Dojazd na miejsce zajął mi calutki dzień. Wczesnym rankiem wyruszyłam pociągiem z Torunia do Warszawy, dalej WizzAirem do Rzymu, a stamtąd autobusem do Porto San Giorgio, 5 godzin w poprzek włoskiego buta, od morza do morza. Tam po 16 godzinach podróży powitali mnie i ugościli niesamowicie serdeczni ludzie - Gosia i Krzysztof.
Palmy, Adriatyk... zdjęcie na szybko zrobione z okna samochodu |
Włosi... Włosi są specyficzni. Ich największą w moim mniemaniu zaletą jest to, że mówią po włosku. Niewiele rozumiejąc z tego języka, mogę go słuchać godzinami. Za to ich podejście do obowiązków, planów i harmonogramów jest, oględnie mówiąc, bardzo luźne (można powiedzieć, że ja też mam pewne zadatki, by bardzo dobrze dostosować się do ich trybu życia). Dajmy na to taki przypadek. Miałam okazję jechać autobusem z Maceraty do Ferme. Wsiadałam na początkowym przystanku, a wysiąść miałam na końcowym, więc cóż prostszego, nawet brak znajomości języka nie wydawał się przeszkodą. Autobus podstawił się z 15-minutowym opóźnieniem, co w zasadzie jest nieistotnym szczegółem, ot taka włoska wersja kwadransa studenckiego. Wieczorna podróż po włoskich miasteczkach była dość przyjemna, chociaż nieco się dłużyła po męczącym dniu. Ale nie, nie zasnęłam, wypatrywałam pilnie Ferme.
Ferme - widok z okna mieszkania Gosi i Krzyśka |
Gdy dotarliśmy do miasta, była już 22. Autobus wspiął się na szczyt wzgórza, na którym usytuowane jest to miasteczko, tam zrobił pętlę, po czym zaczął wracać z powrotem po tej samej trasie. To mnie trochę zaniepokoiło. Dzwonię do Gosi i mówię, że autobus wraca, że właśnie mijam katedrę, a Gosia na to, że to w porządku, zaraz będzie ta zajezdnia, gdzie mam wysiąść. Jednak ku mojemu przerażeniu, autobus nie zatrzymując się na żadnym przystanku, w pędzie wypadł z miasta. A ja zorientowałam się, że już od jakiegoś czasu jestem jedyną pasażerką. Tak sobie myślę, że kierowca do tamtej pory nie był świadomy, że nadal kogoś wiezie. Przypuszczalnie tak bardzo śpieszył się na fajrant, do mammy, żony, czy może kochanki, że zignorował wszystkie przystanki i przy okazji mnie. Ostatecznie wysadził mnie w najbliższym miasteczku, wprost na ulicy. Tam odnalazł mnie Krzysztof, dobra dusza. Później we trójkę, wraz z Gosią, próbowaliśmy rozszyfrować, dokąd ten autobus zmierzał. Pojawiło się wiele śmiałych teorii, ale czy któraś była prawdziwa?
Macerata - piękny zegar astronomiczny, replika oryginału z XVI wieku |
Historia o trampkach jest jeszcze zabawniejsza.
Zaczęło się od tego, że moja mieszkająca we Włoszech siostra chciała sobie kupić buty, pasujące do jej nowych jeansów. Nie udało nam się znaleźć nic ciekawego, chyba, że z bardzo wysokiej półki. Rzecz w tym, że następnego dnia chciała się dobrze prezentować, więc bez namysłu oddałam jej swoje. Wszak jechaliśmy prosto do domu, a w garażu Gosi i Krzysztofa były jakieś klapki. Siostra poszła do siebie i jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy przez okno. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że pewien Bardzo Ważny Pan wypatrzył nas przez okno i postanowił się z nami przywitać. A ja bez butów... Gosia szybko zarządziła, żeby Krzysztof oddał mi swoje trampki. Wyskoczyłam z samochodu w tych o 5 numerów za dużych trampkach, Rozmawiałam z Bardzo Ważnym Panem, minę mając nietęgą, gdyż zamiast koncentrować się na rozmowie, myślałam o swoich obutych suto stopach, zastanawiając się, czy BWP zauważył dziwne buty, czy nie. W każdym razie nie dał nic po sobie poznać, a może myślał, że w Polsce taka moda?
Tore di Palma - cudne miasteczko |
Co tam, te lody też mają sporo kolorów... a trudno odmówić sobie gelato będąc we Włoszech |
Cóż mam powiedzieć jeszcze... Tęsknię za Włochami, za tym cudownym klimatem, pysznym jedzeniem, figami prosto z drzewa... Szczególnie teraz, gdy za oknem listopad i 5 stopni, a znajomy Włoch donosi, że u niego jest o 15 stopni więcej. Byle do następnego razu!
Aniu poradzilas sobie z wszystkim na medal ��
OdpowiedzUsuńA trampki ......��������usmialam sie znow do lez ������
Zegar ......przepiekny ��warto bylo biec pod gorkę w butach na obcasach ������ nawet jesli zdązylismy tylko zobatrzyc tyl figorek zegarowych ������warto bylo ��
Oj, Gosiu, zupełnie zapomniałam napisać o historii z zegarem, była przezabawna :) A najcenniejsze z tego wyjazdu jest to, że poznałam tak cudownych ludzi, jak Wy :)
Usuń