Kiedyś będę miała do siebie słuszne pretensje o to,
że w tym czasie tak mało piszę o Emilce. Znów nie będę w stanie sobie
przypomnieć, kiedy kolejne z moich dzieci nauczyło się siadać, raczkować
czy też kiedy pojawił się pierwszy ząbek. Na razie nic z tych rzeczy u
Emilki jeszcze nie miało miejsca, więc postaram się tym razem sumienniej
prowadzić kronikę.
Emilka wygląda teraz bardzo apetycznie -
buzia rumiana jak jabłuszko, pokryta delikatnym puszkiem jak
brzoskwinka, a jej główka ze sterczącymi czarnymi włoskami przypomina
owoc kiwi, w miarę wzrostu włosków przeobrażając się w kokos. Sama
słodycz :)
Jest wyjątkowo pogodnym dzieckiem. Wszystkich wita
szerokim, bezzębnym uśmiechem, nawet gdy widzi kogoś po raz pierwszy.
Oczywiście jej najcudniejsze uśmiechy przeznaczone są dla Danusi i dla
Stasia. Swoją radość wyraża również całym swoim ciałem, machając
rączkami i nóżkami (jak już kiedyś pisałam - kłębuszek szczęścia).
Położona na brzuszku kołysze się na boki, wyglądając jakby miała zamiar
poraczkować doprzodu. Na razie to się jej nie udaje, obraca się jedynie
wokół własnej osi, co dość zabawnie wygląda.
Odgłosy wydawane
przez Emilkę to osobny rozdział. Czasem śpiewa sobie ślicznie niczym
ptaszek, gdy nagle jej cieniutki głosik zmienia się w gardłowe
skrzeczenie. To skrzeczenie niezmiernie jej się podoba, chyba dlatego,
że cała od tego aż wibruje. Chyba jeszcze w moim brzuszku zadużo
nasłuchała się Shreka, bo jej głos brzmi zupełnie, jak: "Jestem ooogrrr,
grrrrrrrrrrrrr!" Wygląda to komicznie, bo ten niski dźwięk zupełnie nie
pasuje do jej malutkiego ciałka i drobnej twarzyczki.
Oprócz
leżenia na brzuszku, Emi uwielbia też kąpiele. Od paru dni kąpię ją już w
"dorosłej" wannie, dzięki temu może spokojnie chlapać, nie narażając
mieszkania sąsiadów z dołu na zalanie. Poza tym nareszcie można wynieść
do piwnicy wanienkę, która zajmowała pół naszej malutkiej łazienki.
Co
jeszcze nowego... Głównie jedzenie. Od 2-3 tygodni jadłospis Emilki, do
tej pory monotonnie mleczny, został poszerzony o jabłuszko, kleik
ryżowy oraz zupkę marchewkowo-ziemniaczaną, do której zaczynam dodawać
odrobinę mięsa. Nowe pokarmy Emilka zjada z umiarkowanym entuzjazmem. Na
początku żeby skłonić ją do otwarcia buzi, musiałam jąrozśmieszać, a
gdy uśmiechała się szeroko, wkładałam jej szybko do buzi łyżeczkę z
papką. Teraz już załapała o co chodzi z tą łyżeczką i sama otwiera
buzię. Muszę się jeszcze przyzwyczaić na nowo do gotowania malutkich
porcji jedzenia, bo już dwa garnki przypaliłam.
Mam jeszcze dwa
dni na przygotowanie Emilki do względnego uniezależnienia ode mnie. W
teorii wygląda to nie najgorzej, a jak będzie z praktyką, okaże się
niebawem. Mam nadzieję, że niania wykaże się wystarczającą cierpliwością
i ciepłem, by Emilka na tym nie ucierpiała.
A ja, idąc do
pracy, nie zastanawiam się już nad tym, że to opiekunka będzie świadkiem
nabywania nowych umiejętności Emilki, że to ona będzie obiektem jej
uśmiechów, że cała śmietanka mnie ominie. Tak było przy pierwszym
dziecku, w mniejszym stopniu również przy drugim. Teraz martwię się
jedynie, by Emilce było dobrze, żeby była najedzona, zadowolona i
wyspana, a całą resztę będziemy nadrabiać wieczorami i w weekendy. Nie
ma co się nad sobą roztkliwiać, bo do pracy iść muszę. Nie ja pierwsza i
jedyna zostawiam w końcu dziecko z opiekunką. Biorę się w garść i
wracam do przygotowań domu pod działanie opiekunki...