Według starego obyczaju, w pierwszym dniu wiosny powinno się
przeprowadzić rytuał przeganiania zimy, powszechnie znany jako topienie
Marzanny. Niestety w dzisiejszych pro-ekologicznych czasach zakazane
jest wrzucanie do wody kukieł. Ba, nawet palenie ich jest grzechem
ekologicznym. Trochę szkoda, bo mimo wszystko to był piękny obrządek,
wspaniale odzwierciedlający nasze uczucia do zimy z jej krótkimi i
burymi dniami, nieprzyjemnym zimnem, uciążliwą pogodą... Chlup - i
spływaj do morza...
Dlatego, gdy w niedzielę wpadły przez okna
nieśmiałe promyki słońca, okrutnie zachciało mi się utopić zimę jak za
dawnych czasów. Pomyślałam, że jakby tak zrobić malutką, maciupeńką
Marzannę, to może wrzucenie jej do rzeki nie będzie tak strasznym
przestępstwem. Patyczki do szaszłyków, parę szmatek, trochę waty,
poświęciłam też parę rajstop i mamy pierwszego potworka. Pomagające mi
dzieci były zachwycone i oczywiście było im mało. Kolejne dwie kukiełki
poszły migiem, mogłabym chyba nawet uruchomić seryjną produkcję. Tyle,
że dzieci za nic w świecie nawet nie chciały słuchać o wrzucaniu ich do
rzeczki, nie zgodziły się nawet na symboliczne utopienie ich w wannie.
Mimo to mam nadzieję, że wiosna zagościła na dobre, zarówno na dworze,
jak i w głowach i serduszkach.
A oto nasze nieutopione Marzanny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz