliśmy kilkadziesiąt minut czekać na pediatrę, która była na wizycie domowej. Gdy się w końcu zjawiła, obejrzała paluszek i wysłała nas do chirurga. A chirurg, ku mojemu przerażeniu, nas w tym szpitalu zatrzymał. Fachowo nazwał ten przypadek zadzieżgnięciem III palca prawej stopy. Podobno takie przypadki zdażają się dość często i zależnie od tego, jak szybko zostają wykryte, czasem wystarczy tylko odwinąć nitkę czy włos, a czasem konieczna jest operacja pod narkozą. W skrajnych przypadkach grozi nawet amputacja. To przerażające, co może zdziałać zwykły włos.
Tak znalazłyśmy się w szpitalu, bez zapasowych ubranek, pampersów, kosmetyków, piżamy i kapci. W naprędce przygotowałam listę niezbędnych rzeczy, po czym Jarek pojechał je spakować. Jest to dość stresujące, być pakowaną przez męża w takiej sytuacji, ale muszę przyznać, że Jarek spisał się całkiem nieźle. W tym czasie Emilce nałożono maść znieczulającą na paluszki, a godzinę później usunięto przyczynę tego całego zamieszania. Maść najwyraźniej dość kiepsko znieczula, gdyż malutka strasznie przy tym płakała. Potem czekało ją jeszcze założenie wenflonu, kolejna męczarnia. Ze wzruszeniem patrzyłam, jak w przerwach pomiędzy zabiegami, Emilka próbuje się uśmiechać do swoich dręczycieli. Była bardzo dzielna, a ja też starałam się być.
Po tych męczarniach Emilka spokojnie przespała całą noc. Na szczęście jako matce karmiącej przysługiwało mi łóżko, a nie tylko krzesełko przy łóżeczku Emilki.
Miałyśmy całkiem niezłe warunki - separatkę z łazienką. Jednak rano czekało mnie dość przykre zaskoczenie, gdy pani roznosząca śniadanie, ominęła nasz pokój. Okazało się, że mi nie przysługują posiłki. Nawet herbaty nie miałam gdzie sobie zaparzyć. Co prawda piętro niżej był dobrze zaopatrzony bar, ale przecież nie mogłam zostawić Emilki by zjeść tam obiad, czy choćby napić się czegoś ciepłego. Odżywiałam się więc bułkami (jeśli były), drożdżówkami i wafelkami teatralnymi, co mi się bardzo szybko sprzykrzyło, zwłaszcza, że nie można było tego popić czymś ciepłym. Przez te parę dni pobytu w szpitalu przyszło mi docenić prostą przyjemność, jaką jest wypicie kubka herbaty. W tej chwili to celebruję :)
Czuję się w pewnym stopniu winna tego, że Emilka tak się wycierpiała, chociaż nie wiem, jak mogłabym temu zapobiec. Może gdybym szybciej zauważyła, że coś się dzieje z paluszkiem, można by łatwiej temu zaradzić. Ale do niedawna nie miałam pojęcia, że coś takiego może zagrażać paluszkom dziecka.
W piątek mamy się zgłosić na kontrolę (tak właściwie, to wypuszczono nas tylko na przepustkę). Mam nadzieję, że to będzie tylko formalność. Myślę, że teraz paluszki Emilki będą przeze mnie dokładnie oglądane przy każdej okazji, jak i cała reszta jej ciałka. Wszędzie może się czaić kolejna pułapka. Oby ich już więcej nie było...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz